29 | comfort crowd

278 36 38
                                    

Spotkanie zakończyło się o wiele wcześniej, niż stałoby się to, gdybym z czystego przypadku nie poruszył tematu przeszłości Jeana. Za swoją ciekawskość i niechęć do porzucenia owej kwestii musiałem przepłacić niekomfortową atmosferą i przeświadczeniem, że winą za jej powstanie można było obarczyć jedynie mnie. Wyrzuty sumienia mieszały się z czystym niedowierzaniem, co tworzyło groźną mieszankę mogącą w niedalekiej przyszłości doprowadzić do wybuchu istnego wulkanu emocji. I tak też się stało, bo gdy tylko powróciłem do babcinego domu i zamknąwszy za sobą drzwi do pokoju, upadłem na łóżku, momentalnie się rozpłakałem.

Moja reakcja nie była dla mnie zaskoczeniem, jako że łzy cisnęły się mi do oczu już od dobrych parudziesięciu minut i ich wypłynięcie było kwestią czasu. Dziwiło mnie jedynie to, z jak wielką intensywnością szlochałem nad horrendalnym losem Jeana. Sprawa ta przecież nie dotykała mnie bezpośrednio, dodatkowo wydarzyła się dobre kilka lat temu, toteż z początku nie dostrzegałem uzasadnienia dla podobnego zachowania. Dopiero po kilkunastu minutach pojąłem, że mój początkowy osąd, jakoby śmierć jego matki w żaden sposób się ze mną łączyła, był kompletnie błędny. Informacja o tak tragicznym przeżyciu sprawiła, że dostrzegłem pewną paralelę dotyczącą naszych lat dziecięcych – żadnemu z nas nie było dane przeżyć dzieciństwa w pełni szczęśliwie. I tak jak potrafiłem zaakceptować swoją dolę życia z ojcem alkoholikiem, władającym domem mocną ręką, mówiąc sobie, że w pewien sposób zapewne na taki los sobie zasłużyłem, tak niemożliwym było dla mnie pogodzenie się z przykrościami Jeana.

Jeżeli wcześniej wahałem się nad faktycznością istnienia sprawiedliwości we wszechświecie, to w tamtym momencie podobna idea straciła w moich oczach na znaczeniu, o ile zupełnie nie upadła. Nie potrafiłem bowiem znaleźć zasadnego powodu, dla którego to akurat jemu fatum odebrało beztroskość dzieciństwa. W głowie nie mieściła mi się myśl, że ramiona, które za każdym razem tak troskliwie mnie obejmowały, same zostały pozbawione bliźniaczo czułego dotyku. Równie abstrakcyjna zdawała się realizacja sugerująca, że moja osoba była pierwszą od dawna, która ze wspomnianą uczuciowością się mu przyglądała. A najbardziej przerażało mnie to, iż przybliżono mi jedynie niewielki skrawek całości historii Jeana, sugerując jednocześnie, że dalsza jej część należała do tych jeszcze silniej wstrząsających, a przynajmniej tak odebrałem słowa Sashy, która wyraźnie była bardziej obeznana w tej kwestii. Zdawałem sobie sprawę, że jako osoba niezwykle nastolatkowi bliska i z nim romansująca powinienem poznać prawdę w pełnej jej okazałości, a mimo tego niezwykle się przed tym wzbraniałem. Liczyłem, że o ile Jean kiedykolwiek poczuje potrzebę wyznania mi pozostałych wycinków swej tajemnicy, uczyni to w sposób fragmentaryczny, stopniowy. Martwiłem się bowiem, że jeśli rzeczywiście prawda należała do tych trudnych do przyjęcia, to mógłbym stać się emocjonalnym wrakiem.

Im dłużej prowadziłem te prowadzące donikąd rozważania, tym łatwiej przychodziło łzom spływać po mojej twarzy. Towarzyszył im szloch tłumiony przez miękki materiał poduszki, na tyle cichy, by nie wyłapały go niczyje uszy. Poczułem, że znajdowałem się na prostej drodze do popadnięcia w histerię, co w mym przypadku w okamgnieniu mogło skończyć się ucieczką w samookaleczanie, byle jakkolwiek poradzić sobie z odczuwanym psychicznym bólem. Zapewne takie byłyby moje dalsze losy, gdyby nie posiadane przeze mnie szczęście w postaci bliskich znajomych – a może nawet w niektórych przypadkach przyjaciół – pozyskanych sobie w czasie ostatnich tygodni. W pewnym bowiem momencie telefon schowany w kieszeni spodni zakomunikował, iż otrzymałem nową wiadomość tekstową, a to chwilowo zachwiało moje całkowite skupienie na doprowadzaniu siebie do stanu obezwładniającej paniki. Przewróciwszy się z brzucha na lewy bok i sięgnąwszy po urządzenie, wciąż pozwalałem policzkom moknąć od słonych łez. Podciągając nosem, rzuciłem okiem na ekran telefonu, na którym wyświetlał się komunikat o nowej wiadomości od Armina. Ponieważ dopiero co, przed kilkudziesięcioma minutami się pożegnaliśmy, zaintrygowało mnie, co mógł mieć mi do przekazania, a o czym najwyraźniej zapomniał wspomnieć wcześniej. Odblokowałem więc telefon i wczytałem się w dość lakoniczną wiadomość, której nadawcą był wspomniany blondyn.

METANOIA [ jeanmarco au ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz