chapter twenty

4.2K 159 64
                                    

— Dzień dobry. — przywitałam się z kobietą, która otworzyła mi drzwi.

— Cześć, Michał na górze.

— Mogłaby mi pani pomóc? Mam ten mały tort i chciałabym zapalić świeczki... — zaczęłam, a brunetka posłała mi uśmiech.

— Jasne.

Zdjęłam buty, a następnie przygotowałam wszystko i weszłam do pokoju chłopaka. Jego mama stwierdziła, że nie będzie nam przeszkadzać, mimo mojego namawiania, aby poszła ze mną.

— Michaś, pobudka. — powiedziałam, kucając przy jego łożku, a on przeciągnął się i przetarł oczy. — Sto lat, sto lat.

Zaczęłam śpiewać z szerokim uśmiechem, a brunet podniósł się do siadu. Był zaspany, więc zaczęłam się śmiać.

— Błagam, pomyśl już życzenie i zdmuchnij świeczki, bo odpadną mi ręce. — poprosiłam, a on ze śmiechem wykonał moje polecenie.

Odstawiłam tort na biurko i wróciłam do chłopaka, po czym wtuliłam się w niego.

— Wszystkiego najlepszego, przede wszystkim żebyś był zdrowy i szczęśliwy. Spełniaj dalej marzenia, Michał. Jestem chujowa w składaniu życzeń, ale kocham cię strasznie i chciałabym, żebyś miał wszystko, czego zapragniesz. — złączyłam nasze usta.

— Mam. — uśmiechnął się. — Czyli tort na śniadanie?

— Aha, zapomniałabym. Jedz szybko i się pakuj. — wypaliłam, a on wpatrywał się we mnie bez słowa. — Racja, lepiej jedz i doprowadź się do porządku, a ja cię spakuję.

— Ada, ale ja nie wiem o co chodzi.

— Aha, boże. — zaśmiałam się, a on pokręcił głową ze zrezygnowaniem. — Chciałam nam ogarnąć jakiś fajny wyjazd we dwójkę, ale stwierdziłam, że będziesz chciał poświętować, więc ogarnęłam jeszcze twoje Gombao, Zuzę i Kubę. Poza tym, romantyczne wyjazdy są niezbyt w naszym stylu.

Wzruszyłam ramionami, a on przyznał mi rację i wpatrywał się we mnie, czekając na kontynuację mojej wypowiedzi.

— Jedz ten tort, bo się spóźnimy na lot do Chorwacji. — parsknęłam.

— Jesteś taką zajebistą dziewczyną. — skomentował i dał mi buziaka. — Nie musiałaś...

— Tyle się męczyłam, żeby nikt ci nic nie zaplanował na ten tydzień, że nawet mnie nie denerwuj.

Brunet uniósł ręce w geście obronnym, po czym pobiegł na dół po łyżeczkę do ciasta, a ja wyciągnęłam jego walizkę i weszłam do garderoby.

I się załamałam.

— Michał, kurwa. — jęknęłam, słysząc, że chłopak wrócił do pokoju. Niepewnie wszedł do małego pomieszczenia, trzymając w dłoni tort, a ja zmroziłam go wzrokiem, a następnie pokazałam dłonią na porozwalane wszędzie, pogniecione ubrania. — A ja się zastanawiałam, czy nie przyjechać później. Jedzenie poczeka, teraz tu sprzątamy.

Zaczął coś marudzić pod nosem, ale nie próbował się sprzeciwiać.

— A to jest czyste? — zapytałam, podając mu koszulkę. Powąchał ją.

— No, jeszcze git. — wzruszył ramionami i mi oddał, a ja przyłożyłam ją do nosa.

— Fu, kurwa. Mam dość. — westchnęłam ciężko i rzuciłam ubraniem w chłopaka. — Zanieś to wszystko do prania i przynieś mi deskę do prasowania i żelazko.

Wykonał moje polecenie, a ja podałam mu spodnie i zaczęłam prasować jedną z koszulek, którą wziął i poszedł się umyć.
Gdy wrócił, ułożył się na łożku i z mokrymi włosami, zajadał się w końcu swoim tortem.

— O której samolot? — zapytał, a ja spojrzałam na zegarek. Na szczęście, była dopiero piętnasta.

— O dziewiętnastej mamy być na lotnisku, a lot jakoś przed dwudziestą pierwszą. — poinformowałam go, a on pokiwał głową. — Jak cię spakuję, to zajedziemy do sklepu jeszcze, a później do mnie.

— Po co to prasujesz, skoro i tak się pogniecie?

— Na pewno nie aż tak. — uniosłam brwi, a on się zaśmiał.

Największy plus tego, że go pakowałam, to to, że brałam moje ulubione ubrania.

O siedemnastej był już spakowany, a ja kupiłam to, czego potrzebowałam i byliśmy w trakcie zakupów spożywczych. I alkoholowych.

— Trzy litry wódki starczą chyba, co? — zapytał, a ja zmarszczyłam brwi.

— Tam są sklepy.

— Ale nie ma polskiej wódki. — wzruszył ramionami, a ja pokręciłam głową.

— Reszta też na pewno weźmie, Michał. Weź dwa. — wyjęłam z kieszeni telefon i spanikowałam. — Spóźnimy się, chodź już do kasy, błagam.

Ze śmiechem ruszył za mną, mówiąc, że oszalałam. Nienawidzę presji czasu.

W mieszkaniu byliśmy godzinę później, a ja od razu zaczęłam dopakowywać to, co przed chwilą kupiliśmy.

— Masz paszport? — zapytałam, a on pokiwał głową. — Dobra to mamy, to też, to też.

Zaczęłam gadać do siebie, przymykając lekko oczy, co znów rozbawiło Matczaka.

— Nie denerwuj mnie. — skomentowałam i zaczęłam biegać po mieszkaniu i sprawdzać, czy coś jeszcze nie zostało.

— Wariatko, dziesięć razy już sprawdzałaś czy wszystko masz. Najwyżej kupimy na miejscu. Oddychaj. — odezwał się, a ja spojrzałam na niego i pokiwałam głową. — Zamówię już ubera.

Walnęłam się na kanapie i zaczęłam analizować wszystko po kolei. Moi rodzice mieli klucze do mieszkania, nasze paszporty były ważne, z ubrań i kosmetyków wszystko wzięłam, ładowarka, słuchawki, laptop, wszystkie rezerwacje mamy. Oby było dobrze.

Odprawa zajęła nam dosłownie chwilę, a ja zdecydowanie się uspokoiłam.
Z tego wszystkiego, zapomniałam, że trzeba jeść, więc moim ostatnim posiłkiem było śniadanie. Zamówiliśmy maka na wynos i ruszyliśmy w stronę bramek, gdzie usiedliśmy i zaczęliśmy się zajadać.

Nasz lot był lekko opóźniony, więc chłopcy stwierdzili, że idą pochodzić po lotnisku, a ja z Zuzą zostałyśmy, żeby pilnować rzeczy.

— Patrzcie, co mamy! — usłyszałam krzyk naszych towarzyszy, więc spojrzałam w ich stronę, a moim oczom ukazali się oni, trzymający butelkę z wódką i colę.

Naprawdę byli z siebie dumni.

umrzemy wolni | MATA Onde as histórias ganham vida. Descobre agora