04 | lemon boy

306 43 53
                                    

     Zaskoczony, a jednocześnie zawstydzony uniosłem wzrok. Przede mną malowała się delikatnie rozmazana sylwetka średniego wzrostu blondyna, którego twarz wyrażała wyraźne zmartwienie. Wydawał się być szczerze przejęty moim stanem.

     — Wygląda na to, że masz atak paniki — stwierdził bez nawet chwili namysłu. — Przynieść ci wody? Masz może przy sobie jakieś leki na uspokojenie? — zapytał, na co ja pokręciłem przecząco głową. Rzeczywiście, mój lekarz zapisał mi już dawno temu medykamenty na uspokojenie, gdyby dochodziło do podobnych sytuacji, jednak nigdy nie wyrobiłem sobie nawyku noszenia ich wszędzie ze sobą. — No cóż, bez leków też dasz radę przez to przejść. Pójdę po wodę dla ciebie. Zaraz wrócę, nie martw się. Postaraj się przez ten czas głęboko oddychać, aby trochę się uspokoić.

     Pod jego nieobecność starałem się zastosować do sugestii, lecz nie trudno się domyślić, że za nic mi to nie wychodziło. Jak już wspomniałem wcześniej, miałem wrażenie, jakbym całkowicie stracił kontrolę nad ciałem, w tym także nad szybkością i głębokością oddychania. Próbowałem odzyskać kontrolę nad swoim organizmem, ale każde podejście kończyło się sromotną porażką, co jedynie jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że byłem bezsilny i potrzebowałem jakiegoś wsparcia, pomocy. Na szczęście nieznajomy blondyn prędko wrócił z obiecaną szklanką wody, której jednak mi nie podał, zdając sobie sprawę, że za sprawą moich trzęsących się dłoni ciecz zaraz wylądowałaby na trawniku oraz ubraniach, które w tamtym momencie miałem na sobie.

     Chłopak przemawiał do mnie łagodnym, miękkim głosem. Cierpliwie wydawał instrukcje dotyczące tego, jak miałem postępować, aby wydostać się z panicznego stanu. Nie poddawał się, mimo że ja sam nie zauważyłem jakiejkolwiek poprawy. Musiała być to wina nieobiektywnego spojrzenia, ponieważ blondyn bezustannie powtarzał, że dobrze sobie radzę. Nie odzywał się jednak przesadnie, jakby wiedząc, że nadmiar słów wypowiadanych w moją stronę w niczym nie pomoże. Zachowywał się wobec mnie tak życzliwie, że po pewnym czasie poczułem się w jego towarzystwie bezpiecznie.

Tak bardzo skupiłem się na walce z własnym ciałem, że nie zauważyłem Jeana, który wyszedł na zewnątrz, rozglądając się za mną. Zapewne zmartwiło go to, że gdy wrócił do salonu po krótkiej rozmowie z Erenem, nie zastał mnie tam, gdzie stałem jeszcze kilka minut wcześniej. Gdy zauważył mnie w tak okropnym stanie, przyspieszył kroku i w mgnieniu oka znalazł się obok mnie i blondyna. Przyklęknął, po czym stroskany wpatrzył się we mnie.

— Marco, co się stało?

To nie było jedyne pytanie, jakie mi zadał. Jean zaczął wręcz wylewać z siebie potok słów. Dopytywał się o tyle spraw, że moja głowa nie była w stanie ich przetworzyć, a to natomiast źle wpłynęło na moje już i tak tragiczne samopoczucie. Nadmiar słów, jakim zostałem otoczony, potwornie mnie zestresował, co zauważył niższy od nas obydwóch chłopak.

— Jean, nie pomagasz — oznajmił bez ogródek. — Po prostu pilnuj, aby nikt tutaj nie przyszedł. Nie potrzebujemy gapiów.

— Jasne, przepraszam — odparł, po czym jeszcze raz na mnie spojrzał. Wyglądał, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale chyba zrozumiał powagę sytuacji, dlatego też bez słowa wstał i się od nas odwrócił, aby wypatrywać, czy ktoś przypadkiem się nie zbliżał.

Zdaje się, że od tego momentu rozpocząłem proces powolnego wyciszania się. Po około dziesięciu minutach najgorsze było już daleko za mną, a jedynym mankamentem pozostawały dygotające dłonie oraz słabe nogi. Nadal potrzebowałem chwilę dłużej na pełne dojście do siebie, jednak mogliśmy już wrócić do środka. W tym całym zamieszaniu zapomniałem podziękować blondynowi za udzieloną mi pomoc, a gdy sobie o tym przypomniałem, ten dawno zniknął z zasięgu wzroku.

METANOIA [ jeanmarco au ]Where stories live. Discover now