Rozdział XII

102 5 0
                                    

 Wpadające przez okno promienie oślepiały mnie. Przysłoniłam oczy i chciałam unieść głowę, ale nie mogłam. Piekła mnie skóra, jakbym miała na sobie worek, a nie bawełnianą piżamę. Bolały mnie nawet włosy, a po skroniach płynęły strużki potu. Dlaczego tutaj jest tak gorąco? Dotknęłam rozpalonego czoła i zrozumiałam, że wcale nie jest duszno. To we mnie był żar.

Najpierw pomyślałam o tańcu z Malfoy'em w deszczu. Nasze zachowanie było lekkomyślne. Potem przypomniałam sobie słowa lekarza o symptomach, jakie wkrótce mogą się pojawić: wysoka gorączka trwająca od kilku godzin do tygodnia, zmęczenie, krótki oddech, swędzenie, ból, żółta skóra, opuchlizna, infekcje...

– Właśnie się zaczęło – pomyślałam.

Za długo odwlekałam rozmowę z ojcem o wychowaniu Rosalie. A co, jeśli zaraz umrę, nie zabezpieczywszy jej przyszłości? Muszę ją tyle nauczyć, tyle mam jej do powiedzenia.

Resztkami sił uniosłam ciążącą jak głaz głowę i próbowałam otworzyć usta, żeby zawołać o pomoc, lecz spierzchnięte wargi ani drgnęły. Czas dłużył się potwornie. Słyszałam śmiech Rosalie rozchodzący się po domu. Wołała mnie od czasu do czasu. Próbowałam odpowiedzieć, lecz z mojego gardła wydobywał się jedynie chrapliwy szept.

Na schodach rozległ się tupot małych nóżek. Do pokoju weszła roześmiana Rosalie.

– Dzień dobry, mamusiu! – zawołała z uśmiechem.

Chciałam się uśmiechnąć, lecz na mojej twarzy pojawił się grymas. Przerażona Rosalie wybiegła z pokoju. Chwilę później wróciła z moim ojcem.

– Hermiona? – poczułam na czole jego chłodną dłoń, którą zaraz cofnął – O rany!

Próbowałam go uspokoić. Chciałam powiedzieć, że to nic takiego, ale wymamrotałam jedynie coś o niebieskim pociągu.

– Albo śnię albo umieram – pomyślałam.

Jeśli umierałam to silne dłonie Boga powinny wznieść mnie w górę, do nieba. Jednakże w chwili, gdy poddałam się śmierci, zostałam zrzucona z jasnej chmury do przeraźliwie zimnego oceanu. Jego lodowate fale obmywały moje ciało, a na głowę spływał wodospad. Odchyliłam głowę do tyłu, żeby się napić i uniosłam wzrok. Zamiast Króla królów zobaczyłam zmartwione oczy mojego ojca. Nie byłam zanurzona w anielskim oceanie, lecz we własnej wannie. Ojciec trzymał nad moją głową plastikowy dzbanek i polewał mnie. Strumienie wody spływały mi po włosach, ubraniach oraz ciele. Otrząsnęłam się gwałtownie. Znowu zanurzył dzbanek w wodzie i polał mnie.

Ukryłam głowę w zgiętych kolanach.

– Tato, wystarczy – błagałam. Z zimna szczękałam zębami.

Postawił dzbanek wypełniony po brzegi wodą, rozlewając przy tym trochę wody. Wziął ręcznik zawieszony na umywalce i rozłożył go przede mną.

Podniosłam się i wyszłam z lodowatej wody. Kiedy rozcierałam gęsią skórkę na ramionach, zobaczyłam w rogu łazienki zrozpaczoną Rosalie.

***

Otworzyłam oczy i uniosłam głowę, stwierdzając z ulgą, że nie była już ciężka ani obolała. Zegar na komodzie wskazywał dziewiątą, co znaczyłoby, że nadszedł wieczór. Westchnęłam na myśl o tym, że przespałam cały dzień.

