Rozdział XVII

80 3 6
                                    

Alkohol i środki dezynfekujące pachniały tak ostro, że prawie stłumiły unoszący się w powietrzu zapach choroby i bólu. Rozmowy przerywane medycznym żargonem, dźwięk trzaskanych szafek, stukających obcasów i pikającej aparatury przypominały mi, że jestem w miejscu, do którego nigdy nie udałabym się dobrowolnie.

Miałam tak opuchnięte wargi, że chciałam je oblizać, ale nie mogłam ruszyć językiem. Otworzyłam oczy i tak jak się spodziewałam, ujrzałam nad sobą fluorescencyjne lampy. Brunetka ubrana w niebieski fartuch właśnie wieszała worek z płynem na stojaku znajdującym się obok mojego łóżka. W pewnym momencie spojrzała na mnie i wstrzymała oddech. Nie wiem, czy byłaby bardziej zdziwiona, gdybym wyszła z kostnicy z zawieszką przyczepioną do palucha. Wybiegła na korytarz i chwilę potem wróciła z moim ojcem.

– Dzięki Bogu – szepnął, gdy szedł w moim kierunku. Miał podkrążone oczy.

Uniosłam głowę i skrzywiłam się na widok wenflonu wystającego z mojego przedramienia.

– Hermiona, nie ruszaj się. – Ojciec kręcił głową.

Myśl o tym, że ktokolwiek mógłby mi mówić, co mam robić, jak żyć, a w szczególności, jak umierać, wywołała we mnie sprzeciw.

Przeraził się, gdy przerzuciłam nogi na bok łóżka.

– Hermiona, błagam, ty...

– Umieram? Doskonale zdaję sobie z tego sprawę.

– Nie, chciałem powiedzieć, że jesteś odwodniona. – Ruch jego grdyki był bardzo wyraźny, gdy przełykał ślinę.

– Ohh. – Poczułam się jak idiotka. – Dlatego zemdlałam.

– Prawdopodobnie tak, chociaż Ginny uważa, że przeżyłaś szok.

– Chcą mi zabrać Rosalie. – odparłam przerażona przypominając sobie ostatnią rozmowę z Harrym i Ginny.

– Harry i Ginny?

– Nie, tu chodzi o Ronalda. Zamierza wystąpić o przyznanie mu opieki.

Tata usiadł na brzegu łóżka. Materac ugiął się pod jego wagą. Zauważyłam, że ma zaczerwienione oczy. Czekałam nad jakąś reakcję, odpowiedź na to, ale on milczał.

– Kto wrzuca przerażone dziecko do basenu?! – krzyknęłam ze złości. – Jakim on będzie ojcem?

– Nie zamierzam się z tobą sprzeczać.

– Ile ich już dostałam? – zapytałam, wskazując głową na worek z płynem na stojaku.

– Przy mnie trzy. – wyjaśnił. – Mogło ich oczywiście być więcej, bo wychodziłem kilka razy i jechałem do domu by sprawdzić co u Rosalie i twojej mamy.

Rosalie. Widziała więcej, niż chciałam. Westchnęłam ciężko, bo doskonale wiedziałam, że najgorsze jeszcze przed nami. Chciałabym ją przytulić.

– Jak daje sobie radę?

– Kto? Rosalie? Jest przerażona, ale powiedzieliśmy je, że wkrótce będziesz w domu.

To było oczywiste, że się przestraszyła. Nigdy nie widziała u mnie chociażby kataru. I oto tracę przytomność, a wcześniej spędzam całe godziny w łóżku z powodu gorączki. Wolałam nawet nie myśleć, co mogło się dziać w jej małej głowie. Będzie coraz gorzej, czekały nas naprawdę trudne chwile. Muszę się bardziej postarać i ochronić ją przed moją chorobą. Na razie jednak nie miałam pojęcia, jak to zrobić.

– Wyciągają z tego igłę, gdy już się wkłują, tak? – zapytałam, wskazując na wenflon.

– Tak – westchnął – Widziałem, jak się wkłuwali.

Chwyciłam przeźroczystą, cienką taśmę przytrzymującą wenflon i szarpnęłam z całej siły, wyciągając go z cienką rurką. Ojciec nie zdążył zaprotestować. Otworzył usta i zaniemówił na chwilę. W zgięciu łokciowym, gdzie wcześniej miałam założony cewnik, pojawiły się krople krwi, a przeznaczony dla mnie płyn zaczął formować maleńką kałużę na podłodze.

Wypisałam się ze szpitala na własne życzenie.

W przeciągu godziny całowałam już i przytuliłam Rosalie. Tata spoglądał na mnie karcącym wzrokiem.  

,,Nigdy nie składaj obietnic, których nie będziesz mógł dotrzymać" || DramioneHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin