Rozdział 29

65 2 20
                                    

Gdyby spojrzenie mogło zabić, Rosalie zostałaby wkrótce sierotą.

– Przestań się na mnie tak gapić! – krzyknęła. Rzuciła lalką Barbie o podłogę i spiorunowała Ronalda wzrokiem.

Ronald siedział obok Lavender w naszym salonie i obserwował zachowanie Rosalie. Był zupełnie zdezorientowany. Widziałam, jak łamie swoje głowę, szukając jakiegoś logicznego wyjaśnienia dla tej niezwykle emocjonalnej scenki.

Rosalie miała ich odwiedzić, ale kiedy po nią przyjechali, odmówiła wyjścia z domu. Nie byłam tym zdziwiona. Bez względu na to, ile razy przypomniałam swojej córeczce, że tatuś nie chciał utopić jej w basenie, a także pomimo jej opowieści o tym, co się naprawdę wydarzyło, jej serce i tak nie chciało uwierzyć w to, co podpowiadał rozum.

Czytałam akurat „ Dumę i uprzedzenie" i chociaż po raz kolejny wracałam do tego samego zdania, nie byłam w stanie nic zrozumieć. W końcu się poddałam. Włożyłam zakładkę do książki, położyłam ją na stoliku do kawy i odezwałam się do mojej córeczki:

– Rosalie, bądź grzeczna.

Moja mama siedziała naprzeciwko mnie w fotelu i przeglądała gazetę. W ciszy, która zapadła, szelest przerzucanych stron zabrzmiał jeszcze głośniej.

– Wygląda na to, że ktoś potrzebuje drzemki – zasugerowała.

– Ja nie! – zaprotestowała Rosalie, wykrzywiając przy tym twarz na podobieństwo kamiennego gargulca.

– Rosalie, nie podnoś głosu – wtrąciłam, posyłając jej zdenerwowane spojrzenie. Wzruszyła tylko ramionami.

– Możemy chwilę porozmawiać? – Kiwnęłam głową w stronę Ronalda.

Zerknął na żonę, jakby potrzebował jej pozwolenia. Lavender odpowiedziała mu spokojnym spojrzeniem, po czym wróciła do obserwowania zabawy Rosalie. W końcu Ronald wstał i wyszliśmy razem z salonu.

W kuchni unosił się zapach balsamicznego octu, którego używała moja mama przy śniadaniu. Na szczęście cytrynowy płyn do naczyń nieco go przytłumił. Dracon stał przy zlewozmywaku pełnym wody, wciąż w niedzielnym stroju. Miał pianę na rękach. Zerknął na mnie przez ramię, a potem zatrzymał wzrok na Ronaldzie i pokiwał głową.

– No nieźle.

– Nie rozumiem. – Ronald spojrzał na niego pytająco, a potem na mnie.

Oparłam dłoń o klamkę.

– Wiem, że to zabrzmi niedorzecznie, ale ona cię obwinia za to, że omal nie utonęła.

Przyglądał mi się przez chwilę, a potem zmrużył oczy.

– Co dokładnie jej powiedziałaś?

– A co miałam jej powiedzieć? – zapytałam, rzucając mu równie podejrzliwe spojrzenie.

– To dlaczego tak myśli? Musiałaś jej coś powiedzieć.

Ton jego głosu nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia. Podobnie jak mój ojciec potrzebował jakiegoś kozła ofiarnego. Przecież żaden z nich nie mógł być winny, gdy sprawy szły źle. Nie znosiłam tej cechy u obydwu.

– Na pewno nie mówiłam jej, że usiłowałeś ją zamordować, jeśli to masz na myśli.

– To jak wpadła na taki pomysł? – Założył ręce na piersi, nie kryjąc oburzenia.

Zamiast znosić jego oskarżający wzrok, skupiłam spojrzenie na wyszytym na jego koszulce małym, galopującym koniu, zastanawiając się nad tym, jak szybko został zerwany nasz szpitalny rozejm... Rozwiało się złudzenie, że można z nim rozmawiać jak z przyzwoitą ludzką istotą.

,,Nigdy nie składaj obietnic, których nie będziesz mógł dotrzymać" || DramioneWhere stories live. Discover now