Zauważyłam, że jestem ubrana w swoją piżamę. Nie wiedziałam kiedy ją założyłam.

Coś wyraźnie się poruszyło w rogu pokoju. Zakryłam usta dłonią i wydałam z siebie zduszony okrzyk.

– Hermiona, to tylko ja. –Ojciec zapalił stojącą obok niego lampkę. Pokój wypełnił się łagodnym światłem. Nie miał na sobie starannie uprasowanych spodni ani koszuli. Miał na sobie pomięty podkoszulek i spodnie od piżamy.

– Jak długo spałam?

– Półtora dnia.

Poczułam smutek, gdy to usłyszałam. Stracić jeden dzień to zbyt dużo, gdy ma się niewiele czasu.

Kiedy ojciec pochylił się nade mną, jego twarz zatonęła w złotej poświacie lampy, przywodząc mi na myśl anioły oraz inne obrazy, które widziałam, gdy majaczyłam w gorączce.

Ojciec podrapał się po brodzie.

– Chciałem cię zawieźć do szpitala, ale twoja mama wyprowadziła cię z gorączki.

– Nie wiem, czy przeżyłabym tam dłużej niż godzinę.

– To samo usłyszałem od twojej mamy i dodała jeszcze, że tam leży mnóstwo chorych ludzi. Zatem to nie najlepsze miejsce dla kogoś z obniżoną odpornością. – Potarł oczy dłońmi, co czynił zawsze tuż przed pójściem spać. – Konsultowaliśmy się z lekarzem z pogotowia i przepisał ci tylenol. Obiecali, że jeśli w ciągu paru godzin gorączka nie spadnie, przyjadą po ciebie. Dzięki Bogu, kąpiele i tylenol zadziałały.

– Jak długo tu siedzisz, tato?

Podszedł do mnie i położył mi dłoń na czole.

– Trochę – westchnął.

Jego oczy napełniły się łzami, a ja uzmysłowiłam sobie, jak bardzo go kocham.

– Zamówiliśmy ci wizytę u lekarza w następny wtorek, o dziewiątej. – powiedział i cofnął rękę. – Nie za wcześnie?

– Po co?

– Córeczko wiem, że byłaś już u kilku lekarzy.

– No właśnie, ojcze. Wszystkie diagnozy potwierdzają, że umieram.

– Zatem jedna więcej, nie zaszkodzi, prawda? Testują tam nowe leki, które na pewno ci pomogą.

– Lub uczynić ostatnie miesiące mojego życia jeszcze gorszymi – westchnęłam.

– Kto wie? Mogą przedłużyć ci życie o kilka tygodni lub miesięcy.

– Jakim kosztem?

– Wcale nie musi być tak źle, jak myślisz.

– Nigdzie nie pójdę – odparłam i założyłam ręce na piersi.

Wstał i nerwowo wskazał na mnie palcem.

– Hermiona, skończ z tym egoizmem. Tutaj nie chodzi o ciebie. A co z nami? Co z Rosalie? Ona potrzebuje matki.

Odsunęłam jego palec sprzed twarzy.

– I tak umrę, cokolwiek bym nie zrobiła. Nie chcę, żeby Rosalie zapamiętała mnie jako szkielet skulony nad klozetem.

– Powinnaś spróbować, jesteś nam to winna.

Poczułam narastający we mnie gniew.

– Nie chcę leczenia! Jeśli mam umrzeć to chcę to zrobić w łagodny sposób!

Słyszeliśmy skrzypienie podłogi. Mama pewnie dawno spała, więc to musiała być Rosalie.

– Jesteście za głośno.

– Przepraszam, córeczko. – szepnęłam, siląc się na uśmiech.

Wychodząc z pokoju, ojciec nawet na mnie nie spojrzał. Zatrzymał się tylko przy Rosalie i pocałował ją w czoło.

– Dobranoc, najdroższa.  

,,Nigdy nie składaj obietnic, których nie będziesz mógł dotrzymać" || DramioneWhere stories live. Discover now