rozdział drugi

290 30 25
                                    

W powietrzu unosił się zapach deszczu. Słońce wyszło zza ciemnych chmur i przepędziło je, muskając bladą skórę Hisoki. Siedział na ziemi po turecku. Otaczały go maki. Pole krwistoczerwonych maków.

Z ekscytacją przyglądał się umazanym krwią dłoniom. Szkarłatna ciecz oblepiała je całkowicie, nie odsłaniając ani kawałka jasnej, prawie białej skóry. Weszła pod paznokcie, zostawiając tam bordowe półokręgi. Wyglądało to niesmacznie – złotooki uważał to jednak za piękny i relaksujący widok.

Podarte ubrania na jego ciele przypominały o wygranej walce, nie porażce, więc nie patrzył na nie krzywo, lecz z pewną dozą dumy i sympatii.

Przymknął powieki. Podpierając się na rękach wychylił się do tyłu i uniósł głowę do góry. Delikatny wiatr łaskotał go po twarzy i targał i tak już zmierzwione włosy. Nim zdążył w pełni poddać się tej subtelnej przyjemności, zadzwonił jego telefon. Zirytowany wyciągnął go z kieszeni i nawet nie patrząc kto śmie zakłócać jego spokój, odebrał połączenie.

— Hisoka.

Jedno słowo. To wystarczyło, by całkowicie rozwiać grymas niezadowolenia z jego twarzy. Choć powodem tego była raczej osoba, z którą aktualnie rozmawiał a nie to, co mówiła. To nie miało żadnego znaczenia.

— Słucham Lulu? — odezwał się w końcu.

— Nie nazywaj mnie tak. Mamy robotę.

— Uuu~ — zacmokał. Był ciekawy, o co chodzi, a bardziej, do czego dokładnie potrzebuje go Illumi. Rzadko wykonywali jakieś zlecenia razem. Była to ostateczność, na którą Zoldyck zgadzał się niechętnie.

— Za godzinę tam gdzie zawsze. Nie spóźnij się — odezwał się obojętny głos po drugiej stronie słuchawki.

— Oczywiście~ — nim zdążył wypowiedzieć słowo do końca, usłyszał dźwięk informujący o zakończeniu połączenia. Uśmiechnął się do telefonu. Pora się zbierać.

🧩🧩🧩

Po doprowadzeniu siebie do względnego porządku i wyrzuceniu z wielkim żalem ubrań, które nie nadawały się już do niczego, nawet mycia okien, udał się we wskazane miejsce.

Czekał już tam na niego Zoldyck. Siedział w swojej czarnej Toyocie, którą dostał na ostatnie urodziny od rodziców. Na nosie miał nieduże, okrągłe okulary przeciwsłoneczne, a on sam był ubrany dość formalnie — strój składał się z białej koszuli i granatowych, garniturowych spodni. Można powiedzieć, że był to jego typowy strój roboczy.

Morow zapukał w szybę, a po odblokowaniu drzwi zajął miejsce pasażera.

— Hejka~ — przywitał się.

— Cześć — odpowiedział. Nie spóźniłeś się. Gratulacje — odparł sarkastycznie. Przekręcił kluczyk w stacyjce i oparł obie dłonie o kierownicę. Opuścili parking.

Jechali w komfortowej ciszy, a warkot silnika w połączeniu z wolną piosenką lecącą z radia był wręcz odprężający. Ale ta chwila relaksu nie trwała długo.

— Ktoś chyba siedzi nam na ogonie — rzucił Hisoka, patrząc na odbijające się w bocznym lusterku samochodu auto.

— Widzę. — Mocniej przycisnął pedał gazu, by zgubić tych podejrzanych typków, lecz zważając na to, iż byli na prostej autostradzie bez żadnych ulic, w które mógłby skręcić, było to dość trudne zadanie. Zoldyck sprawnie wymijał kolejne samochody, by możliwie jak najbardziej oddalić się od nieustępliwego samochodu, nie przyniosło to zamierzonego rezultatu. Kierowca śledzącego ich pojazdu nie ustępował, wciąż depcząc im po piętach.

Uświadomiony |¦hunter x hunter¦| ☑Where stories live. Discover now