Rozdział 28

60 2 12
                                    

Kiedy byłam w ciąży, wyostrzył mi się węch, jakbym otrzymała nagle jakąś cudowną moc. Ta moc była zupełnie nieprzydatna. Kiedy wchodziłam do marketu, wiedziałam, gdzie znaleźć lukrowane ciasta, mrożone krewetki lub   musli. Nie rozumiałam jednak, dlaczego doświadczałam tego fenomenu teraz, gdy umierałam. Miałam tak czuły zmysł węchu, że mogłabym rywalizacji z psami gończymi.

Byłoby to przydatne, gdyby zatrudniono mnie do wykrywania przemycanych narkotyków lub tropienia zbiegłych więźniów. Jednakże w obecnej sytuacji przekładało się to jedynie na nudności, które nadal mi towarzyszyły. Reagowałam tak nawet na zapachy, które kiedyś rozbudzały we mnie apetyt. Teraz żołądek podchodził mi do gardła, gdy tylko znajdowałam się w pobliżu stoisk z jedzeniem.

Dzisiaj nastąpiła pewna odmiana i z zadowoleniem przyjęłam swój wyostrzony zmysł węchu, rozkoszując się orzeźwiającym zapachem ziemi i mchu. Chłonęłam go, czując ogromną wdzięczność za dar życia – zarówno mojego,  jak i Rosalie.

Siedząc nad jeziorem moczyłyśmy sobie nogi. Nad naszymi głowami rozciągał się zielony baldachim, przez który wlewały się strugi ślicznego, słonecznego światła, rozświetlając wszystko, jak popadło, a więc także i warstwy gnijących liści oraz niczym niewyróżniające się kamienie. I chociaż dopiero wczoraj odebrałam Rosalie ze szpitala, nikt nie powiedziałby, że przeżyła coś tak koszmarnego. Przypominał o tym jedynie jej lekko zachrypnięty głos.

Jako jej matka czułam jednak, że coś się w niej zmieniło. Moje niegdyś niezależne dziecko nie odstępowało mnie teraz ani na krok. Kiedy drzemałam, ona również. Wychodziłam na dworze, żeby łyknąć świeżego powietrza, ona przypadkiem także musiała się dotlenić. Nawet w łazience nie mogłam być sama. Jej towarzystwo bardzo mnie cieszyło. Uwielbiałam, gdy była w pobliżu. Po tym wszystkim, co przeżyłyśmy, obydwie odczuwałyśmy lęk przed rozłąką.

Nie mogłam jednak zbyt długo pozwalać jej na takie zachowanie. Rosalie przeszła ciężką próbę i byłam szczęśliwa, że wyszła z niej zwycięsko. Jednak miałam przed sobą najważniejsze zadanie – przystosowanie jej do życia beze mnie. Jak to zrobić? Nie miałam pojęcia. Dlatego chciałam tutaj przyjść sama, mając nadzieję, że znajdę w tym miejscu jakieś natchnienie. Zanim jednak wsiadłam do samochodu, Rosalie siedziała już w samochodzie. Razem pojechałyśmy nad jezioro.

Dotknęłam plastikowej bransoletki ze szpitala, którą wciąż nosiła na nadgarstku.

– Wiesz, że w końcu będziesz musiała ją zdjąć.

– Ale ja bardzo ją lubię. – Zaczęła obracać ręką, podziwiając swoją ozdobę z każdej strony.

– Jest ładna – zgodziłam się.

– Emma nosiła podobną bransoletkę – wyznała, opierając głowę o moje ramię.

– Ta najfajniejsza Emma z przedszkola?

Poczułam, jak Rosalie kiwa głową.

– Dlaczego była w szpitalu?

Wzruszyła ramionami.

– Rosalie, obiecaj mi, że już nigdy więcej nie będziesz próbowała przepłynąć jeziora. I jakiekolwiek innej wody. Pan Bóg mówi, że na razie mam iść tylko ja.

– Wolałabym, żebyś nie odchodziła - odparła.

– Ja również. Pan Bóg ma tutaj dla ciebie różne rzeczy do zrobienia – ważne rzeczy. A kiedy dołączysz już w końcu do mnie w niebie, zapytam, czy to zrobiłaś i jak ci poszło.

– Jakie rzeczy?

Wzięłam ją na kolana i mocno przytuliłam.

– Nie wiem tak do końca, ale domyślam się, że pójdziesz na studia i będziesz pomagać innym ludziom. Być może będziesz podróżować po świecie lub zostaniesz lekarzem i wynajdziesz lek na nowotwór albo zostaniesz kobietą prezydentem. Nie wiem. – Odwróciłam jej twarz w moją stronę i uśmiechnęłam się. – No i na pewno się zakochasz.

,,Nigdy nie składaj obietnic, których nie będziesz mógł dotrzymać" || DramioneDonde viven las historias. Descúbrelo ahora