Ocenialnia literacka „Wspólny...

Galing kay WspolnymiSilami

3.7K 79 133

Jeżeli tworzysz prozę lub poezję i szukasz kogoś, kto sprawdzi, jak radzisz sobie z tekstem - nie ma lepszego... Higit pa

WIĘCEJ O NAS
NASZ REGULAMIN
SPRAWDŹ, KOGO I JAK OCENILIŚMY!
POCZEKALNIA - KOGO OCENIMY?
Gdzie znajdę oceny 1 - 159...?
[160] Dragon Age: Inkwizycja [słaby: 2]
[166] Projekt Noe [przeciętny: 3]
[171] Odpowiedzialność [fatalny: 1]
[172] Klątwa [VegetaBulma] [tragedia: 0]
[173] Heal [brak noty]
[174] Robin: Mroczne czasy [fatalny: 1]
[175] Miniatury Smuga&Lilavati [brak noty]
[176] Born to be yours [słaby: 2]
[177] Pieśń walczących [bardzo dobry: 5]
[178] Saisho no yuki [dobry: 4]
[179] Witaj Nieznajoma [brak noty]
[180] Pisanka [poezja; brak noty]
[181] Ludzie Lodu i Ognia [dobry: 4]
[182] Being your voice [brak noty]
[183] Zgniłe jabłka panny Weasley [dobry: 4]
[184] Łowczyni. Zmierzch Wilka [brak noty]
[185] I'll do it, Babe! [tragedia: 0]
[186] Another Pokemon Adventures [słaby: 2]
[187] Mroczne Królestwo [brak noty]
[188] Kroniki Podziemia vol.1 [słaby: 2]
[189] Miasto [słaby: 2]
[190] Nim będzie za późno [fatalny: 1]
[191] Spalony Feniks [fatalny: 1]
[192] Hanahaki Disease [dobry: 4]
[193] Tylko (nie) kochaj [słaby: 2]
[194] Zaraza [przeciętny: 3]
[195] ocena poezji Hieny [brak noty]
[196] Każda rola się kiedyś kończy [brak noty]
[197] Dziedzictwo Orfanów. Zakon Krwi [brak noty]
[198] Lot kruka [słaby: 2]
[199] Laura w Krainie Rzeczywistości [brak noty]
[200] Ostatni na ziemi [dobry: 4]
[201] W księżycową noc [słaby: 2]
[202] Ósmy pasażer tramwaju [brak noty]
[203] Dialog [brak noty]
[204] W świetle lampy [brak noty]
JAK OBCHODZIŁYŚMY PIĄTE URODZINY WS?
[205] Noc krwawego księżyca [brak noty]
[207] ocena tekstu: Dream Wars [tragedia: 0]
[208] „2422" [brak noty]
[209] Siewca [przeciętny]
[210] Spokojnie - to tylko ja... [przeciętny: 3]
[211] Lysandrowe fantazje [przeciętny z plusem]
[212] Księżycowe szepty [fatalny: 1]
[213] Kroniki Podziemia [v.2; tekst bardzo dobry: 5]
[214] Kroniki Siedmiu Kondygnacji [brak noty]
[215] Od gazu po ciało stałe [przeciętny - 3/6]
[216] Bezbronni [brak noty]
[217] Eksperyment Weiningera [brak noty]
[218] Nie można wiecznie wierzyć w kłamstwo [słaby: 2]
[219] Dezercja z miejsca zbrodni [przeciętny: 3]
[220] Spokojnie - to tylko ja [przeciętny: 3/6]
[221] Śmierć z głębin [słaby z plusem: 2+/6]
[222] Szepty Księżyca [przeciętny: 3/6]
[223] CinnamonLove [brak noty]
[224] Imp, pomógłbyś! [przeciętny: 3/6]
[225] Bro'war [brak noty]
[226] ANONYMOUS [brak noty]
[227] He has led you astray [słaby: 2/6]
[228] Sachiko czy Sayuri [bardzo dobry: 5/6]
[229] Pokuta Malfoyów [dobry: 4/6]
[230] Między ośmioma światami - Akademia Setrionne [1/6; fatalny]
[231] Pamięć Pustkowia [brak noty]
[232] Wędrujące piaski [brak noty]
[233] Sieroty wojny [brak noty]
[234] Tony Angel - Piekielna Tożsamość [dobry: 4/6]
[235] O małej hydrze, która nauczyła się latać [brak noty]
[236] Biały Kruk - CherubLife [bdb: 5/6]
[237] Dom - miniatura [brak noty]
[238] Dobre Smoki [przeciętny: 3/6]
[239] Między wiarą, prawdą a Bogiem [fatalny: 1/6]
[240] Miniatury: Mewy, Przyjęcie [bdb: 5/6]
[241] Gorzkie echa [przeciętny: 3/6]
[242] Niesamowite przygody Florków [słaby: -2/6]
[243] Łzy Niewiernego [celujący: 6/6]
[244] Nas to łątki nie obchodzą [słaby: 2/6]
[245] Tajemnica [fatalnie: 1/6]
[246] Pamięć Pustkowia [v.2] [dobry: 4/6]
[247] Magnolia [miniatura; brak noty]

[206] Słodkie jak Lukrecja [przeciętny: 3]

35 0 0
Galing kay WspolnymiSilami


Tytuł: Słodkie jak Lukrecja

Autorka: SzalonyIntrowertyk

Tematyka: powieść obyczajowa, romans

Ocenia: Ayame



TREŚĆ

Prolog – 0. klisza

To, co zastanawia mnie od momentu, w którym dostałam od ciebie dostęp do plików, to twój podział treści. Dlaczego zdecydowałaś się na sześcioczęściowy (na tę chwilę) prolog? Te fragmenty nie należą do krótkich, bieżący liczy sobie dwanaście stron, kolejne mniej więcej od siedmiu do trzynastu. Skoro są wstępem do tego, o czym chcesz pisać w przyszłości, czy nie łatwiej byłoby uznać je za tom pierwszy, a kolejne rozdziały – o ile takowe istnieją, nie wiem, więcej nie dostałam – za tom drugi? Prolog jest wstępem do treści właściwej, wprowadzeniem, zachętą. Zakładając jednak, że każdy z prologów średnio ma objętość wspomnianych dwunastu stron, wychodziłoby na to, że twoje wprowadzenie to siedemdziesiąt dwie strony litego tekstu. Trochę dużo.


Zaciska usta w cienką linię, kręcąc głową z dezaprobatą – coś zdecydowanie musiało się jej nie spodobać. – Napisałaś, że zaciska usta, że kręci głową, dodałaś też dezaprobatę. To wszystko sprawia, że część po półpauzie jest zbędnym zapychaczem. Już bez tego czytelnik domyśli się, że coś się nauczycielce nie spodobało. Tnij zbędne elementy.


— Nie, nie. Linton reprezentuje coś całkowicie innego. Rycerskość, nie „ciapowatość — głosi donośnym głosem (...). – Zapomniałaś zamknąć cudzysłów. Poza tym to głoszenie głosem średnio mi leży, a tobie?


O, już na tym etapie chętnie pochwalę cię za poprawny zapis dialogów. Wiesz, kiedy postawić kropkę, stosujesz pauzę dialogową, jest schludnie i czytelnie. Brawo. Jednak Edgar jej już nie słucha. – Sądzę, że to zdanie dużo lepiej prezentowałoby się w osobnym akapicie. A tak w ogóle: Jednak Edgar jej już nie słucha. (...). I czy Edgar właśnie połączył te obydwie rzeczy w jednym zdaniu? (...). Edgar ziewa przeciągle, zasłaniając jednak usta dłonią. – Niby pomiędzy tymi fragmentami nie jest wcale tak mało tekstu, ale jednak to powtórzenia rzuciły mi się w oczy. W kwestii imienia sama zobacz – cały czas piszesz o tym samym bohaterze, w narracji trzecioosobowej to on wiedzie prym w scenie, oczywiste jest więc, że właśnie on nie słucha, on łączy coś w zdaniu i w końcu – on ziewa. Spróbuj zgrabnie pominąć imię.


Jak już o narracji mowa – obrałaś sobie całkiem ciekawą drogę. Trzecioosobówka jest nieco zdystansowana od samego protagonisty; jednocześnie piszesz w czasie teraźniejszym. To dość wymagająca forma i jestem bardzo ciekawa, czy przypadkiem nie nadejdzie taki moment, w którym przyzwyczajenia czytelnicze wezmą górę. Mimo wszystko dość rzadko spotykamy się z taką właśnie kombinacją. Na tę chwilę jest bardzo poprawnie. Idziemy dalej?


Z drugiej strony miło było znów czuć jego ustach w miejscach... Mon Dieu! – Usta.


Ale złoty krzyżyk, który nieustannie wyskakuje mu zza koszuli[,] cały czas go rozprasza. – Sam z siebie raczej nie wyskakiwał. To wprawdzie drobiazg, ale sądzę, że warto choć lekko zaakcentować, że nie działo się to ot tak, a, na przykład, przy najmniejszym ruchu, w trakcie biegu lub w rytm stawianych kroków.


Prędko chowa go za ubranie, napotykając niestety na parę malinek. – Napotykamy coś lub kogoś, ewentualnie możemy natknąć się na coś lub na kogoś (jednak to już przeważnie w czasie przeszłym, czyli średnio pasuje ci do tekstu). Przy czym weź pod uwagę, że malinki nie są raczej czymś, co czujemy poprzez dotyk – to po prostu małe wylewy podskórne, nie mają wpływu na jej powierzchnię poza efektem wizualnym. Dlatego o ile Edgar nie przeglądał się w tym czasie w lustrze, natknięcie się na malinki wydaje się mało prawdopodobne.


