-  Ale ty mnie uratowałeś - powiedziałem, podchodząc bliżej niewzruszonego boksera. - Przed przemieńcem. 

-  Bo był tylko jeden. Jeśli byłoby ich więcej, nie dałbym rady - wyjaśnił ze skwaszoną miną, krzyżując ręce na klatce piersiowej.  

- Ale wciąż byś próbował, wiem to - zauważyłem oskarżycielsko. - Więc dlaczego ja mam nie próbować? 

-  Nie próbowałbym. 

-  Kłamiesz - syknąłem.

-  Nie kłamię, zostawiłbym cię tam i poszedł sam do Wieży - powiedział gładko, patrząc gdzieś w ciemność. 

-  Nie wierzę ci - brunet zmarszczył nos z irytacji, łapiąc mnie za nadgarstek i ciągnąc w stronę, z której unosił się czerwony dym. Chciałem się zatrzymać i zmusić go do przyznania mi racji, ale chłopak był zbyt silny. Miałem wrażenie, że jego stalowy uścisk na moim nadgarstku łamał mi kości, ale nie obchodziło mnie to, tak jak jego nie obchodziło moje zdanie. 

- Po prostu chodź i już się nie odzywaj - warknął, najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, że byłem na tyle głupi, żeby i tak go nie posłuchać w kwestii ewentualnej ucieczki i ostatecznie zginąć razem z nim. Pociągnął mnie mocno i ruszył biegiem, zmuszając mnie do tego samego. 

Nie pozostało mi nic innego, jak faktycznie truchtać za nim, gdy szybko przemierzaliśmy ulice Harranu w całkowitej ciemności. Krzyki przemieńców słyszałem z niemal każdej strony, panicznie rozglądając się na boki. Każdy cień wyglądał jak potencjalny wróg, a do tego szumiało mi w uszach, przez co miałem wrażenie, że wszystko wokół było tysiąc razy głośniejsze niż w rzeczywistości. Biegliśmy po krzywym chodniku tylko we dwóch, a brzmieliśmy jak stado słoni afrykańskich, szczególnie gdy potykałem się na prawie każdym wyboju. 

Czerwony dym był coraz bliżej, więc Jeon zwolnił kroku, pokazując mi drogę między dwoma budynkami. Musieliśmy iść gęsiego, bo przejście było na tyle wąskie, że Jungkook sam niemal się nie mieścił. Przekradaliśmy się po cichu przez przesmyk, kiedy nagle brunet zatrzymał się gwałtownie. Nic nie powiedział, a ja w ostatniej chwili powstrzymałem się przed spytaniem, o co chodziło. Wyjrzałem delikatnie zza ramienia chłopaka, żeby zobaczyć, co go zatrzymało. Dopiero po dłuższej chwili udało mi się dostrzec ogromnego potwora stojącego przy wyjściu z alejki. Moje tętno podskoczyło gwałtownie i instynktownie złapałem się koszulki Jeona, z czego chłopak chyba nie zdawał sobie sprawy. Stał w bezruchu, wpatrując się z uwagą w zarażonego, który rozglądał się na boki, nasłuchując czegoś. Byłem pewien, że bicie mojego serca dotrze do niego i tym samym sprowadzi śmierć na naszą dwójkę, ale ostatecznie przemieniec wyszedł z przejścia, w które wcześniej jakimś cudem się wcisnął i odszedł w lewo, nawet nas nie zauważając. 

Jeon odczekał chwilę, zanim ruszył powoli do przodu, ku szerokiej ulicy, która prześwitywała między budynkami. Miałem wrażenie, że z jednej strony do przesmyku wpadały delikatnie smugi czerwonego dymu, więc musieliśmy być praktycznie na miejscu. 

Zaraz po wyjściu z alejki oślepiło mnie światło, które pojawiło się niemal znikąd w ciemności, a Jungkook warknął coś pod nosem, szarpiąc mnie za rękaw. Przeszliśmy tylko kilka kroków, zanim wciągnął nas za niski murek, toteż nawet nie udało mi się zobaczyć, co go zdenerwowało. Już miałem się wychylić, gdy udało mi się zapanować nad nadmiernym mrużeniem oczu, ale bokser bez ostrzeżenia uderzył mnie w głowę, tym samym miażdżąc moje chęci na podglądanie. 

Oparłem się z westchnieniem plecami o murek, siadając przodem do ściany jakiegoś sklepu. W witrynie odbijały się refleksy światła UV przysłoniętego czasem czerwonym dymem, ale poza tym byliśmy ukryci w zupełnej ciemności, co napawało mnie dodatkowym niepokojem. Mimo że zdrowy rozsądek podpowiadał mi, iż światło UV jest zbyt blisko, by zarażeni zdecydowali się tutaj podejść, to moje serce wciąż kołatało ze strachu, szczególnie, że jeszcze chwilę wcześniej widzieliśmy przemieńca całkiem niedaleko. Nie uśmiechało mi się znowu gnać na łeb na szyję do bezpiecznej strefy, jak mojej pierwszej nocy w Harranie. Miałem wrażenie, że tylko cudem udało nam się wtedy dotrzeć do Wieży w jednym kawałku. A cuda nie zdarzają się zbyt często. 

