Rozdział XX

70 2 0
                                    

 Kiedy zadzwoniłam do Ronalda, by mu wszystko wyjaśnić, usłyszałam rzucone lodowatym tonem:

– Koniec zabawy.

Po tych słowach się rozłączył. Odłączyłam telefon drżącymi rękoma i oparłam się o kuchenny blat.

Malfoy obserwował to wszystko w milczeniu. Na policzkach i brodzie miał świeży zarost.

– Weasley uspokoi się, gdy mu wyjaśnisz, że zaspałaś.

Przesunęłam językiem po nieumytych zębach. Miałam wrażenie, jakby były zapiaszczone.

– Nie obchodzi mnie to – powiedziałam, ale nawet dla mnie zabrzmiało to sztucznie. Obchodziło mnie to i to bardzo. Przecież to miało wpływ na przyszłość Rosalie. – To kolejny dowód na to, jaki z niego ojciec.

Malfoy otworzył lodówkę i wyjął karton pomarańczowego soku. Potrząsnął nim i postawił na blacie obok pustej szklanki.

– Granger, pamiętasz, do jakiego wniosku doszłaś ostatniej nocy. Nic się nie zmieniło od tamtej pory.

Owszem, zmieniło się. Klan Weasley'ów może był miłymi ludźmi, ale Ronald taki nie był. Nie chciałam, żeby moja córeczka dorastała w takiej atmosferze przez kolejnych dwanaście lat.

– Skoro tego chce, to spotkamy się w sądzie. I tak nie wygra. Najlepszy sędzia nie ośmieli się odebrać dziecka umierającej matce. – Wyjrzałam przez okno na Rosalie i moją mamę, jak wąchały lawendę. Obym miała rację.

Malfoy zerknął na wiszący na ścianie zegar.

– Mogę zostać, jeśli chcesz.

– Jedź do pracy – odparłam. – I tak wystarczająco cię przytrzymałam.

– Tak między nami – przytulił mnie. – To była najlepsza noc w moim życiu. Byłaby jeszcze lepsza, gdybyś przyjęła moje oświadczyny.

Bałam się, że zaraz go pocałuję, więc chwyciłam szybko za karton i nalałam mu soku.

Wypił jednym duszkiem i odstawił szklankę na blat.

– Jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?

– Pomódl się za mnie.

– Już to zrobiłem.

                                           ***

Siedząc na kanapie na wpół leżąco, rozmyślałam nad moją i Rosalie przyszłością. Nagle usłyszałam skrzypnięcie frontowych drzwi, po którym nastąpiło radosne wołanie mojej córeczki. Wbiegła do salonu z koszem pełnym polnych kwiatów, znacząc swoją drogę śladami z płatków i liści. Za Rosalie dreptała moja mama.

– Mamusiu, zobacz! – Rosalie postawiła mi kosz na brzuchu. Przestałam rozmyślać i zaczęłam podziwiać jej prezent. Na samej górze znajdowały się pomarańczowe kwiaty, których płatki na obrzeżach były żółte.

– To jest... – Podniosłam jeden z nich.

– Aksamitka – odpowiedziała.

– Mądrala.

– Babcia mi powiedziała.

Uśmiechnęłam się szeroko do mojej mamy. W odpowiedzi puściła do mnie oczko.

Wsunęłam Rosalie za ucho kwiatek i zaczęłam ją podziwiać.

– Wyglądasz jak księżniczka.

– Taka malutka księżniczka – potwierdziła moja mama.

– Chcę się zobaczyć! – zawołała Rosalie, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

,,Nigdy nie składaj obietnic, których nie będziesz mógł dotrzymać" || DramioneWhere stories live. Discover now