- John, przestań!

   Ale on był głuchy na jej słowa. Wyprowadzał kolejne, mordercze dla swoich dłoni ciosy, szlochając i wyrzucając z siebie żal, ból i gniew do samego siebie. Nie mogąc dłużej znieść widoku okaleczającego się przyjaciela, Riley wyrwała swoje ciało z otępienia, ruszając prosto na masywnego mężczyznę. Złapała w obie dłonie jego ramię, którego unoszenie do kolejnego ciosu przychodziło mu już z trudem, i zmusiła go do oderwania się od okładania betonu.

   Gibał się na swoich długich nogach jakby był pijany, pozwalając Riley na odciągnięcie go od popękanego filaru. Kolana w końcu odmówiły mu posłuszeństwa, a mężczyzna padł na nie, wstrząsany przez nadchodzącą falę płaczu, którego nie był już nawet w stanie powstrzymać ani ukryć.

   Zasłonił upstrzoną wilgotnymi śladami twarz swoimi zakrwawionymi dłońmi, chcąc wywrzeszczeć całemu światu jak bardzo niesprawiedliwy był. Z jego gardła jednak zamiast najgorszych przekleństw wydobył się jedynie żałosny jęk rozpaczy.

   Riley przytuliła go od tyłu, obejmując jego szyję i chowając twarz między trzęsącymi się od ciągłych dreszczy łopatkami mężczyzny. Czuła bijącą od niego rozpacz, bezsilność i kompletny brak nadziei na poprawę sytuacji. Czuła jak bardzo winny się czuł, jak bardzo żałował, że to nie on znajdował się na miejscu Maxa.

   Bezbłędnie rozpoznawała jego uczucia, dlatego że podobne szarpały jej własnym sercem.

   - Przepraszam... - wyszeptał nagle na bezdechu, niepewnie sięgając po drobną dłoń kobiety. - Tak bardzo cię przepraszam, Riley...

   Zacisnęła mocno powieki, kręcąc przy tym głową, choć John jej nie widział. Mężczyznę rozrywało poczucie winy i wyrzutów sumienia, które w tamtej chwili odebrały mu wolę walki. W prosektorium zadziałał instynktownie, a jego motywem była trzeźwa ocena sytuacji i złożona obietnica. Jednak tu dopadła go już świadomość własnego czynu, ucieczki, pozostawienia umierającego przyjaciela na pastwę tamtych bestii.

   I nieistotne było to, w jak ciężkim stanie się znajdował, nieważne było to, że w momencie ich rozłąki Max leżał już nieprzytomny, wyzuty z resztek energii i życia... Nieważne było, że sam o to prosił, że dalsza tułaczka oznaczałaby spowolnienie ich i nieuniknioną, jeszcze bardziej bolesną śmierć.

   John wciąż nie był w stanie wybaczyć sobie zostawienia go tam.

   Riley ścisnęła mocniej jego dłoń, odrywając się od szerokich pleców mężczyzny i odwracając jego otumanione ciało w swoją stronę. Patrzył tępo przed siebie, a pustka w jego oczach niemal pokruszyła resztki jej złamanego serca.

   - Musimy iść - powiedziała mimo bólu, jaki te słowa jej przyniosły. Choć tak bardzo pragnęła wyrwać się i pobiec do prosektorium, wiedziała, że nie miało to sensu... już nie. Widok mógłby tylko spotęgować ogrom tragedii, a sama kobieta nie była pewna, w jaki sposób by na to zareagowała.

   Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak ciężko będzie jej się podnieść. Jak wiele czasu będzie potrzebowała na poskładanie samej siebie, na otarcie wciąż spływających po jej policzkach łez. Potrzebowała tego, lecz w tamtym momencie chodziło o ucieczkę, o przetrwanie, o nie zmarnowanie tego, za co jej ukochany oddał życie.

   Obiecaj mi, że przetrwasz i będziesz żyć.

   Jego ostatnie słowa dudniły w jej umyśle niczym jakaś chora mantra, od której nie była w stanie się uwolnić. Były w tamtej chwili jedynym, co trzymało ją przy zdrowych zmysłach i co powstrzymywało od porzucenia szansy, jaką mężczyzna jej podarował przez tę pieprzoną kamizelkę i przez pozostanie w prosektorium. Nie mogła tego zmarnować.

Firestarter| Daryl Dixon (POPRAWIANE)Where stories live. Discover now