20 | heart for brains

258 43 34
                                    

Ze snu, w który zapadłem dość wczesnym sobotnim popołudniem, ocknąłem się wczesnym porankiem w niedzielę. Było to jedynie fizyczne przebudzenie, ponieważ mentalnie błądziłem po sennej krainie jeszcze przynajmniej z pół godziny – taki skutek uboczny leków. Tym razem nie zamierzałem jednak ich przeklinać i nadmiernie narzekać, ponieważ dzięki błogiej i przydługiej drzemce mogłem choć na chwilę odetchnąć od nawiedzających mnie myśli. Nie pojawiły się one również podczas wspomnianego mentalnego trwania we śnie, jednak powróciły wraz z odzyskaniem świadomości. Nie mogłem więc w pełni nacieszyć się radosnym ćwierkaniem ptaków, ponieważ zamiast niego słyszałem tylko szumiący pod czaszką głos Jeana. Nie dość, że dość mocno mnie to przybijało, to także powoli zaczynała mnie denerwować niemożność skupienia stuprocentowej uwagi na innych kwestiach. Dla przykładu na kartce urodzinowej dla Sashy, do której nie zdążyłem jeszcze usiąść.

     Z powyższego powodu postanowiłem wybrać się na spacer z Caramel nieco wcześniej, bo gdy zegar wskazywał dopiero ósmą. Wyszedłem z domu, niczego nie zjadłszy i nie wypiwszy, czego pożałowałem w momencie, gdy znajdując się blisko sklepu, niemalże zasłabłem. Sytuacja zmuszała mnie do odwiedzin marketu, pod którym Jean rozpoczął naszą ledwo trzytygodniową znajomość. Ponieważ potrzebowałem prędkiego zastrzyku cukru, sięgnąłem po pierwszy lepszy słodki wypiek. Los padł na drożdżówkę z jabłkami, która – jak się miało później okazać – nie umywała się ani do wersji Jeana, ani do słynnej szarlotki z lokalnej kawiarnii. Zdecydowałem się także na zakup energetyka i raczej nietrudno było się domyślić, po który z nich automatycznie sięgnęły moje dłonie. Kiedy znalazłem się przy kasie i wyciągnąłem portfel, przypomniałem sobie o długu za bilety na pociąg.

     Wszystko kręciło się wokół Jeana. Początkowo zdawało się to być jedynie przypadkowe, jednak sącząc ananasowego energetyka pod wejściem sklepu, zorientowałem się, że to ja sam sypałem sobie w oczy sól. Równie dobrze przecież mogłem stwierdzić, że sama egzystencja w babcinym mieście przypominała mi o Jeanie, bo chłopak także je zamieszkiwał. Krótko mówiąc, potrafiłem podciągnąć każde wydarzenie pod wspomnienie związane z chłopakiem, a to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że potrzebowałem rozmowy. Na tę jednak musiałem poczekać kolejne pare godzin, ponieważ tyle dzieliło mnie od spotkania z Arminem zaplanowanego na wczesne popołudnie. Oczekując na nie, stwierdziłem, iż dobrym pomysłem byłoby pochylenie się nad zadaniem stworzenia kartki urodzinowej dla Sashy. Pisanie życzeń odłożyłem w czasie, ponieważ pragnąłem, by były jak najlepszej jakości, a ułożenie takowych nie było możliwe, gdy myślami odpływałem w stronę Jeana i tego, jak działał na mnie każdy jego gest. Zająłem się jedynie stroną czysto graficzną, ciesząc się, że wreszcie mogłem wykorzystać zakupione naklejki, częściowo pokryte brokatem. Przyklejając niewielkie i urocze obrazki na złożoną kartkę z bloku technicznego, na słuchawkach leciały jakieś denne romantyczne piosenki. Jedną z nich – a dokładniej Sports od Beach Bunny – przesłuchałem na zapętleniu jakieś siedem razy.

— Dlaczego jesteśmy tak skomplikowani? Może miłość jest przereklamowana – podśpiewywałem wraz z wokalistką zespołu.

Ostatecznie nie byłem do końca zadowolony ze stworzonej własnymi dłońmi kartki. Nie wiedziałem tylko, czy rzeczywiście należała do przeciętnych, czy był to przejaw mojego wiecznego rozczarowania sobą i swoimi czynami.

Choć wraz z Arminem umówiliśmy się na drugą po południu, jeszcze przed pierwszą otrzymałem od niego wiadomość, w której twierdził, że był gotowy przyjąć mnie u siebie od zaraz. Nie rozmyślając nadmiernie o tym, czy wyjdę na nachalnego, momentalnie wybiegłem z domu ze słuchawkami w uszach. Niedługo później stałem na werandzie domu Arlertów i przymierzałem się do wciśnięcia dzwonka. Drzwi otworzyła mi – zupełnie tak samo jak ostatnio – rodzicielka Armina, która zaprosiła mnie do środka. Zdjąwszy buty, udałem się po schodach na górę i skierowałem się do pokoju blondyna, z którego ponownie dobiegała spokojna muzyka. Zanim wkroczyłem do pomieszczenia, delikatnie zapukałem w drzwi by zasygnalizować, że już przebyłem.

METANOIA [ jeanmarco au ]Where stories live. Discover now