Edgar powinien się wreszcie skupić, spakować to wszystko, nie zastanawiając nad takimi błahostkami. – O pakowaniu torby od dawna nie ma mowy, więc zamiast tego wszystkiego, postawiłabym na bardziej precyzyjne dookreślenie, inaczej wygląda na to, że Edgar ma spakować swoje myśli (lub fantazje).


Momentalnie spostrzega, że zostało już tak niewiele osób – głownie bardzo młodych, o jeszcze nastoletnich rysach. – Głównie.


Przeklina cicho pod nosem z braku sił (...). – Raczej z bezsilności. To trochę co innego. Twoje sformułowanie kojarzy się ze sferą fizyczną, tymczasem w momencie, gdy bohater nie może wpakować laptopa do torby, chodzi o jego brak cierpliwości, irytację, a więc nieco bardziej emocjonalną stronę niemożności spakowania swoich rzeczy. Ewentualnie w ogóle nie musisz niczego dopowiadać. Bohater przeklina? Zakładam, że nie z radości. Zostaw mi trochę pola do samodzielnej zabawy.


Edgar przełyka głośno ślinę, odkrywając, że w gardle właśnie pojawia się ta nieznośna gula. – Darowałabym sobie to ta przed nieznośną. Sugeruje, że to coś, o czym już wspominał, tymczasem wcześniej nic o niej nie było. Bohater nie myślał o tym, że ma z nią problemy, gdy się stresuje czy cokolwiek w tym kontekście, zatem doprecyzowanie jest zbędne, bo oficjalnie żadnej innej nie ma. Jeśli to taka jego specyfika i gula pojawia się za każdym razem, gdy Edgar się stresuje – wtedy warto zaakcentować, ale nie jedynie poprzez ta. Rozwiń myśl, niech bohater uskarża się na trudności w przełykaniu śliny, ucisk w przełyku. Daj nam do zrozumienia, że to dla niego nic nowego, że to go irytuje.


Edgar nie umie sobie trafić w rękawy kurtki, zaczepia o zamek. – Skąd ci się wzięło to sobie? Nie pełni żadnej funkcji w zdaniu. Trafić sobie? Nope.



Nie rozumiem, dlaczego dziewczyna miałaby za nim donośnie wołać, gdy Edgar biegnie przez korytarze. To nie ma sensu. Nieśmiała dziewczyna, która by go zagaiła, nie odważyłaby się zwracać na siebie powszechnej uwagi w taki sposób. Przy czym to dziewczę do nieśmiałych raczej nie należało. Czy pewna siebie młoda kobieta zareagowałaby tak, jak to opisałaś? Sądzę, że nie. Prawdopodobnie widząc jego spłoszenie, spytałaby, czy wszystko w porządku, a gdy odchodził – mogłaby spróbować przywołać go imiennie. Ale krzyczeć? Nie widzę tego. Przypuszczam, że chciałaś dać do zrozumienia, że odnotował jej zawołanie, ale coś sprawiło, że je zignorował. Czy nie lepiej byłoby ten moment – w którym słyszy jej głos – przenieść na salę, gdy Edgar przeżywa retrospekcję (jak sądzę), i jednocześnie ograniczyć do zainteresowania koleżanki jego stanem?


Edgar nieumyślnie uderza kogoś ramieniem, usiłuje przeprosić, jednak z jego warg wychodzi jedynie dziwne mamrotanie. – To zdanie dałabym od nowego akapitu. W końcu nie należy do tego dość chaotycznego ciągu myśli Edgara, jest ich przerwaniem. Pamiętaj, że takie momenty można wyeksponować na różne sposoby, co rzutuje na dynamikę całego tekstu.


Przy czym skoro dalej oddajesz to dziwne mamrotanie w postaci wypowiedzi, poprzestałabym na zakomunikowaniu, że z kimś się zderzył. Podkreśloną resztę zdania w zupełności zastąpią słowa samego bohatera. Możesz też użyć jej jako dopełnienia werbalizacji – po pauzie. Zaciska dłonie w pięści, zagryza mocno wargi, zbiegając po kolejnych schodach. Te już znajdują się w hallu, pną dumnie pod szklaną kopułą (...). – A wcześniej znajdowały się w innym miejscu? Nie rozumiem. Schody istotnie mogą znajdować się w hallu i piąć pod kopułą, ale przecież Edgar dopiero co po jednych zbiegał, a fragment o pnących się schodach daje nam wrażenie, że postać chce po nich wejść. Tymczasem dalej piszesz, że Edgar potrząsa głową, zostawiając za sobą już ostatni stopień. To w końcu wchodzi po schodach czy z nich schodzi? Jeśli to drugie – być może lepiej będzie ująć, że się one rozciągają (za nim), a nie pną (ku górze).


Ciche westchnienie wyrywa mu się. – Niezbyt płynna ta konstrukcja, nie uważasz? Nie komplikuj: Wyrywa mu się ciche westchnienie. Cały twój tekst jest stosunkowo górnolotnie ujęty, momentami przyciężki, pretensjonalny, jakby brakowało mu lekkości i naturalności. Takie przekombinowane stylistyczne zdania wcale nie działają na twoją korzyść.


Czy Panna Perrin nie była do nich podoba? – Podobna.


Każdorazowo Pannę Perrin zapisujesz od wielkich liter i kursywą. Nie wiem, z czego to wynika. Jeśli to jedynie postać, w której Edgar był swego czasu zauroczony, to kursywa z ledwością przejdzie jako podkreślenie jej wyjątkowości. Z ledwością, bo pamiętaj, że piszesz w narracji trzecioosobowej, dystansujesz się zatem od protagonisty, w tym jego uczuć. Na tę chwilę nie uznaję, że to POV i roboczo przyjmuję, że to narrator wszystkowiedzący. Kolejne wątpliwości dotyczą zastosowania wielkiej litery w tytule. Dlaczego panna zapisana jest od dużej? To zwykły tytuł określający stan cywilny, taka grzecznościowa formułka, nieco już staroświecka (bo umówmy się – na co dzień nie stosujemy tego zwrotu w stosunku do niezamężnych dziewcząt, które spotykamy). Być może rozwiniesz ten wątek w dalszych częściach. Zostawiam jednak do przemyślenia.


Na zewnątrz wszystko wydaje się spokojniejsze, ludzie powoli zaczynają przybierać normalny kształt. – Wcześniej pisałaś, że ludzie zlewali mu się w jedną, szarą, brudną masę. Przy czym najwyraźniej nie wszyscy, bo Edgar wyróżnił kobiety, które w jego oczach pozostały niezmienione – piękne, kokietujące. Raz więc, że nie ma nic o zmianie kształtu otaczającego go tłumu, a dwa – kobiety najwyraźniej nie zaliczały się do tej ludzkiej masy. Brakuje mi konsekwentnego poprowadzenia sceny. To Edgar jest spanikowany, to on odbiera rzeczywistość przez pryzmat swoich szalejących emocji wśród napływających wspomnień. Nie może odbijać się to na tobie samej jako autorce, a w efekcie – na tekście.


Twoją rolą jest dopilnowanie, by wszystko trzymało się kupy. Pokaż emocje targające bohaterem przez krótkie zdania – w ten sposób zwiększysz dynamikę tekstu, a czytelnik bardziej się na nim skupi, łatwiej będzie mu się wczuć. Wejdź w buty bohatera, w jego skórę – co czuje? Na co zwraca uwagę? Idzie, zatem mija kolejne elementy kampusu. Oddaj to w tekście, ale niech to rzeczywiście będzie mijanie – jeden element za drugim. Nie wszystkie jednocześnie. Chaotyczne odbieranie otoczenia przez protagonistę nie może sprawiać, że sama treść stanie się równie chaotyczna. W całym tym szaleństwie musi być metoda. Jako autor powinnaś czytelnika zgrabnie poprowadzić przez scenę. To jednak nie jest jedyna rzecz, która nie do końca mi w tu odpowiada. Spójrz – wprawdzie Edgar wpadł w panikę, przywołał w pamięci wydarzenia z przeszłości i uciekł, ale jednocześnie jego reakcja zaciąga mi szaleństwem, nutą schizofrenii. W całym tym chaosie, wspomnianym nieco powyżej, fragment, w którym umieściłaś coś, co wygląda na halucynacje, jest jednocześnie kroplą przelewającą czarę. Później jeszcze do tego wrócę, ale na tę chwilę zaakcentuję już, że brakuje mi w twoim tekście wyważenia w emocjach bohaterów. Tutaj trochę przesadziłaś, ukazując Edgara jako nie do końca zrównoważonego psychicznie. Przypuszczam, że nie o to ci chodziło. Tę scenę można ładnie doszlifować, ale spróbuj złapać w niej nieco równowagi – nie kieruj się od razu ku zachowaniom skrajnym tylko po to, by zdradzić odbiorcy jak najwięcej z przeszłości bohaterów.


Aby dotrzeć do biblioteki swojego wydziału, potrzebuje trochę ponad dziesięć minut, które pokonuje już bez takich nerwów. – Pokonuje te dziesięć minut? Powiedziałabym raczej, że pokonuje się drogę, nie czas. Przy czym przy całej górnolotności i oddawaniu emocji Edgara w ostatnich akapitach to pokonanie już bez takich nerwów brzmi niespójnie. Może te dziesięć minut w zupełności wystarczyło mu na uspokojenie wzburzonych nerwów?


Edgar potrząsa głową, rzucając swoją torbę na ciężki, drewniany blat. – Skąd niby wie, że blat jest ciężki? Dlaczego właściwie miałby się zastanawiać, ile waży blat w bibliotece? Interesuje się meblami na co dzień, że akurat na to zwrócił uwagę? Bohater, zwłaszcza tak wzburzony jak Edgar w tej chwili, raczej nie skupiałby się na czymś takim. Nie wiem, po co miałby myśleć nad ciężkością mebla, skoro pewnie ma coś do załatwienia w bibliotece – nie podnosił blatu ani nic, nie powinien być tym zainteresowany. Może w opisach elementów dekoracji sceny spróbuj bardziej skupić się na odczuciach bohatera? Wtedy narracja stanie się bardziej przekonująca i odda tę postać.


Edgar już ma wyciągnąć laptopa, zabrać się powoli do pisania, gdy pojawia się pewna myśl – przecież on nie da rady tego robić w takim stanie. – Logiczne jest, że laptopa wyciąga, by zabrać się do pisania, więc podkreślona część zdania jest w tej sytuacji zbędna. Za to zastanawia mnie, że dopiero teraz dotarło do niego, iż nie będzie w stanie pisać. Myślę, że wypadłoby naturalniej, gdyby nie była to myśl. Mógłby podjąć próbę, dowiedzieć się na podstawie doświadczenia, że praca w takim stanie jest niemożliwa. Czytelnik miałby namacalną scenę potwierdzającą zdenerwowanie i rozkojarzenie Edgara.


Nie, nie ma dzisiaj ochoty zajmować się ani o sonecistami włoskimi oraz ich odczuciach względem namiętności, ani Owidiuszem. – Tu coś ci się rozjechało przy przebudowaniu zdania. Zajmować się ani sonecistami oraz ich odczuciami względem namiętności, ani Owidiuszem. Edgar dzisiaj pragnie czegoś innego, tej ekscytacji, gdy napotyka na cudowne notki na marginesach. – Zastanowiłabym się jeszcze nad epitetem określającym te marginesowe notki. Przykłady nie są zbyt cudowne, choć dla bohatera najwyraźniej interesujące, przyciągające.


Cofa się do tyłu, nagle napotyka na drugi regał. – Pleonazm, nie da się cofać w przód. Nadal nie pojmuję tych napadów paniki Edgara. Zawód miłosny czy nawet tragedia ukochanej nie wydają mi się powodem wystarczającym do wprowadzenia bohatera w taki stan. Jestem ciekawa, czy do tego dojdziesz i jak to uzasadnisz.


Jeszcze raz powiesz mi »serce boleśnie obijało mi się o żebra « albo »serce zaraz mi wyskoczy z klatki« ! Dostaniesz podręcznikiem do kardiologii w ten zakuty łeb! – Wkradło się trochę nadprogramowych spacji, jak na pewno widzisz – przed cudzysłowem ostrokątnym niemieckim zamykającym oraz przed wykrzyknikiem.
A co do dziedziny nauki, to bardziej przeczy to anatomii niż kardiologii. Chwali się jednak, że nie powielasz tego, o czym całkiem niedawno była dyskusja na naszym czacie po jednej z ocenek – obijania się o żebra czy innego serca w gardle. Nawet wstawiłaś to w formie żartu! Czuję, że do tego fragmentu jeszcze zdarzy nam się wrócić w kolejnych publikacjach.


Słyszy, że ktoś stawia w jego kierunku niepewne kroki, obcasy uderzają o deski w dość rytmiczny sposób. – Jeśli kroki były niepewne, to ciężko o jakąś rytmikę. Dźwięk obcasów zapewne nie był zbyt regularny, zresztą ile kroków można wykonać w alejce biblioteki wydziałowej? Nie tak znowu wiele, prawda? Przy czym władze uczelni najczęściej decydują się na wykładanie ich wykładzinami właśnie po to, by dźwięk kroków nie przeszkadzał czytelnikom.


Edgar wreszcie dostrzega jej twarz, piersi zastygnięte w na wpół zaczerpniętym oddechu. – Zastygłe, bo chodzi o ruch, nie o temperaturę.


Nie umie powiedzieć, właściwie zauważyć cokolwiek poza ich kolorem – tak pospolicie niebieskim. – Czegokolwiek (nie umie zauważyć – kogo, czego?).


Jest dokładnie taki sam[,] jak zbrudzone chmurami niebo (...). – Zabrudzone. A przecinek sugeruję, ponieważ zastosowałaś porównanie paralelne w zdaniu nieco dłuższym, melodyjnym. Ta pauza oddechowa dobrze tu zrobi czytelnikom.


Gdyby Edgar nie spojrzał centralnie w tęczówki tej istoty, nie zatrzymał na chwilę, aby dokładnie im się przyglądnąć (...). – Przyjrzeć. Podkreślenie zbędne; wiadomo, że tęczówki są w oczach, praktycznie na środku, nie musisz tego dopowiadać.


Złote, tłoczone litery tytułu migoczą lekko za każdym razem, gdy ta istotka bierze głębszy oddech tak samo jak wisiorek zawieszony na czarnej aksamitce. – Wisiorek zawieszony na aksamitce też bierze głębszy oddech? Może założyliby jakieś stowarzyszenie ożywionej biżuterii? A tak serio – część o wisiorku daj zaraz po migotaniu liter tłoczonych na okładce książki, dopiero potem przejdź do oddychania dziewczęcia.


On sam wzdryga się nieznacznie, gdy przypadkowo napotyka te pospolicie niebieskie oczy. – Na ich pospolitość poświęciłaś chyba cały akapit. Nie przesadź, to za dużo jak na tak krótki fragment. Czytelnik nadal pamięta, jakie wrażenie na Edgarze wywarła barwa jej tęczówek. — Coś ze mną nie tak? Mam coś na twarzy, a może już zdążyłeś mnie znielubić? — pyta dziewczyna, kładąc dłoń na mocnej, wydaje się wysportowanej talii. – Tu coś nie zagrało. Wydawanie się jest wtrąceniem. Teraz musisz ustawić to tak, by zachować wtrąceniowe oddzielenie, a jednocześnie zapewnić klarowność zdania. Może tak: kładąc dłoń na mocnej i, zdaje się, wysportowanej talii.


Zmienia się wraz z[e] światłem (...).


— Mon Dieu! Nie uważam tak! — wykrzykuje Edgar. Szybko zbliża [się] do niej, rozkładając szeroko ramiona. – Ale że jakby bronił jej dostępu do dalszej części alejki w bibliotece? I to ma załagodzić nietakt z jego strony? Trochę... nietaktowne. Swoją drogą – czy tam nie obowiązuje zachowanie ciszy?


Znów coś mi się nie zgadza. Spójrz. Piszesz, że: Jednak ona w dokładnie tej samej chwili stawia krok w tył, ucieka przed nim jak oparzona. A chwilę później dalej prowadzą rozmowę. To uciekła czy nie? Ten krok w tył uznałaś za ucieczkę? Może warto byłoby to ująć tak, że tylko się cofnęła, unikając go, starając się zachować przestrzeń osobistą?


Na usta Edgara mimowolnie spływa ten charakterystyczny uśmiech, o którym wszyscy zawsze mówią. – Nie było jeszcze ani jednej sceny, w której ktoś zwróciłby uwagę na charakterystykę jego uśmiechu. W tej sytuacji wygląda mi to na ekspozycję. Nie pokazałaś mi czegoś sceną, zamiast tego narzuciłaś myślenie, że otoczenie komentuje mimikę Edgara. Powtórzę się z jednej z poprzednich ocen: nie wierzę ci. Bo mogę. W końcu dowodów w twoim tekście zdecydowanie brak.


To stworzenie chwyta się za nadgarstek, trzyma go mocno, posyłając nic nieznaczący uśmiech. – Nic nie znaczący.


— Chyba powinnam ci to chyba oddać, zanim pójdę. – O jedno chyba za dużo.


Dziewczyna kuli się w sobie, wyciągając przed sobą książkę na praktycznie prostych dłoniach. – Przed siebie. Co do podkreślenia – nie chodziło ci przypadkiem o ręce? Na pewno da się to też napisać bez powtórzenia zaimka. Wystarczy: kuli się, wyciągając przed siebie...


Przyjemny dreszcz przeszywa ciało Edgara, biegnie od koniuszków [palców] poprzez każdy, nawet najmniejszy mięsień do... serca. – Powtórzenie. Co do koniuszków, to sugeruję doprecyzowanie. Nie tylko palce takowe mają.


Edgar zaczyna wertować kolejne kartki, spostrzegając, że rzeczywiście – na marginesach znajdują się jego notatki oraz pismo. – Jego notatki zapisane są pewnie jego pismem, więc wychodzi z tego trochę masło maślane. Albo notatki, albo pismo – postaw na jedno. Wyciąga z niego butelkę wody, a następnie niezgrabnie odkręca z powodu długich paznokci, aby wziąć duży łyk. – Nie widzę powodu, dla którego długie paznokcie miałyby powodować niezgrabne odkręcanie butelki z wodą. No chyba że mowa o szponach, ale to chyba rzuciłoby się Edgarowi w oczy nieco szybciej niż barwa tęczówek nieznajomej.

Nie, to nie pożądanie ani miłość – jak mógłby czuć coś takiego do zapłakanej dziewczyny? – Czyli ogólnie można kogoś kochać, ale jak ten ktoś zaczyna płakać, to wymywa łzami to uczucie? Może jednak zamiast płaczu postaw na coś bardziej pasującego – kochanie dziewczyny, którą widzi raptem od kilku minut i nie zna jeszcze nawet jej imienia.


Zaczęliśmy może — Edgar wydaje z siebie niski pomruk, usiłując znaleźć w głowie odpowiednie słowa — od dziwnej strony, ale czy coś zmieniłoby się, gdybyśmy to zrobili od właściwiej? – Właściwej. Przy czym zupełnie nie pasuje mi to słowo – może od typowej? W końcu strona właściwa nie jest przeciwieństwem strony dziwnej, nie? Ale ciekawie wybrnęłaś z tej sytuacji, podoba mi się reakcja Edgara, brawo.


Gdy tak siedzi z nią, wpatruje w zapłakane, pospolicie niebieskie oczy (...). – Zacznę ci to liczyć. Nie wie, co go kieruje, nie myśli o tym, a jedynie spogląda ponownie [na] jej sylwetkę przed sobą. – Co nim kieruje.


— Nazywam się Lucrezia, Lucrezia Adler, a ty to [...]? – W nawiasie kwadratowym dopisałam wielokropek (czyli to, czego mi w zdaniu brakuje, jak już pewnie zdążyłaś się zorientować), bo w ten sposób chcemy dać do zrozumienia, że spodziewamy się dokończenia zdania – w tym przypadku personaliami rozmówcy.


No i mamy to! Na scenę wkroczyła tytułowa bohaterka. Swoją drogą – mam słabość do tego nazwiska, ale wydaje mi się, że nawiązanie jest zbyt oczywiste, zwłaszcza że jeśli ktoś zna bohaterkę z powieści Arthura Conan Doyle'a, szybko wyciągnie wnioski, czego może spodziewać się w kolejnych rozdziałach.


Na tym etapie o samym głównym bohaterze nie wiemy zbyt wiele. Mamy kilka poszlak, ale w tej części prologu, który z nazwy powinien być wprowadzeniem, zabrakło mi właśnie wprowadzenia. Od razu wchodzimy w pełnoprawne sceny. Edgar siedzi na wykładzie, choć gdzieś po drodze wspominasz, że jest od pozostałych jego uczestników starszy, a ktoś mógłby go zbesztać za trwonienie czasu. Przypuszczam więc, że jest na etapie doktoratu. Gdzie nie spojrzymy, widzimy odwołania do klasyków literatury – od Owidiusza po Szekspira. I tu mamy kolejny element, który się nie klei. Edgar opanowany przez burzę emocji i wspomnień kieruje się do biblioteki wydziałowej, by tam poszukać ukojenia wśród znanych mu tomiszczy. W bibliotece tej spotyka Lucrezię, która jednak w rozmowie wspomina coś takiego:
— Co ja robię na matematyce? — mówi bardziej do siebie niż do niego (...). Jeśli była to biblioteka wydziałowa... to czy matematyka według ciebie znajduje się na tym samym wydziale co filologia?


Jak już pisałam – zagadką pozostają dla mnie napady Edgara. Ciężko to w ogóle jakoś określić. Chyba najbliżej byłoby temu do zespołu stresu pourazowego. Tylko co miałoby wywołać tak silne reakcje? Sprawdźmy, czy dowiemy się tego z dalszej treści.



Prolog – 1. Le soleil

Którąkolwiek dziewczynę ze swoich znajomych z uczelni? – A dlaczego nie miałby zaprosić jakiegoś kolegi?


Ponieważ pozbycie [się] blizn było takie łatwe!


Nie dość, że było mu zimno, śnieg wdzierał [się] wszędzie (...).


Zauważyłam, że mimo zachowania narracji trzecioosobowej, zmieniłaś czas z teraźniejszego na przeszły. Skoro postanowiłaś wprowadzić tak dużą zmianę, może warto byłoby uspójnić resztę tekstu?


Kto by takie rzeczy liczył? Potrząsnął głową, zrzucając z włosów klika płatków śniegu. – Kilka. Lucrezia natychmiast podniosła [się] na równe nogi, postawiła parę kroków w tył. – Zupełnie nie wiem, z czego wynika twoje zaniedbanie w stawianiu się w zdaniach. Jak widzisz, takich błędów jest całkiem sporo. Jednak jako że ocena nie ma być betą, pozwól, że to ostatni raz, gdy zwracam na to uwagę. Sprawdź resztę tekstu pod tym kątem – gwarantuję ci, że jeszcze wielokrotnie się na takie braki natkniesz.


Lucrezia zacisnęła lekko wargi, spoglądając w stronę panicza. // — Tout va bien — wymamrotał, nasuwając jej kaptur na głowę. – Z tego wynika, że to ten panicz nasunął Lucrezi kaptur na głowę, a obie wiemy, że gest wykonał Edgar.


— Proszę się nie unosić, drogi panie. Takie rzeczy chodzą po ludziach. — zaczął Edgar, obdarzając złośnika niezbyt szczerym uśmiechem. — Moja znajoma chodzi z głową w chmurach. Jest jej bardzo przykro, zaręczam, drogi panie. – Po pierwsze – powtórzenie. Po drugie – na litość Merlina, ależ ten pretensjonalny ton jest niesamowicie nużący! Naprawdę uważasz, że młodzi ludzie pięć lat temu (bo na taki rok datowana jest akcja twojej twórczości) wyrażali się w sposób, który przystoi raczej dyplomatom z ubiegłych wieków? Nie widzę nic złego w takim języku, zwłaszcza że piszesz nim w miarę konsekwentnie, ale powinien pasować do czasu przebiegu wydarzeń. A nie pasuje.


Sytuacja z napotkanym studentem jednocześnie mnie bawi i żenuje. Z jednej strony mamy młodego mężczyznę, który krzyczy, że odebrano mu szansę na sukces, na to właśnie pracował całe życie, po chwili okazuje się, że nie pracował na to wcale, bo materiały odkupił. A w całej scenie chodzi o... papierowe notatki. Rozumiem, że studenci mogą być nerwowi w okresie przedegzaminacyjnym, ale mógł też pomyśleć i odkupić je w wersji cyfrowej. Znów – nawet nie wzięłaś tego pod uwagę, a przecież te pięć lat temu to w tej właśnie formie rozpowszechniało się studenckie materiały. W całej scenie chodzi tylko o to, by Edgar wybawił swoją nową przyjaciółkę od niekulturalnego młodzieńca i pozachwycał się jej malowanymi mrozem rumieńcami. No imperatyw jak nic.


Arno pewnie już zacząłby stawiać pierwsze wnioski, dostrzegać powody takiego smutku. – Wnioski się wysnuwa, stawia się diagnozę lub hipotezę.


Edgar przez chwilę pragnął wziąć Lucrezię na ręce, ponieść, a potem tryumfalnie wnieść na salę wykładową. – Triumfalnie.


Naszedł mnie prawie idiotyczny pomyśl. – Pomysł.


Lucrezia pokręciła głową, dając mu tym samym znak do działania. – Kręcenie głową zwykle oznacza przeczenie (chyba że akcja opowiadania nagle przeniosła się do Bułgarii). Mało zachęcające, a już z pewnością ciężko uznać to za znak do działania. Mogła za to skinąć głową, dając do zrozumienia, że chce, by Edgar kontynuował wyjaśnienia.


(...) Edgar wziął głębszy oddech, ponieważ zabrakło mi tchu (...). – Mu.


A czy w tym kontekście brakować tchu nie oznacza przypadkiem metafory stanu emocjonalnego, w którym z nadmiaru emocji oddechu właśnie wziąć się nie da? Na przykład przez przerażenie, podniecenie, wzruszenie... Tutaj więc informacje się jakby wykluczają. Dotarliśmy do momentu, w którym wyraźnie widać, dlaczego tak górnolotny język opowiadania może stanowić problem. Edgar ma prowadzić wykład z rzymsko-rycerskiego archetypu miłości, spóźniony wpada do sali z Lucrezią na barkach (osobiście nie widzę rycerskości w targaniu kobiety w ten sposób, ale może on widzi to inaczej), a starając się ugłaskać promotorkę – stylizuje język, próbując przekonać ją, że to opóźnienie jest wprowadzającą w temat inscenizacją. Widzisz, gdzie leży problem? Nie? Już wyjaśniam. W ogóle nie widać stylizacji w mowie Edgara. Język, którym posługuje się we wspomnianej inscenizacji, nie odbiega jakoś znacząco od tego, co prezentujesz nam w każdej scenie.


Nie wyglądała na zadowoloną, mierzyła go wzrokiem spod modnych, czerwonych okularów, jednocześnie ciaśniej zakrywając się nowym, granatowym sweterkiem. – Wcześniej kreowałaś ją na nieco zaniedbaną, siwiejącą, w zbyt luźnych ubraniach, a teraz przechodzimy do modnych, czerwonych okularów i nowych sweterków? Trochę to niespójne.


Rozłożył bezradnie ramiona, a następnie stanął przed swoją promotorką. Edgar już nie żył. – Wrócę do swojej uwagi z początku oceny. Jeśli podmiot się nie zmienia, możesz zostawić go w domyśle. Fakt, że po drodze staje nam jeszcze promotorka, jednak o niej nie powiemy, że już nie żył, prawda? Forma sama nasuwa odpowiedź. Imię jest zbędne, a całość bez niego zabrzmi dużo lepiej.


Ciekawe, że jeszcze nie zaczęła narzekać na obecność Lucrezi, nie rozprawiać o całkowitym braku podobieństwa pomiędzy tą dwójką. – Zaprzeczenie po przecinku – niepotrzebne. W ogóle te dwie części zdania połączyłabym za pomocą lub – wyjdzie naturalniej.


Byli przemarznięci, mokrzy z powodu śniegu, gdy już dotarli pod drzwi akademiku. – Akademika.


Nie miał pojęcia i niezbyt chciał o tym myśleć, ponieważ coś ściskało się w jego klatce. – A nie ściskało go w klatce?


Chyba to było serce. Edgar zobaczył, jak usta Lucrezi poruszają się nieznacznie, chyba mamrocząc słowa pożegnania. – Powtórzenie.


I zostały po niej jedynie te kroku odbite w puchu. – Kroki.


Kolejna część za nami. Z jednej strony na twoją korzyść działa ta zagadkowa mgiełka otaczająca bohaterów. Czytelnik chce poznać przyczyny wydarzeń i zachowań, dalsze losy postaci, jeszcze czuje się zmotywowany. Właśnie, jeszcze. Bo z drugiej strony – ciągłe wybuchy płaczu, wahania nastrojów i cała reszta nie budzą żadnych pożądanych emocji. Jeśli nie znamy powodów, nic nie wiemy o bohaterce, to ciężko jest jej współczuć, nie sądzisz? Za pierwszym razem może to być intrygujące, ale z każdym kolejnym jedynie bardziej irytuje. Dlatego pamiętaj, że ta tajemniczość może mieć różny skutek – na krótką metę zachęci czytelnika do pozostania przy twoim opowiadaniu, ale na dłużej nie ma większych szans na przetrwanie.


Za to wiemy już coś więcej o Edgarze – mamy zarys jego doktoratu, któremu rzeczywiście poświęca swój czas, a który nie jest jedynie pretekstem, by mógł przebywać na terenie uniwersytetu.


Mimo to odnoszę wrażenie, że czytam... o niczym. Nie mamy wątku przewodniego. Otrzymujemy rozhisteryzowaną nastolatkę mówiącą po angielsku, francusku i włosku. Mamy biseksualnego filologa-doktoranta po przejściach, który jest w związku, notabene, więc romans, o ile się pojawi, będzie raczej wątkiem pobocznym, a nie głównym. Druga część za nami, a na horyzoncie nie ma nawet śladu celu, do którego moglibyśmy w tym wszystkim zmierzać.


Prolog – 2. La lune

Na szczęście był w domu sam i nikt nie mógł zauważyć, jak panikuje. – Machanie rękoma po poparzeniu i przeklinanie to niekoniecznie wyraz panikowania, bardziej próba rozładowania nagromadzonego bólu i w efekcie – uśmierzenia go. Ponoć przeklinanie pomaga. Chłodne powietrze na poparzonej skórze podobnie.


Zimna woda ukoiła okropne pieczenie. Edgar mruknął zadowolony, dostrzegając, jak skóra staje się mniej czerwona, a natrętne myśli na chwilę ustają. – Zimna woda na pewno nie spowodowała, że zaczerwienienie się zredukowało – nie tak od razu. Tak czy inaczej jak to się ma do ustających natrętnych myśli, że łączysz to w dokładnie tym samym zdaniu, jakby jedno wynikało z drugiego? Albo odpuść sobie tę uwagę, albo spróbuj jakoś ją wyodrębnić, bo w tym miejscu jest zupełnie od czapy.


Małe pudełeczko ukrył w szufladzie biurka, pomiędzy licznymi szkicami kolejnych części doktoratu oraz swoich podniszczonych książek. – Może lepiej pomiędzy swoimi podniszczonymi książkami a licznymi szkicami kolejnych części doktoratu? Inaczej wychodzi, że z Edgara autor szufladowy i ten magiczny mebel jakimś cudem pomieścił również szkice książek.


Następnie wszedł do pokoju, mając całkowicie poważną minię. – Minę.


— Ale to dopiero jutro — odparł zdzwiony Edgar. – Zdziwiony.


— Studenci będą się o ciebie zabijać. Muszę im jakoś powiedzieć, że przykro mi, ale ten — potrząsł głową (...). – Potrząsnął.


Spokojnie, oszczędziłem sobie koty w tym zakresie. – Chyba nie rozumiem, co tym zdaniem próbowałaś przekazać. Czego sobie Arno oszczędził?


(...) wysunął dłoń, prezentując na niej pudełko. Serce biło mu szybko, krew szumiała w głowie, gdy jego ukochany odbierał od niego pudełko. – Powtórzenie.



Nagle zapadła pomiędzy nimi cisza, jednak nie ta z gatunku niezręcznych. Chyba jej potrzebowali, aby się sobie przyglądnąć (...). – Przyjrzeć. Rety, taki ładny, uroczy, romantyczny fragment, zabrakło jedynie nastrojowej melodyjki w tle... a ty wjeżdżasz z buta z tym przyglądnąć. Przecież to język potoczny, więc zupełnie ewentualnie przeszłoby w wypowiedzi jednego z bohaterów. Na pewno nie w narracji. Tym bardziej że dotąd pisałaś niesamowicie sztywno, górnolotnie.


Dziewczyny już rzucały staniki? – Stanikami. Albo zrzucały staniki.


Miała pospolicie niebieskie oczy, ale czy to czemuś przeszkadzało? – Edgarowi. Na początku. Ale chciałam po prostu przypomnieć, że nadal liczę ci te pospolicie niebieskie oczy. Bardzo ładnie kontrastowały [z] żywym, złotym kolorem włosów oraz bladą skórą.


Tak bardzo pragnął o tym zapomnieć, a Arno akurat rozdrapał tę ranę. – Sęk w tym, że to nie Arno rozdrapał ranę. Spytał jedynie o przebieg wykładu, którym jego partner na pewno wcześniej bardzo się stresował i do którego się przygotowywał. Rzucił sugestią, że dziewczęta odgrywały Śpiące Królewny. Tymczasem to Edgar przeszedł do Kopciuszka, nawiązując do Lucrezi. To kto tu cokolwiek rozdrapuje? Przy czym – bardzo ładne nawiązanie do baśni, nie zauważyłabym tej analogii rękawiczki do pantofelka. Zgrabnie.


Gdyby mógł, usunąłby sobie wspomnienia o niej, pannie Perrin, Sissi czy jakkolwiek ktokolwiek chciał zwać tę wiedźmę. – Pamiętasz, jak wytknęłam ci, że tytuł odnoszący się do stanu cywilnego tej postaci zapisujesz od wielkiej litery i że przyjmuję, iż może mieć to jakiś większy sens? Widocznie nie miało, tu już masz poprawny zapis, czyli tamten to zwykły błąd. Widzę te pospolicie niebieskie, zapłakane oczy (...). – Nadal liczę.


— Za dużo ostatnio romansów dworskich musiałem przeczytać w ostatnim czasie. – Powtórzenie. I katorżniczy szyk, nawet biorąc pod uwagę mowę stylizowaną. Sugestia: — W ostatnim czasie musiałem przeczytać za dużo romansów dworskich.


Sztuczka: jeśli to, co w zdaniu jest puentą – jej najważniejszym elementem – ustawisz na końcu, zdanie wybrzmi z ust bohatera z odpowiednią mocą. Zakładam, że dla Edgara nie liczy się sam czas obcowania z tekstem, a dość charakterystyczny gatunek, który wpłynął na postać. Edgar jeszcze zjadł trochę (...). – Raczej zjadł jeszcze trochę.


Jego ukochany zniknął zaraz za rogiem, jednak on nie spuszczał z niego oczu. – Wzroku, nie oczu. Chyba że nawiązujesz do niespuszczania z kogoś oka w kontekście opieki, pilnowania. Nie zmienia to faktu, że jeśli zniknął, to zniknął, jak miałby z niego nie spuszczać wzroku? To niemożliwe.


— Jak ją poznałem? To bardzo głupie — mruknął Edgar (...). — Ja... (...) po prostu jej pomogłem. Każdy ma czasami małe załamania i taką ją spotkałem. Siedziała na podłodze w bibliotece. Na początku myślałem, że ją wzruszyła książka, ale potem... — Głos Edgara zatrzymał mu się w gardle. – Edgar celowo okłamuje swojego partnera czy zapomniałaś, jak to naprawdę wyglądało?


— Jesteś okropny! — jęknął, czując zimną i twardą sprzeczkę od paska. – Sprzączkę. Następnie przybliżył się, szeptając mu (...). – Szepcząc. Użyta przez ciebie forma teoretycznie jest poprawna, ale również przestarzała []. Jeśli więc nie było to twoim celem, lepiej użyj współczesnej.


Przeczesał włosy, spoglądając na niego spod ściągniętych brwi i zagrażając wargi. – Zagryzając.


Pragnął wziąć go w ramiona, poczuć, jak wargi ukochanej osoby szukają jego ust, a następnie opaść z wyczerpania. Edgar potrząsnął głową, zagryzając wargi (...). – Powtórzenie.


Chwilę później znaleźli się przed drzwiami do sypialni, a następnie tymi do łazienki. Arno otworzył je jednym ruchem, wpuszczając swojego ukochanego do pokoju. – Łazienka nie jest pokojem, a ukochany – wiadomo czyj. Zerknij sobie na słownikową definicję.


Co do podkreślenia – mimo ogólnego utrzymywania tekstu w raczej poetyckim stylu, zwykle stosujesz imiesłowy współczesne, czyli kończące się na –ąc. Skoro jednak stawiasz na pompatyczną narrację, może warto byłoby użyć też końcówek –łszy, –wszy charakterystycznych dla imiesłowów uprzednich? Wymaga to tylko drobnej modyfikacji zdania, spójrz: Chwilę później znaleźli się przed drzwiami do sypialni, a następnie tymi do łazienki. Arno, otworzywszy je jednym ruchem, wpuścił ukochanego.


Nie mógł się przez chwilę zdecydować, wodził nad szklanymi buteleczkami, aż chwycił ten pachnący brzoskwiniami i natychmiast wlał go do wody. – Zabrakło mi dookreślenia, czym właściwie wodził nad tymi buteleczkami.


Nie wiedział, co się dzisiaj u niego stało, nawet nie śmiał podejrzewać. Widać obydwoje dzisiaj źle trafili. – Powtórzenie.


Jego głoś wydawał się (...). – Głos.


O rety, ten rozdział, mimo całkiem pokaźnej kolekcji błędów, którą możesz podziwiać powyżej, czytało mi się naprawdę przyjemnie! W końcu dostajemy naturalne sceny, w których zarysowujesz dalszy plan – mamy scenę Edgara i Arna, a mimo to gdzieś w tle naszemu głównemu bohaterowi nieustannie brzęczy sprawa Lucrezi, zaś jego partnera, mimo tak ważnego dla nich obu dnia, wyraźnie coś trapi. Cieszę się, że nie podsunęłaś nam kolejnej idyllicznej scenki, w której Edgar może pielęgnować swój nieco staroświecki romantyzm, a wszystko idzie jak po maśle. Tu wyraźnie nie jest tak łatwo, otrzymujemy nieco bardziej złożoną charakterystykę postaci. Przy okazji – zauważyłaś, że protagonista porzucił stałe stylizowanie swoich wypowiedzi? Nie rzucają się one w oczy również w narracji. Wyszło zdecydowanie na plus, to jest historia, w którą mogłabym uwierzyć i się zaangażować.


Prolog – 3. Les etoiles

Edgar przesunął delikatnie dłoń po klatce [piersiowej] swojego ukochanego, śledząc tym samym masę mniejszych czy większych pieprzyków, które się na niej znajdowały. – Dłonią. Technicznie ta dłoń jest poprawna, ale jednak mi nie pasuje. Chodzi bardziej o dotyk jako zmysł niż o zwykłą czynność.


Ta unosiła się w powietrzu, migocąc w świetle paru lamp (...). – Migocząc.


Pragnął pociągnąć ukochanego za włosy, złożyć pocałunek na ustach, a potem? (...) Edgar przeczesał wilgotne włosy, zanurzając się głębiej w wodzie. – Powtórzenie.


Nie wiedział, dlaczego właśnie to wyrwało mu się. – Zawiódł szyk, lepiej będzie brzmiało: (...) dlaczego właśnie to mu się wyrwało.


Ta jedynie w jakiś niewyjaśniony sposób zdołała wydostać się.(...) zdołała się wydostać. Najlepiej trzymać się reguły, że się nigdy nie powinno znajdować się na końcu zdania, chyba że mamy zdanie w trybie rozkazującym.


Edgar ujął dłoń Arna, delikatnie splatając z swoje palce z jego. – Zbędne.


Do tej pory siedzieli w miarę daleko od siebie, w dwóch przeciwległych rogach wanny, po prostu relaksując się. – Jakiej wielkości była to wanna, że dwaj dorośli mężczyźni pomieścili się w niej, siedząc w przeciwległych rogach? To nadal wanna czy już mały basen?


Cieszy mnie, że nie obawiasz się używania przekleństw w wypowiedziach bohaterów, nie cenzurujesz ich, nie ugrzeczniasz na siłę.


— Samobójstwo nie robi już na mnie wrażenia, psychoza, tiki nerwowe, wszystko! – Postawiłabym albo na liczbę pojedynczą, albo na mnogą. Czyli albo samobójstwa, psychozy, tiki, albo samobójstwo, psychoza, tik.


Ale wiesz, Edgar, czego będę zawsze nienawidził? Gdy ludzie zachowują się jak pieprzone zwierzęta, gryzą, zachowują, jakby zasady nie istniały. – Może to nie jest wielki błąd czy nawet solidna nieścisłość, ale spójrz: najpierw Arno wyklina Brytyjczyków – w domyśle – za sztywność, krótkowzroczność, heteronormatywność. Jednak to w pewien sposób ich kultura, norma społeczna, zasada. Tymczasem w tym cytacie mamy już potępienie dla swawolności, nietrzymania się reguł. Z jednej strony możemy powiedzieć, że to dwie różne sytuacje – i w pewnym stopniu to prawda. Z drugiej – zależnie od kontekstu mamy tu u jednego bohatera dwa różne oczekiwania względem rzeczywistości.


Nagle Edgar coś zauważył – nagle parę drobnych łez pojawiło się mu na policzkach. – Powtórzenie. Poza tym jeśli zostawisz samo mu, wygląda na to, że łzy spływały po policzkach Edgara, a ten jakimś cudem to zauważył.


Spływały bardzo powoli, mieszając się w wodą i w ogóle nie odznaczając na mokrej skórze. – Z wodą.


Może czara się już przelała? Mógł już widzieć, słyszeć za dużo (...). – Powtórzenie.


Nadal widział ślady łzach na policzkach Arna (...). – Ślady łez lub ślady po łzach.


Parę razy dyskutowali depresję, schizofrenię, właściwie całą gamę chorób... – Dyskutowali o depresji etc. Albo przedyskutowali temat depresji itd.


— Ona, ta dziewczyna, wskutek tych wydarzeń została dotknięta bardzo trudnym przypadkiem adrofobii. – Androfobii.


Głośny dźwięk dzwona rozszedł się po mieszkaniu (...). – Dzwonka.


Edgar cmoknął go w czoło, wyskakując w wanny (...). – Z wanny. Czy to nie jest trochę trudne i nieporęczne, wyskakiwać z wanny i jednocześnie całować? Nie wyobrażam sobie tego w ten sposób; raczej że bohater najpierw złożył pocałunek, a dopiero potem wyskoczył.


Edgar zaczepił się o klamkę, syknął głośno, przeklinając siebie, dzwoniącego i co jeszcze tylko się da. – Dało, piszesz przecież w czasie przeszłym.


A mógł ze sobą zabrać jeszcze buty... – Jest u siebie. Chodzą po mieszkaniu w butach?


(...) a serce – ono biło w swoim własnym, niesamowicie szaleńczym rytmie. Ono zaraz połamie mu wszystkie żebra, wyskoczy [z] impetem z klatki. – Powtórzenie. Kolejne. I czas; sugeruję: Jakby zaraz miało połamać wszystkie żebra, wyskakując z impetem z klatki.


Jak to możliwe, że tutaj się pojawiła i to w takim stanie? Pewnie mu się to śniło, zaraz przebudzi się z okropnego koszmaru. – Szyk: (...) że pojawiła się tutaj, i to w takim stanie? Dodatkowy przecinek mógłby świadczyć o dopowiedzeniu tej informacji.


Nie rozumiem. Wiem, że Edgar mógł być zaskoczony, bo nie spodziewał się, że znajoma nawiedzi go o północy, gdy ten w najlepsze leżakował sobie w wannie z ukochanym, ale przecież lubi Lucrezię, dlaczego więc od razu klasyfikuje to wydarzenie jako koszmar?


Ludzie zazwyczaj nie umieją nic wymyśleć — dodała Lucrezia już po angielsku. – Wymyślić. Nie, ona była prawdziwa[,] tak samo jak zimna podłoga, chłodny przeciąg i szorstkie drewno futryny. Edgar oparł się o nią, starając sprawiać wrażenie rozluźnionego. – Czyli mimo że Edgar wyczuwał przeciąg, stał boso na posadzce, nie wpuścił Lucrezi do mieszkania i starał się wyglądać luzacko? Gdzie podziała się jego rycerskość i ofiarność?


Jak drewno futryny może być szorstkie? Takie elementy są szlifowane i lakierowane. Lucrezia zbliżyła się i wyciągnęła dłoń, oczekując, że Edgar jej ją odda. – Ten gest wydaje mi się sztuczny. Fakt, wiemy, że Lucrezia zmyśla i chęć odzyskania rękawiczki nie jest powodem jej nagłej wizyty. Jednak rękę wyciągamy głównie wtedy, gdy obiekt, który chcemy uzyskać, znajduje się w zasięgu naszego wzroku. W tym przypadku dziewczyna mogłaby tak zrobić, gdyby Edgar wcześniej wycofał się w głąb mieszkania i wrócił z jej własnością. Jeśli upierasz się, by ten gest zawrzeć, aby Lucrezia nie stała w progu jak słup soli, to również w tym przypadku wystarczyłby sam opis gestu, nie musisz w dalszej części wyjaśniać, po co on był – to dość oczywiste.


Wydawała się tak słaba, [że] po prostu poddała [się] temu ruchowi. – Nie bój się powtórzeń się, czasem są nie do uniknięcia. Tu to samo: Nagle czas się zatrzymał, dźwięk przestał istnieć, a wszystko wokół niego [zbędny, bo wygląda na to, że chodzi o dźwięk, a nie Edgara] stało [się] burą plamą.


— Co się dzieje? Czy przybyła do nas Królowa Angielska, że tak się drzesz? — [tu zabrakło spacji] odezwał się Arno z góry, wychylając się zza balustrady. Jej głowa bezwładnie zwisała z mu ramion, torebka plątała pomiędzy rękami. – Zwisała mu z ramion.


Natychmiast ułożył Lou na sofie, dokładnie tak, jak kiedyś mu tłumaczył jego ukochany. – Chcesz mi powiedzieć, że Edgar i Arno pewnego dnia postanowili przećwiczyć sytuację, w której ktoś traci przytomność na progu ich mieszkania?


Przez krótką chwilę zdawało mu się, że otworzyła oczy, poruszyła nieznacznie wargami, szeptając błagalnie jego imię. – Wyróżnione słowo już ci tłumaczyłam, więc tym razem tylko zaznaczę, że tu też się pojawia. Dlaczego niby Lucrezia miałaby błagać o coś Edgara? Bez sensu. Mogła go nawoływać, szukać, ale błagać? Nie widzę tego.


Edgar jeszcze nigdy nie widział go w tak sterylnej, lekarskiej sytuacji albo zwyczajnie [tego] nie pamiętał. – Co jest sterylnego w sprawdzaniu funkcji życiowych osoby leżącej na ich kanapie, gdy wokół walają się poduszki? Czy nie chodziło ci raczej o sytuację kliniczną?


Rzucił Edgarowi nagle torebkę.Nagle rzucił Edgarowi torebkę, bo nagle ma dotyczyć czynności (w tym przypadku – rzucenia), a nie przedmiotu (tu – torebki). Budowa zdania często zależy od tego, na co chcesz położyć największy nacisk, co chcesz podkreślić. Choć jakbyś zostawiła samo: Rzucił Edgarowi torebkę, zdanie miałoby większą moc. Krótsze, a więc wymuszające szybsze tempo czytania, i bardziej zaskakujące.


Że studiowała matematykę, poszła na ten kierunek bardziej z przymusu i pasji. – A nie bardziej z przymusu niż z pasji?


Mógł jedynie snuć głupie domysły, starając się dać sobie jakiekolwiek wytłumaczenie. – Aby nie stawiać obok siebie się i sobie, możesz starając się zamienić na próbując.


(...) natychmiast poszedł do kuchni, zostawiając Edgara samego z[e] sprawowaniem opieki nad Lou. Na co on się właśnie zgodził? – Właściwie nie zgodził się, po prostu nikt nie pytał go o zdanie, a on sam się nie sprzeciwił. Przy okazji trafia nam się kolejna nieścisłość. Dotąd Edgar był raczej opiekuńczy względem bliskich – chciał zaopiekować się Arnem, ruszyć na pomoc Lucrezi. Podkreślałaś to na każdym kroku. Teraz jest ostatnim, który by wyciągnął pomocną dłoń. Nie chodziło ci przypadkiem o to, że nasz młody filolog czuje się skrępowany, nie wie, co może w tej sytuacji powiedzieć? Jeśli tak – oddaj to w tekście.


Nie wiedział, co miał robić i po prostu usiadł na skraju sofy, wpatrując w nią tępo. Czuł się tak bezsilny, patrząc na jej poranione wargi, spuchnięte oczy. – Dziwna ta sofa – z oczami, wargami. A tak poważnie – pomyliłaś podmiot.


Tak mocno kontrastowało to z bladością jej skóry, z całą otoczką, jaką sprawiał jej wygląd. – Wygląd nie sprawia otoczki – co to w ogóle za sformułowanie? Wygląd może sprawiać wrażenie, ewentualnie tworzyć otoczkę.


Edgar objął obiema dłoni jej twarz. – Dłońmi. Charakterystyczne upięcie Lou całkowicie się zniszczyło – z dwóch warkoczyków zebranych z tyłu głowy wystawały luźne pasma, a reszta wyglądała na tak splątaną. – Mogę się mylić, ale o tym uczesaniu jeszcze chyba nie wspominałaś. Może najwyżej raz, na pewno nie więcej. Trudno więc mówić, że było to coś dla niej charakterystycznego – tekst tego nie oddaje.


Podkreślona słowo jest zbędne, do wycięcia. Jedną dłonią odgarnął książki, które bezwładnie spadły na podłogę, położył ją na stoliku do kawy, cały czas wpatrując w Edgara. – Nie rozumiem. To zdanie brzmi, jakby Arno, chcąc postawić tacę na stoliku, musiał dłonią odgarnąć książki, a przecież te są na podłodze. Co ma piernik do wiatraka? Mógł postawić tacę, odsuwając poduszkę – jedną z tych, które rozrzucał po salonie, próbując zrobić miejsce dla Lucrezi. Mógł też odstawić tacę i wziąć się na ponowne układanie zrzuconych książek. Twoja wersja jednak zupełnie mi się nie klei. Jeśli chodzi o podkreślenie – zrzucenie ich ze stolika miało miejsce całkiem niedawno, więc logiczne, że chodzi właśnie o nie. Wyróżnione słowo z kolei trochę mnie rozbawiło. Czy książki, z natury nieożywione, mogły spaść inaczej niż bezwładnie? W locie furkotały kartkami?


Gdy tylko Edgar to [s]postrzegł, rzucił zaniepokojone spojrzenie Arnowi. Skinął nieznacznie głową, dając mu znak, że nie ubiegło to także jego uwadze. – Nie umknęło. Zdecydowanie lubię zachowanie Arna. Nie traci głowy, stara się wybrnąć i wie, że w tej sytuacji próba wyciągnięcia z Lucrezi szczegółów jej stanu wcale w niczym nie pomoże. Cieszy mnie, że nie poszłaś w drugą stronę, sprawiając, że obaj bohaterowie tracą głowę dla słodkiego, mdlejącego im na progu dziewczęcia. Zastanawia mnie jednak Edgar i jego zaangażowanie. Jego fascynacja ledwie poznaną bohaterką wydaje się bezzasadna. Lucrezia niespecjalnie angażuje się w ich relację – nie odpisuje na wiadomości, zbywa kolegę przy każdej okazji, spóźnia się na ważny dla niego wykład. Aż nagle wpada do mieszkania pod pretekstem odebrania rękawiczki. Jeśli Lucrezią targały jakieś większe emocje, to nie miałam szansy tego zobaczyć, bo wszystko przykryły nagłe wybuchy płaczu i jej ucieczki. Byłam zbyt zajęta próbą zrozumienia tych napadów, by zauważyć jakiekolwiek drugie ich dno. Nie widziałam, by istniała inna strona Lucrezi – zaangażowana, łaknąca kontaktu albo chociaż lubiąca Edgara.


Skoro już o tym mowa, to nadal nie wiemy za wiele o stanie samej zainteresowanej, powodach jej zachowania. Jestem ciekawa, czy dalej jakoś to rozwiniesz, czy dziewczyna nagle wszystko opowie ot tak, jakby dotąd wcale nie unikała tematu, czy może Edgar będzie zmuszony sam złożyć obraz z podrzucanych przez nią elementów układanki. Druga opcja byłaby zdecydowanie ciekawsza, a na pewno spójniejsza.



Prolog – 4. L'aurore

Ta... ta „rana" to tylko wytwór jego wyobraźni, dwa nieudolne nacięcia, zeschnięta krew – to nie istnieje. – Zaschnięta.


Lou momentalnie przyciągnęła ramię do siebie, chwyciła w nadgarstku, przykładając do klatki [piersiowej]. – To jedna nazwa, jeden termin. Rozdzielona wygląda nienaturalnie. Jeśli dla ciebie to nieco zbyt anatomiczne – możesz napisać, że przyciągnęła rękę do piersi.


Co go wcześniej trzymało, pozwalało tak trzeźwo myśleć, gdy niósł jej wiotkie ciało? – Ale przecież Edgar w ogóle nie myślał trzeźwo w tamtym momencie! Absolutnie nie! Wróć do sceny, bo wyraźnie sporo ci z niej umknęło. Nie pamiętasz już, jak Edgar w panice zawołał Arna, jak nie wiedział, co powinien zrobić, gdzie Lucrezię położyć, czy sprawdzić jej funkcje życiowe? Nie pamiętasz, jak podziwiał opanowanie swojego partnera, pewność jego ruchów? Nie pamiętasz szoku, który go ogarnął, gdy Arno kazał mu zajrzeć do portfela dziewczyny, by odszukać ewentualne informacje o chorobach przewlekłych? Gdzie w tym wszystkim dostrzegasz trzeźwe myślenie i odwagę, o której dalej piszesz? Bzdura.


Bardziej „mój romantyczny głuptas", kiedy to splatała dłoń w [jego] loki[,] uśmiechała szeroko (...). – Wplatała.


Zdawało się, że niezauważalny ruch dolnej wargi oznacza wstyd, zagryzienie jej znów złość. – Drugiej części zdania brakuje klarowności w zapisie. Zamiast znów dałabym po prostu półpauzę. Zresztą – czy da się ruszyć tylko jedną wargą?


Czy to ja zrobiłem to? Czy to ja to zrobiłem? Szyk! Rety, nie słyszysz, jak to brzmi?


Naprawdę uważasz, że ten opis wyglądu Arna jest w tym momencie potrzebny? Mamy konkretną sytuację, konkretny problem – na nim powinniśmy się skupić. W porządku, Edgar nieco odpływa myślami, skupia się na ukochanym, a później zostaje z tego zamyślenia wyrwany, ale nie musisz zdradzać aż tylu detali. Świetnie, że masz je w głowie, że wiesz, jaki jest twój bohater, ale w tej chwili czytelnik nie musi znać każdego szczegółu aparycji Arna.


— Strasznie pobladłeś. Już się martwiłem, że będziemy mieli Śpiącego Królewicza w komplecie. – Nie lepiej do kompletu?


Prędko odwrócił głowę, aby nie pokazać po sobie wstydu, jaki właśnie go opanował, wywołał okropny wcisk w żołądku. – Ucisk, jak sądzę.


