Rozdział 1

2.1K 82 22
                                    

Siedzę na zimnej podłodze w łazience. Obserwuję, jak krople krwi spływają po mojej ręce, tworząc strumień, który przemienia się w kałużę na kafelkach. Chyba trochę przesadziłem. Czuję, jak siły opuszczają moje ciało. Muszę się ogarnąć, zanim źle to się skończy. Nie, żebym miał coś przeciwko temu. Leniwie sięgam po szmatkę, którą ścieram krew i intensywnie uciskam nową ranę. Nie ma opcji, żeby krew tak łatwo przestała cieknąć. Zdecydowanie przesadziłem dzisiaj z zabawą.

- Kurwa, jestem do dupy...

Obwiązuję dokładnie lewy nadgarstek bandażem uciskowym. Powinno wystarczyć. Zerkam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądam beznadziejnie. Moje kruczoczarne włosy sięgają już za ucho, a szmaragdowe oczy dawno straciły swój blask, w dodatku są podkrążone. Nie jadłem od dwóch dni, nie potrafię nic przełknąć. Zdrową ręką poprawiam ubrania. Zwykłe czarne jeansy i tego samego koloru koszulka z długim rękawem, który podwinąłem na czas zabawy. Wchodzę do pokoju, utrzymanego w kolorach czerni. Zgarniam plecak i wychodzę. Cieszę się, że rodziców już nie ma. Przynajmniej nie muszę słuchać kolejnych pretensji.


Droga do szkoły dłużyła mi się niemiłosiernie. Parę razy po drodze musiałem się zatrzymywać, bo robiło mi się słabo. Bandaż jest już cały we krwi, czyli z raną naprawdę nie jest dobrze. Cieszę się, że nikt nie zwraca na mnie uwagi w szkole, dzięki temu przecisnąłem się między tłumem stojącym w drzwiach. Powoli kieruję się do klasy na drugim piętrze. Trzymam się ściany, co jakiś czas niezdarnie potykam. Brak snu, jedzenia, utrata krwi. To wszystko odbija się teraz na moim stanie. Z zamyśleń wyrywa mnie zderzenie z kimś. Ze względu na swoją skąpą wagę, ląduję na ziemi, sycząc z bólu.

- Jak leziesz?!

Piskliwy głos kobiety dobiega do moich uszu.

- Przepraszam

Mamroczę pod nosem. Podnoszę się i jak najszybciej oddalam. Żeby uniknąć dalszych spojrzeń, biegiem wchodzę po schodach, czego potem żałuję. Gdy udaje mi się usiąść w ławce, jestem prawie martwy. Nie mogę złapać oddechu, przed oczami pojawiają mi się mroczki. Czuję, że wszyscy się na mnie gapią, ale nie mam co liczyć na pomoc. Prędzej tu zdechnę. Ostatkiem sił sięgam po wodę i łapczywie biorę parę łyków. Pomaga mi to w uspokojeniu się. W pełni odzyskuję świadomość akurat, gdy dzwoni dzwonek na pierwszą lekcję. Niestety jest to matematyka.



Gdy lekcja się kończy, wychodzę jako ostatni. Nawet nauczyciel ma w dupie, że ledwo co stoję na nogach. Chce mi się spać. Staram przypomnieć sobie w głowie plan lekcji. Następna powinna być biologia na pierwszym piętrze. Ciężko wzdycham, poprawiam plecak i delikatnie, żeby nie stracić równowagi, schodzę schodek po schodku. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ktoś, kto mnie popycha. Efekt jest do przewidzenia. Ostatnie parę schodków przelatuję i uderzam klatką piersiową o ziemię. Przy upadku odruchowo ratowałem się rękoma, przez co chyba tylko pogorszyłem ranę na ręce. Nie mam sił się podnieść, a śmiechy wokół mnie nie pomagają. Udaje mi się usiąść, a świat zaczyna wirować, jak na karuzeli.

- Hej, wszystko w porządku?

Nie reaguję, bo przecież mną się nikt nie przejmuje. Podsuwam delikatnie koszulkę na ręce do góry, żeby stwierdzić, że naprawdę jest źle. Bandaż jest całkowicie we krwi. Robi mi się jeszcze słabiej i jedyne co zapamiętuję przed omdleniem, to czyjaś ręka na mojej oraz melodyjny głos. Nareszcie trochę odpocznę.



Gdy powoli otwieram oczy, od razu zostaję porażony przez jasne światło. Krzywię się i niechętnie podnoszę do siadu. Rozglądam się po otoczeniu, ze zdziwieniem stwierdzając, że to pokój pielęgniarki. Byłem pewny, że zostanę tak na korytarzu, aż się obudzę, albo jakiś nauczyciel od niechcenia postara się to zrobić za mnie.

Zostaniesz, znając prawdę? Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang