xii.

11.3K 655 110
                                    

      Zakochanie - jako skrajnie patologiczny przypadek nerwicy natręctw połączonej z neurotycznymi stanami lękowymi, które objawiają się bardzo często takimi reakcjami fizjologicznymi, jak bladość, dreszcze, kołatanie serca oraz poczucie ogólnej słabości.*

       Nie wiedzieli co myśleć. Nie wiedzieli jak się zachować. Ale fantastycznie wiedzieli co czują. Zarówno pewny siebie, zielonooki chłopak jak i nieśmiała, brązowooka dziewczyna. Czuli dokładnie to samo. Siedząc na tym samym, długim krześle. Przy tym samym, ciemnym pianinie. Ich świat się zmieniał. Oni się zmieniali. I to wcale nie przez to jedno, niewinne zetknięcie palców. Nie zdawali sobie sprawy, że ten malutki płomień w ich sercach zaczął tlić się już od pierwszego dnia. Odkąd ona spojrzała w jego zielone, przeszywające oczy, a on ujrzał jej okrągłe policzki.

      Spuścił wzrok, a w tym samym momencie ona odwróciła głowę w jego stronę. Zakłopotanie i cisza przerywana jedynie ich oddechami. Przygryzła wargę ze zdenerwowaniem i wyprostowała się. Chciała przerwać ten moment. Moment, który trwał wieczność.

- Harry.. – Wyszeptała. Momentalnie podniósł głowę, obdarowując jeszcze bardziej speszoną dziewczynę spojrzeniem pełnym nadziei. Wydęła lekko wargi, zastanawiając się jak kontynuować. Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie, a on sam przysunął się bliżej ciemnowłosej. Niewinnie i ledwo widocznie. Nagle tak bardzo zapragnął poznać smak jej ust.

- Kontynuujemy? – Odezwała się nagle, uśmiechając się głupio.

- Jasne. – Odchrząknął zbyt głośno i wyprostował się, uciekając wzrokiem.

      Nie trudno jest domyślić się, że atmosfera pomiędzy dwójką nieco się zmieniła. Nie było już tak beztrosko. Ale to wcale nie trwało długo. I to było w ich relacji najlepsze. Nie minęła nawet godzina, a Harry znów zaczął się wygłupiać i narzekać na zbyt duże linienie Lucy, która radośnie wskoczyła na pianino. Położyła się na klawiszach i układając głowę na łapkach zamknęła oczy. To oznaczało, że ich praca, przynajmniej z instrumentem, dobiegła końca. Każdy kot jest uparty, ale Lucy przebijała zdecydowanie wszystkie te zwierzaki.

      Odłożyła zeszyt i długopis na odpowiednie miejsce, obciągnęła koszulkę i skierowała się do drzwi wyjściowych. Harry zatonął w łazience, przesiadując tam od ponad dziesięciu minut. Nie miała nawet ochoty wnikać co on tam robi, spojrzała na godzinę w telefonie i z przerażeniem stwierdziła, iż musi koniecznie wracać. Kompletnie zapomniała, że umówiła się z małą Lily na maraton bajek z księżniczkami. Zarzuciła na siebie czarny, długi sweter i wyciągnęła dłoń po torebkę. W tym samym momencie usłyszała dziwny huk. Odwróciła się gwałtownie, tym samym potrącając najbliżej stojący kwiat. Cała ziemia znajdująca się w doniczce, znalazła się na dywanie. Drogo wyglądającym dywanie. Jęknęła z niezadowoleniem i podwinęła rękawy. Bez zastanowienia skierowała się do kuchni, wiedząc świetnie gdzie może znaleźć szczotkę.

      Wyszedł z łazienki wciąż dodając sobie otuchy. Czuł się trochę głupio, że spędził w niej tyle czasu. Bał się co może sobie o nim pomyśleć Rosie, ale jakoś musiał zebrać się w sobie, by wypełnić swój plan. Gdy znalazł się w przedpokoju, wytrzeszczył oczy, a jego usta uformowały się w idealną literkę „O”.

- Lucy, do cholery! – Krzyknął, widząc pełno ziemi i przewróconą, glinianą donicę.

- To nie Lucy. – Usłyszał za plecami cichy głos. Odwrócił się, trafiając na skrzywioną minę ciemnookiej. Uciekała wzrokiem, trzymając w dłoniach sprzęt do sprzątania. Zaśmiał się dźwięcznie i wyciągnął ręce. – Przepraszam. Posprzątam i już mnie nie ma. – Dodała po chwili, omijając chłopaka.

Love actually • styles  ✔Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora