Rozdział 25

822 65 14
                                    

*Mansi*

Musiałam być ostrożna i uważać, by przy przepalaniu lin, nie zgasić świeczki. Poparzyłam się, zanim uwolniłam się z lin, ale moje ręce i tak były w siniakach... Bolało jak cholera. Rozwiązałam liny na nogach i usłyszałam czyjś głos. Miałam problem. Bałam się, że wejdzie do środka. Nie miałam nawet żadnego planu. Serce biło mi jak oszalałe.

Chciałam, żeby drzwi się otworzyły i żeby to Charles wszedł do środka. Żeby zabrał mnie do domu...

Do domu... Nie miałam domu. Mój mąż chciał, żebym zniknęła. I to na dobre.

Chowałam się przy ścianie, gdy ta sama kobieta weszła do środka. Od razu mocno docisnęłam ją do ściany i przyłożyłam dłoń do jej ust.

– Nie waż się krzyczeć – szepnęłam. – Peter jest w środku? Kiwnij głową.

Pokręciła nią, ale nie wiedziałam, czy jej ufać, że nie było go w środku. Naprawdę nie wiedziałam, co zrobić. Musiałam jednak zaryzykować i spróbować uciec. I tak chciał mnie zabić, dlatego mogłam zaryzykować. Wolałam zawalczyć, choć kręciło mi się w głowie i co chwilę miałam przed oczami czarne plamy.

– Co mam zrobić? Puszczę cię, to zaczniesz wrzeszczeć. Mogłam poprosić Charlesa, żeby nauczył mnie, jak się bić.

– Jak chcesz uciec, to uciekaj teraz, póki go nie ma – wymamrotała i odsunęłam lekko dłoń, żeby wyraźniej ją słyszeć. – Jak chcesz uciec to teraz. Nie ma go.

– Czemu mam ci wierzyć? Możesz kogoś zawołać i mnie złapią.

– Nie chciałam, żeby to robił.

– I tak pójdę do piekła – szepnęłam, zaciskając pięść i uderzyłam ją mocno w brzuch. – Przepraszam – odsunęłam się od niej, gdy zwinęła się z bólu, wyciągnęłam jej z kieszeni telefon i wybiegłam z pomieszczenia. Rozglądałam się po wnętrzu, które wyglądało jak jakiś stary magazyn. Biegłam przed siebie, oglądając się co chwilę, żeby się upewnić, że nikt za mną nie biegnie. Nie mogłam nawet zlokalizować wyjścia. Znałam numer telefonu Charlesa na pamięć, dlatego od razu go wybrałam. – Odbierz, no odbierz...

– Halo?

– Charlie – odetchnęłam. – Pomóż mi. Błagam.

– Mansi? To ty? Gdzie jesteś?

– Nie wiem. W jakimś magazynie. Boże, Charlie... To Peter – wyznałam i spojrzałam na mężczyznę, który przede mną stanął. – Peter...

– Dzień dobry, Mansi. Tęskniłaś? – Zapytał, zabierając mi w ręki telefon. Zaczęłam się cofać, a on do mnie podchodził.

Wtedy mnie uderzył. Prosto w twarz. Upadłam na podłogę, co tylko mu pomogło, bo zaczął kopać mnie w brzuch. Charlie nie miał żadnych szans, żeby mnie uratować. Wiedziałam, że nie zdąży. Wtedy już chciałam umrzeć, żeby to po prostu przestało tak bardzo boleć.

– A mogłaś po prostu tam siedzieć i się nie ruszać – powiedział. – Wtedy może pożyłabyś jeszcze z dwa dni.

*Charles*

Policjanci kazali mi czekać na ich przyjazd, ale gdy Mansi do mnie zadzwoniła i usłyszałem jej przerażony głos i Petera, pobiegłem tak szybko, jak tylko mogłem. Nie mogłem dłużej czekać. Mógł ją zabić. A ja nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Trzymałem mocno broń, rozglądając się, gdy wszedłem do środka. Magazyn był ogromny. Mogli być wszędzie.

Ale wtedy dostrzegłem leżącą na podłodze Mansi. Peter nad nią stał. Nie miał jednak broni.

– Nie zbliżaj się do niej – powiedziałem, podchodząc bliżej. – Cofnij się, Peter. Policja jest już w drodze.

Ochroniarz serca +18Where stories live. Discover now