Rozdział 24.2

15 2 1
                                    

Shuuhei oparł się o płot oddzielający chodnik od terenu miejskiego cmentarza. Nie czuł zniecierpliwienia, jednak coś nie dawało mu spokoju. Nie było to zajście z tamtego dnia, gdy poszli do wesołego miasteczka. Rano co prawda magia chwili zniknęła, ale oboje zachowali się jak dwoje dorosłych ludzi i nie pozwolili, by to cokolwiek pomiędzy nimi zmieniło. Nie roztrząsali tego, uznając, że stało się i nie ma powodu robić z tego afery. W końcu oboje tego chcieli, potraktowali się z należytym szacunkiem i teraz, skoro nie zamierzali zmieniać charakteru swojej znajomości, należało zostawić to jako przyjemne wspomnienie.

Shuuhei uciszał wszelkie myśli, które poddawałyby w wątpliwość jego zamiary. Niczego nie oczekiwał, nie zamierzał robić z tego afery. Traktował Corrie normalnie, jakby nic się nie wydarzyło. Zresztą dziewczyna również wychodziła z podobnego założenia.

Teraz się spóźniała. To nie było w jej stylu. Corrie miała swoje wady, jednak spóźnialstwo do nich nie należało. Jeśli już coś się wydarzyło i nie mogła dotrzeć na czas, dawała znać. Teraz jednak milczała.

To był dzień, kiedy rok temu Corrie i Izuru zostali zaatakowali i skatowani. Shuuhei zdawał sobie sprawę z tego, jak trudny to będzie dzień dla przyjaciółki. Minął rok. Niby dużo czasu, wiele rzeczy się zmieniło. Jednak dla złamanego serca wciąż minęło go niewiele. Rany na duszy wciąż były świeże. Może pewnego dnia stanie się to tylko smutnym, tragicznym wspomnieniem, jednak dzisiaj Corrie nadal cierpiała, nadal nie była zdrowa, choć starała się jak najlepiej, by zacząć żyć na nowo. Sama, bez wsparcia ukochanego.

Shuuhei to rozumiał. Też przez to przechodził po śmierci Kenseia i reszty oddziału. Tamtego dnia nie trzeźwiał ani na moment, choć daleko było mu do targnięcia się na własne życie czy uskutecznianie jakiś innych głupich pomysłów. Tamtego dnia twierdził, że chce być sam, jednak naprawdę docenił, gdyby ktoś z nim został mimo wszystko. A jednak nie otwierał, gdy Nel pukała.

Corrie zachowała się inaczej. Sama zaproponowała, żeby poszedł z nią na cmentarz, choć wolała, by spotkali się na miejscu. Shuuhei tego nie oceniał, rozumiał, że chciała mieć trochę czasu dla siebie tego dnia, nawet jeśli zdecydowała się go dopuścić do tego wszystkiego.

A teraz się spóźniała. Minął kwadrans od umówionej godziny, potem następny. Nie odpisała na wiadomość, nie odebrała też telefonu, gdy Shuuhei postanowił zadzwonić. Przez to miał coraz gorsze przeczucia. Intuicja podpowiadała mu, że przyjaciółka nie pojawi się pod cmentarną bramą, choćby czekał przez resztę dnia. Nie chciał podejrzewać jej o najgorsze. Przecież Corrie czuła się coraz lepiej, odkąd się znali. Oczywiście, że miała gorsze dni, jednak Shuuhei nie potrafił sobie wyobrazić, żeby Corrie miała targnąć się na własne życie. Nie miał pojęcia jednak, co ją zatrzymało. Z pewnością nie było to nic dobrego.

Pod wpływem impulsu ruszył biegiem w stronę mieszkania przyjaciółki. Przez cały czas próbował się do niej dodzwonić, zaklinając ją w duchu, by nie robiła żadnych głupot. Przecież to było niemożliwe.

Schody w kamienicy Corrie pokonywał po dwa, byle szybciej dotrzeć do przyjaciółki. Nikt mu jednak nie otworzył, choć pukał i jak wariat naciskał dzwonek. Nie miał wyjścia, musiał użyć kluczy, które od niej dostał. Przynajmniej nie musiał próbować inaczej dostać się do środka, co z pewnością nie spodobałoby się sąsiadom.

– Corrie, jesteś tutaj?! – zawołał od progu.

Odpowiedziała mu cisza. Coś w powietrzu budziło w nim to znajome uczucie, które zbyt dobrze pamiętał z czasów, o których pamięć bolała. Nie chciał tego czuć. Nie w mieszkaniu przyjaciółki.

– Corrie!

Wpadł do jej sypialni z duszą na ramieniu, słysząc stamtąd dzwoniący telefon. Corrie siedziała oparta o łóżko z twarzą schowaną w przyciągniętych do siebie kolanach. Obok leżały nierozpoczęta butelka whisky i jakieś tabletki, co w perspektywie przeczuć Shuuheia nie wyglądało dobrze.

Jej promienny uśmiech [Bleach]Where stories live. Discover now