10 | best friend

294 42 64
                                    

Tej nocy wolałem oszczędzić sobie emocjonalnych wybuchów, których w trakcie minionej doby dostarczyłem sobie wręcz w nadmiarze. Musiałem więc sięgnąć po zwykle omijane przeze mnie szerokim łukiem środki nasenne, czyli moją jedyną ochronę przed widmem bezsenności. Zaczęły działać po niecałej godzinie, co objawiało się samoistnie przymykającymi się powiekami i wzmożonym odruchem ziewania. Niedługo potem znalazłem się pod kocem i nawet nie zdążywszy się umyć, zasnąłem wymęczony wydarzeniami z ubiegłych kilkunastu godzin.

     W objęciach Morfeusza spędziłem ponad pół doby, co w moim przypadku wydawało się istnym cudem, ponieważ przez większość czasu funkcjonowałem na parogodzinnych drzemkach. Jedynie raz na jakiś czas, z reguły pod wpływem leków, bezsenność okazywała mi litość i pozwalała mi na dłuższą regenerację. Przypuszczałem, że takiego typu sytuacja miała właśnie miejsce, przez co mogłem przypuszczać, że kolejne noce nie zostaną przespane w całości. I chociaż tak sporą ilość czasu poświęciłem na wypoczynek, po opuszczeniu łóżka zauważyłem, że nie wpłynęło to na moje samopoczucie. Stało się wręcz przeciwnie, ponieważ do codziennego wyczerpania dołączyły zawroty głowy oraz kolorowe plamki migoczące przed oczami i silnie zniekształcające widziany obraz. Prędko przeanalizowałem swoje położenie i wywnioskowałem, że gorsza sprawność wynikała z marnej ilości jedzenia spożytej dnia poprzedniego. Dopiero wtorkowego ranka zorientowałem się, że poniedziałek przeżyłem tylko na pozbawionym kalorii napoju energetycznym i skromnej porcji obiadu, co nie mogło pozytywnie wpłynąć na kondycję mojego ciała.

Pierwsze kroki skierowałem więc do kuchni, aby przygotować szybkie, jednak wystarczająco pożywne śniadanie, któremu towarzyszyć miała kawa na mleku owsianym. Przejrzałem składniki posiadane pod ręką i zadecydowałem, że najlepszym pomysłem będą kanapki z ciemnego pieczywa posmarowane masłem orzechowym oraz ozdobione plastrami słodkiego, mocno dojrzałego banana. Ułożywszy gotowe dwie kromki chleba na talerzu, wybrałem się z nim do jadalni, a tam wylądował na stole. Gdy zająłem przy nim miejsce i zanim rozpocząłem pałaszowanie śniadania, złożyłem sobie samemu obietnicę, że na talerzu nie zostanie ani jeden okruszek. Nie żebym z uwagi na poranne zawroty głowy nagle zaczął martwić się o własne zdrowie – je miałem w głębokim poważaniu. Męczyła mnie jedynie wizja ewentualnej utraty przytomności, która babci napędziłaby wielkiego stracha. Gdybym natomiast zemdlał w obecności Jeana, pytaniom i wykładom na temat złego odżywiania się nie byłoby końca. Od obydwóch możliwości miały ochronić mnie właśnie skromne dwie kromki chleba.

     Jean zadzwonił do drzwi koło południa, gdy słońce w swojej najwyższej pozycji zsyłało na miasteczko niewyobrażalny skwar. Miało to oczywisty wpływ na ubiór mieszkańców, którzy wysmarowani kremem z filtrem odsłaniali duże ilości skóry. Nie inaczej zachował się Jean przybyły pod babciny dom w przewiewnej koszuli oraz krótkich spodenkach. Brakowało mu jedynie nakrycia głowy, czym zapewne narażał się na przegrzanie, jednak jako persona ubrana w dżinsowe spodnie oraz jasną bluzę nie czułem się jak odpowiednia osoba do komentowania tego małego braku w ubiorze. Zanim opuściłem w jego towarzystwie całkiem dobrze klimatyzowane mieszkanie, sięgnąłem po telefon, który sekundę później wylądował w prawej kieszeni. Był to jedyny przedmiot, jaki zdecydowałem wynieść z domu.

     Jak to miał w zwyczaju, Jean nie raczył poinformować mnie o destynacji wtorkowego spotkania. Nie podał nawet planowanej godziny swojej wizyty, jednak na to potrafiłem się przygotować, zwyczajnie szykując się do spotkania zaraz po przebudzeniu i spożyciu pierwszego posiłku. Po tygodniu naszej znajomości przestało mnie to irytować, ponieważ przestałem skupiać na tym swoją uwagę, podświadomie akceptując jego styl bycia. Wystarczało mi, gdy przedstawiał mi pełen plan na zewnątrz, obrawszy już uprzednio przemyślany kierunek. Dlatego też gdy pożegnałem się z babcią i zgodnie z prawdą odparłem, że nie miałem pewności co do powrotu w porze obiadowej, a nasza dwójka postawiła stopy na chodniku, bezsłownie począłem domagać się wyjaśnień.

METANOIA [ jeanmarco au ]Where stories live. Discover now