Rozdział XV

87 4 4
                                    

 Siedziałyśmy z Rosalie ramię przy ramieniu na schodach przed gankiem i czekałyśmy na przyjazd Ronalda. Popołudniowe słońce ogrzewało nas swoimi złotymi, wesołymi promykami, podczas gdy nade mną wisiała szara chmura smutku. Podniosłam szklankę do ust i upiłam łyk mrożonej herbaty. Poczułam na języku chłód oraz posmak czegoś gorzkiego i słodkiego zarazem. Chociaż wiedziałam, że to moje kubki smakowe zaatakowane przez nowotwór płatają mi figle, nie mogłam przełknąć płynu. Przechyliłam się i wyplułam herbatę na hortensje.

Ostatnio wszystko drażniło mi podniebienie. Ten objaw, którego się zupełnie nie spodziewałam, dokuczał mi jeszcze bardziej niż narastające poczucie zmęczenia. Zrobiło mi się niedobrze, gdy spojrzałam na kostki lodu zanurzone w niedopitej herbacie, której barwa przypominała teraz wodę w klozecie na kempingu. Nie przełknęłabym już ani kropli, więc wylałam napój na ściółkę ogrodniczą. Przez chwilę przyglądałam się, jak herbata znika w ziemi, a potem przeniosłam wzrok na Rosalie.

Jej kolano podskakiwało niczym wiertarka udarowa, gdy w skupieniu wpatrywała się w żwirową drogę, ściskając swojego ulubionego misia.

Odwróciłam jej twarz w swoją stronę.

– Jaki jest do mnie numer?

Przystawiła mi koalę prawie do nosa i wskazała na cyfry, które zapisałam na jego maleńkiej koszulce.

– Tak na wszelki wypadek, gdybyś zgubiła swojego misia.

Przytuliła go mocno do siebie.

– Nie zgubię go, to mój przyjaciel!

Nie mogłam się nie uśmiechnąć, słysząc takie wyznanie, chociaż czułam się naprawdę kiepsko.

– Wiem, że postarasz się go nie zgubić, ale gdyby tak się stało, tatuś ma mój numer. Widzimy się o trzeciej, choćby nie wiem co się działo.

Spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem.

– Rosalie, słyszysz, co mówię?

– Mamusiu, która godzina? – zapytała i znowu zatopiła wzrok w drodze dojazdowej.

– Dwie minuty później niż przed chwilą.

– Myślisz, że mógł o mnie zapomnieć?

– Któż by mógł?

Słońce odbijało się od jej białej sukienki i rzucało na nią złotawą poświatę, gdy schyliła się do sandałka, żeby wyjąć z niego kawałki ściółki. Wyglądała jak mała panna młoda czekająca na swojego narzeczonego. Nie mogłam oprzeć się pokusie wyobrażenia jej sobie jako kobiety, którą kiedyś się stanie. Miałam nadzieję, że Bóg pozwoli mi oglądać jej ślub z nieba. Wszystko bym za to oddała.

– Pamiętaj, żeby zadzwonić, gdyby coś było nie tak. Gdy źle się poczujesz lub będziesz się bała, czy też...

Westchnęła głośno.

– Moja maleńka, on na pewno przyjdzie. Nie martw się.

– Wiem. – przytaknęła i zaczęła rozprostowywać zagniecenia na sukience, a jej policzki nabrały różowego koloru. – Myślisz, że spodoba mu się moja sukienka?

– Jest piękna, Rosalie! – Pogładziłam grzbietem dłoni jej miękkie policzki. – Nawet gdybyś miała na sobie worek po ziemniakach, wciąż wyglądałabyś ślicznie. Ci, którzy cię kochają, będą cię kochać bez względu na wygląd.

Zrobiła zeza, przeganiając sprzed nosa coś, co widziała tylko ona. Wykorzystując jej nieuwagę, zerknęłam na zegarek. Ronald się spóźniał. Podniosłam leżący obok telefon i zerknęłam na wyświetlacz. Żadnych nieodebranych połączeń. Jeśli ją okłamał, to...

,,Nigdy nie składaj obietnic, których nie będziesz mógł dotrzymać" || DramioneOnde histórias criam vida. Descubra agora