Rozdział 8.

45 6 20
                                    

To w sumie jedyny rozdział, jaki miałam w tym miesiącu w planach. I nad tą historią siedziałam ostatnie dwa tygodnie, co zaowocowało dwoma rozdziałami zapasu i szkicem następnego. Im bliżej do końca, tym lepiej mi się pisze, choć wiem, że ciężko będzie się z nimi rozstać.


Mokry noc Kazeshiniego wtulony w policzek nie był może najlepszą z możliwych pobudek, ale wystarczająco skuteczną, by Shuuhei z cierpiętniczą miną podniósł się z kanapy, na której zasnął. Nie zauważył, że splątany koc zsunął się na podłogę tuż obok rzuconej niedbale bluzy, zaspane spojrzenie utkwiło w leżących na stoliku kluczach otrzymanych od Corrie.

Nie zasłużył na nie w żadnym wypadku i pomimo zapewnień dziewczyny nie czuł się na tyle pewnie, by ich używać. Może po prostu się bał. Gdzieś z tyłu głowy wciąż siedziała myśl, że był bezwartościowym tchórzem, który stwarza zagrożenie nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla innych. Nie chciał, żeby kiedyś jego demony zażądały również życia Corrie. Wyciągała do niego dłoń raz za razem, choć ciągle dawał jej do zrozumienia, że nie chce czyjejkolwiek obecności w swoim życiu. A jednak nie potrafił zrezygnować z tej dziwnej przyjaźni, którą został obdarzony.

Kazeshini zaszczekał, wskakując na kanapę, trącił nosem policzek Shuuheia znowu, by przypomnieć o swojej obecności.

– Tak, już idziemy – mruknął z niezadowoleniem.

Gdy wychodzili, zerknął jeszcze w głąb mieszkania na wszechobecny chaos. Klatka lęków, którą sam sobie stworzył, by być może zniknąć pod warstwami kurzu. Im dłużej znał się z Corrie, tym bardziej było mu za siebie wstyd. Przecież dawniej nie miał problemu, żeby utrzymywać porządek. Owszem, czasami sterta ciuchów do prania wysypywała się z kosza, a naczynia tworzyły wieżę w zlewie, ale to nic, co nie zdarzałoby się innym, gdy brakowało czasu bądź ochoty, by zrobić jeszcze tę jedną rzecz w ciągu dnia.

Zapuścił się. Pomimo tragedii, jaka ją spotkała, Corrie dbała o coś tak prozaicznego jak porządek w mieszkaniu. Naprawdę lubił tam przebywać, bo czuł się chciany, jak w domu. Gdy wracał do siebie, czuł tylko pogardę. I mógłby to tłumaczyć, że Corrie jest dziewczyną, ale zwalanie kwestii porządku na płeć wydawało mu się niewłaściwe. Corrie dbała o miejsce, w którym żyła, on nie. Taka była smutna prawda, przed którą nie powinien dłużej uciekać. Może jak uporządkuje przestrzeń wokół siebie, łatwiej będzie ogarnąć samego siebie?

Minęła dłuższa chwila, nim zdecydował, od czego powinien zacząć. Wiedział, że gdyby poprosił, Corrie zgodziłaby mu się pomóc, ale naprawdę chciał jej oszczędzić tego widoku. I sobie wstydu, a może nawet bardziej o to chodziło, bo egoistycznie nie chciał tracić tej odrobiny szacunku w jej oczach. Poza tym sprzątanie nie powinno go pokonać, choć pewnie zajmie sporo czasu, nim doprowadzi mieszkanie do stanu używalności. Może wtedy odważy się zaprosić tutaj Corrie i coś dla niej ugotować we własnej kuchni?

Przerwę zrobił, gdy zabrakło mu worków na śmieci – nie pamiętał, kiedy ostatnio je kupował – a trochę już mu zbrzydło to sprzątanie. Co prawda znalazł kilka rzeczy, o których myślał, że zniknęły nie wiadomo gdzie, odzyskał też stolik, na którym nie walały się już kubki z niedopitą kawą sprzed tygodnia i opakowania po ledwo zaczętym jedzeniu na wynos, ale efekt nadal był dość marny. Czemu zawsze wydawało mu się to dużo prostsze?

Z niewesołych myśli wyrwał go dźwięk przychodzącej wiadomości.

„Wszystko w porządku? Milczysz od rana"

Dopiero teraz zauważył, że rzeczywiście jak nigdy nie wymienili żadnej wiadomości, odkąd wczoraj poszedł do siebie. Zwykle któreś z nich już po przebudzeniu dawało drugiemu znać, że o sobie pamiętają.

Jej promienny uśmiech [Bleach]Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang