Rozdział 10.

44 6 26
                                    

Musiał przysnąć, bo gdy podniósł powieki, Corrie właśnie przykrywała go kocem. Uśmiechnęła się zakłopotana, gdy dostrzegła, że ją obserwuje, a to przecież jedynie Shuuheiowi powinno być głupio. Nawet nie miał pewności, kiedy zasnął i czy film już się skończył, czy Corrie go po prostu wyłączyła, gdy zauważyła, że śpi.

– Przepraszam – mruknął, prostując się.

– W porządku – odparła. – Zmęczony?

Przeciągnął dłonią po włosach, rozburzając je jeszcze bardziej. Dawno już nie było mu tak głupio jak w tym momencie. Może poczuł się zbyt swobodnie w towarzystwie Corrie, ale to go nie usprawiedliwiało.

– Miałem krótką noc – przyznał.

– Pogoda też nie sprzyja – dodała, spoglądając na szarugę za oknem. – Zdrzemnij się jeszcze, jak masz ochotę.

– Po prostu wrócę do siebie. Nie będę ci zawracać głowy.

Chciał wstać, ale Corrie mu na to nie pozwoliła, kładąc dłoń na jego ramieniu.

– Możesz zostać. Prześpisz się, ja się czymś zajmę i obudzę cię na obiad.

Naprawdę go kusiło, żeby skorzystać z zaproszenia, ale nie chciał aż tak jej wykorzystywać. W końcu miał własny dom, w którym powinien odpoczywać. Widział też, że Corrie nie odpuści mu tak łatwo, chyba nieco zmartwiona jego brakiem energii. O nic jednak nie wypytywała. Jak zawsze, żadne z nich nie musiało się tłumaczyć przed tym drugim, a on to bezczelnie wykorzystywał, unikając odpowiedzi na niektóre niezadane pytania.

– W tym momencie naprawdę powinnaś się wkurzyć i mnie wyrzucić – zauważył.

– Przecież nie zasnąłeś z nudów tylko ze zmęczenia i bólu. Od dłuższej chwili marszczysz brwi, jakby coś było nie tak – wyjaśniła, gdy spojrzał na nią z niezrozumieniem.

– Niczego przed tobą nie ukryję, co? – zapytał zrezygnowany.

– Izuru też tak marszczył brwi, gdy dopadała go migrena. I też nigdy się nie przyznawał. – Spojrzała gdzieś w przestrzeń, ale zaraz wróciła spojrzeniem do niego. – Chcesz coś przeciwbólowego?

– Nie trzeba, nie jest jakiś wielki.

– Ale...

Teraz to on odwrócił na moment spojrzenie.

– Jak mnie znaleźli, musieli mnie nafaszerować lekami – powiedział cicho. – Niby blizny nie bolą, ale... Wolę unikać wszystkiego, co mogłoby mnie uzależnić w jakiś sposób. Pewnie nawet nie zauważyłbym, kiedy zrobiłoby się nieprzyjemnie, a już i tak za wiele ze mnie pożytku nie ma.

– W takim razie zrobię ci herbaty. Może chociaż złagodzi nieco ból, prześpisz się i poczujesz się lepiej – uznała i ruszyła do kuchni.

Dopiero wtedy pozwoliła sobie na grymas smutku i przerażenia. Cieszyła się, że wcześniej przykryła Shuuheia kocem, bo chyba nie powstrzymałaby się przed zerknięciem na odsłonięte, pobliźnione ramię, a to mogło nie być zbyt komfortowe dla niego. Już i tak miała wrażenie, że zmusiła go do wyznania, choć tyle razy obiecywała sobie, że poczeka, aż sam zdecyduje jej się powiedzieć o tym, co go spotkało.

Shuuhei był wdzięczny, że Corrie o nic więcej nie zapytała, choć nadal nie czuł się dobrze z myślą, że tak łatwo go rozgryzła i znów to ona opiekowała się nim. Spojrzał na deszcz za oknem, który zmusił ich do skrócenia spaceru. Ciepły dzień nagle stał się dużo chłodniejszy i choć Shuuhei nie był przesądny, miał wrażenie, że zmiana pogody zapowiada nadejście jakiegoś wydarzenia. Zaraz się jednak okpił w duchu, akurat pogoda nie miała nic wspólnego z dręczącym go koszmarem, przez który zasnął podczas filmu.

Jej promienny uśmiech [Bleach]Where stories live. Discover now