- Nie wierzę, że ten skurwiel wciąż żyje - burknął cicho Jeon, samemu podglądając to, co działo się przy zrzucie. 

Ludzie Raisa chyba dotarli tutaj przed nami, skoro rozstawili własne flary UV. Jak to możliwe, że byli tak szybcy? Może mieli jakiś kontakt z GRE? Jeżeli tak, to czemu tylko oni? 

-  Kto wciąż żyje? - spytałem cicho, kucając za murkiem z nadzieją, że uda mi się w końcu podejrzeć, co się działo wokół zrzutu. Jungkook tylko skrzywił się, ostatecznie nie zatrzymując mnie, gdy powoli uniosłem się i wyjrzałem na mały plac zabaw, który teraz zdawał się płonąć w świetle flar i kłębach ciężkiego, kolorowego dymu. 

Wokół dwóch skrzyń, które zarzucono z samolotu, kręciło się kilku mężczyzn w charakterystycznych strojach z pomarańczowymi akcentami. Małe latarki, które nosił każdy z nich, smagały światłem wszystko wokół, w połączeniu z kilkoma flarami sprawiając, że plac zabaw stał się zupełnie bezpiecznym dla nich miejscem. 

Moją uwagę szczególnie przykuł jeden z mężczyzn, który miał wyraźne, wschodnio-azjatyckie rysy twarzy. Jako jedyny był ubrany całkowicie na czarno, a na prawej dłoni zapiętą miał osobliwą rękawice zakończoną metalowymi częściami. Gdybym stanął z nim oko w oko, najpewniej posikałbym się w gacie z przerażenia, szczególnie, że szpony na jego rękawicy wyglądały na bardzo solidne, ciężkie i ostre. Zdawał się kierować całą akcją, rozporządzając resztą ludzi z twarzą wypraną z emocji. Mężczyźni na jego rozkazy odpinali spadochrony od pudeł i sprawdzali zawartość po pięć razy, odpowiednio ją układając. Zapewne żeby nie uszkodziła się podczas transportu. Tylko jak mieli zamiar przenieść te skrzynie do swojej kryjówki, czy gdziekolwiek trzymali zapasy? 

Moje wątpliwości rozwiał opancerzony van, który wyjechał zza zakrętu, by zaparkować zaraz obok murku, za którym się chowaliśmy. Szybko opadłem na kolana, kuląc się za niską ścianą i przyciskając jak najbliżej niej, żeby przypadkiem nikt mnie nie zauważył. Jeon zrobił podobnie, ale wydawał się o wiele mniej przejęty całą sytuacją, a raczej zwyczajnie zirytowany. Drzwi otworzyły się z trzaskiem, padło kilka tureckich słów (najpewniej niecenzuralnych), a zaraz potem dało się słyszeć dźwięk szurania skrzyń o pokład samochodu. Silnik wciąż chodził, zagłuszając większość hałasu, ale dokładnie słyszałem, jak ludzie Raisa pakują swoją zdobycz, która zaraz zapewne odjedzie, a nasza wycieczka po zrzut okaże się daremna.

-  Zabierzcie je do garnizonu, to rozkaz Raisa - odezwał się ktoś po angielsku, a ja miałem dziwne wrażenie, że chłodny głos należał właśnie do tego nieprzyjemnie wyglądającego Azjaty. 

-  Tak jest - odparł ktoś inny. Kilku ludzi wskoczyło na pakę, drzwi zamknięto, a van zaraz odjechał kilka sekund później, zabierając ze sobą gwar, jaki wcześniej panował przy zrzucie.

Miałem przez chwilę wrażenie, że zostaliśmy z Jungkookiem zupełnie sami, ale wtedy ponownie za murkiem rozległy się kroki. Szybko zorientowałem się, że zmierzały w naszą stronę, przez co moje serce znowu przyśpieszyło swój bieg. Zerknąłem ze strachem na Jeona, który nakazał mi gestem siedzieć cicho. A co mogłem innego zrobić? Ludzie Raisa byli uzbrojeni, a ucieczka sprowadziłaby na nas kolejnych przeciwników, o wiele bardziej niebezpiecznych niż ludzie.

-  Szefie? - spytał jakiś facet z daleka, a kroki nagle się zatrzymały. - Coś nie tak? 

-  Nie - odpowiedział po raz kolejny pewny siebie głos. - Przesłyszałem się. 

Odetchnąłem cicho, odklejając policzek od zimnego muru i odwracając się do niego tyłem. Oparłem się o niego plecami i zjechałem na ziemię, wbijając tępo wzrok w witrynę sklepową przede mną. Moje oczy natychmiast rozszerzyły się, gdy w odbiciu zobaczyłem sylwetkę Azjaty, stojącą tylko kilka kroków za murkiem. 

A co najgorsze, miałem wrażenie, że mężczyzna w czerni wpatrywał się prosto we mnie. 

Dying Light | JikookWhere stories live. Discover now