Oczy mu zabłysły lekko. – O, to może dla ćwiczenia powiesz mi, co tutaj nie zagrało? Jesteśmy w rodziną — wypalił bezmyślnie. – Bez w.


Podwoiłaś tę samą czynność, zobacz: — Jak zaraz zacznie mówić, to nie skończy przez pół godziny — burknął Arno, opadając ciężko na obity żółtym materiałem fotel. Rozłożył się na nim, przekładając nogę przez oparcie i machnął lekceważąco dłonią. (...)
Arno rozłożył się arogancko na fotelu, zakładając nogę za jeden z podłokietników (...). Arno stał tak osowiały w zaciemnionej części salonu, opierał o fortepian, którego lakierowana powłoka odbijała słabe światło lamp ulicznych. Zaciskał mocno dłonie na krawędzi, napinając całe ramiona. – Ten fortepian zaciskał dłonie?


To jasnej, pierdolonej, kurewskiej cholery! – Do.


Nadal siedziała na sofie, wybijając sobie po kolei wszystkie palce. – Nie sądzę, by była w stanie celowo wybić sobie palce, w dodatku wszystkie po kolei. Nie chodziło ci o ich wyłamywanie, inaczej – strzelanie kostkami?


Temu zaraz na usta spłynął szeroki uśmiech (...). – Wypłynął?


Albo wiem... O tym[,] jak Stanze cię cmokneła w podstawówce. – Cmoknęła. Właśnie wtedy, w trzeciej klasie liceum „na scenę życia" wkroczyła przecież Panna Perrin. – Wracamy do zupełnie bezzasadnego zapisu od wielkiej litery?


Musiała coś w nim dostrzec, mógł być tego pewien, gdy utkwiła w nim te pospolicie niebieskie oczy. – Nadal liczę tę pospolitą niebieskość.


Prawie, prawie odkryła w nim tą [tę] zranioną część[,] tak podobną do jej rany na nadgarstku, który nadal pozostawał niezabezpieczony. – Która (część) pozostawała niezabezpieczona.


Więc musiał wymyśleć coś innego, aby podtrzymać rozmowę. – Wymyślić.


Ta osóbka w ogóle nie znajdowała się w jego zasięgu, a to oznaczało... – Właściwie czy w tym przypadku jej orientacja nie powinna być bez znaczenia? W końcu Edgar jest w związku, a to zapewne sprawia, że automatycznie Lucrezia jest poza jego zasięgiem. Zapewne.


Postawił to wszystko na stole, potem otworzył „apteczkę" z impetem, uderzając wieczkiem o blat. – Z impetem otworzył...


Za dużo serca dajesz nowopoznanym osobom. – Może lepiej okazujesz? Nowo poznanym, osobno.


— Po pierwsze – trzeba to opatrzeć — zaczął Arno, powracając do Lou. – Opatrzyć. Nie oznacza to, że masz o nie dbać o nie, jasne? Nie oznacza to, że masz o nie nie dbać, jasne? Codziennie musisz zmienić opatrunek[,] aż się zagoją.


— Najpierw mnie opa[t]rz — wyszeptała, ledwo co poruszając ustami.


I w tym jednym momencie, paru drżących słowach[,] cała lekka atmosfera ich rozmowy [u]ciekła. – Dość. Chciałam część z poprawnością utrzymać do końca tego rozdziału, ale błędów jest po prostu zbyt wiele. Gdyby to jeszcze były bardziej skomplikowane sprawy – w porządku. Ale nie. Literówki, powtórzenia, błędne konstrukcje, zaburzenia stylistyki, błędy interpunkcyjne, mylenie prostych słów, które jedynie brzmią podobnie (przykładowo dalej zamiast o pięściach piszesz o piersiach lub ustami Edgara pytasz, co w Lucrezię weszło, a nie wstąpiło). Czyli absolutne podstawy. Od tej pory umówmy się, że całość musisz sprawdzić raz jeszcze. Biorąc pod uwagę, że wiem, iż już to zrobiłaś i z tego właśnie powodu czekałam na możliwość oceny twojego opowiadania od maja zeszłego roku, najpewniej czeka cię jeszcze wielokrotne sprawdzanie treści. Albo to, albo współpraca z betą. Taką, która rzeczywiście zna się na swojej robocie, bo jestem świadoma, że twoja para oczu nie była jedyną, która sprawdzała rozdziały pod kątem poprawności.


Prędko chwycił swoją filiżankę z ziółkami. – Podałaś wprawdzie informację, że Arno przyniósł tosty i herbatę dla Lucrezi, ale nie pamiętam, by pojawiło się coś o ziółkach dla gospodarzy. Zdradził się. Edgar zdradził się, że nosił w sobie równie wiele problemów jak ona. – Zupełnie tego nie widzę, naprawdę. Czytałam tę scenę kilka razy i nie widzę momentu, w którym według ciebie Edgar miałby się zdradzać z czymkolwiek. Tak, dostrzegam złość, gdy odkrywa on, że Lucrezia nie jest tak słodka i nieskalana, jak przypuszczał. Widzę wzburzenie, gdy dziewczyna źle o sobie mówi. Nadal jednak nie oznacza to dla mnie zdradzenia się z czymś więcej niż z troską o jej dobro, może nieco podejrzanie wybuchową. Dopiero ten wybuch mógłby być nitką, po której doszlibyśmy do kłębka. Jeśli chciałaś pokazać, że sam Edgar odkrywa powoli karty swojej przeszłości, to trzeba było to pokazać, a nie jedynie powiedzieć, że istotnie to zrobił. Według mnie wcale nie. I tyle.


Dlaczego właśnie ją wybrał los? Nie mógł kogoś innego tak... zniszczyć? – Jestem pewna, że Lucrezia nie jest jest jedyną osobą, która wybrała samookaleczanie. To nie tak więc, że właśnie ją wybrał los. Czy nie byłoby realniej, gdyby Edgar zastanawiał się, dlaczego właśnie tak skrzywdzoną, doświadczoną i złamaną istotę los postawił na jego drodze?


— „Tak jakby" — prychnął Arno. — Przecież to się dzieje w osiemnastym wieku! – Jakim cudem Arno po pobieżnym przejrzeniu dwóch pierwszych stron notatnika był w stanie określić, na który wiek stylizowana była treść? Nie sądzisz, że odbiorca szybciej uwierzy w nieco mniej precyzyjnie określony czas? Arno mógłby powiedzieć, że historia wygląda na toczącą się ze dwa wieki temu, a Lucrezia doprecyzowałaby, że trzy – w wieku osiemnastym.


Pamiętasz, że po poprzednim rozdziale byłam ciekawa, czy Lucrezia, mimo dotychczasowego zamknięcia w sobie, nagle wszystko im wyśpiewa? Dotąd rzeczywiście powiedziała niewiele, ale wysunięciem tak szybko na plan notatnika trochę mnie zawiodłaś. Liczyłam, że będą musieli powalczyć z tą układanką nieco dłużej, by apetyt rósł w miarę jedzenia. Tymczasem obawiam się, że na tę chwilę pozostaje rozszyfrowanie zapisków młodej masochistki. To, co dodatkowo nie pasowało mi w tym rozdziale, to nagłe zmiany nastrojów u wszystkich bohaterów. Poważnie, tak skrajne reakcje nie są wyłącznie efektem różnych przeżyć, a wręcz zakrawają na chorobę afektywną dwubiegunową. Postaci raz się wzajemnie uspokajają, przywołują do porządku, nawet rozśmieszają, by po chwili wpaść w złość, rozpacz czy jakieś inne skrajne emocje. Spróbuj to trochę bardziej wyważyć. Pamiętaj, że uczucia wywołane przez wspomnienia najczęściej mają efekty wewnętrzne, wpływają na psychikę, co odzwierciedla się w mimice, drobnych gestach.



Prolog – 5. Purgatorio

No dobrze, kwestia umiejscowienia w czasie rzeczywiście może odejść w niepamięć – okazuje się, że historia jest datowana. Sądzę jednak, że skoro nie jest to typowy pamiętnik (dalej mamy coś w rodzaju opowiadania pisanego w narracji pierwszoosobowej), datę można by sobie odpuścić, zaś dialog kończący poprzedni rozdział – nieco ożywić wspomnianą dyskusją. Ale to tylko sugestia. Jeśli wolisz daty, by uspójnić zapis z innymi rozdziałami, nie mam nic przeciw, to równie dobra forma.


Ty widzisz mnie, Markizie, jak gwiazdkę na niebie, patrzysz w moje oczy, nazwawszy je „pospolicie niebieskimi" i uśmiechasz. – Może coś mi umknęło, bo w obliczu ostatnich wydarzeń przebrnięcie przez cały tekst trochę mi zajęło, ale nie przypominam sobie sceny, w której Edgar powiedziałby Lucrezi wprost, że tak określa barwę jej tęczówek. Nie mogła więc tego wiedzieć. W gruncie rzeczy prostej kobiety wychowanej pod jednym dachem, w jednej izbie, dla której wstyd nie stanowił przeszkód. – Wychowanej... z kim? W tym zdaniu czegoś zabrakło, przez co jest niezrozumiałe.


Niesamowicie podobał mi się ten rozdział. To, co cały czas nasuwało mi się na myśl, to to, jaki on jest ładny. Po prostu ładny. Jak z obrazka upamiętniającego tamte czasy. Nie zabrakło błędów, oczywiście – powinnaś raz jeszcze przejrzeć tekst pod ich kątem – nie dowiadujemy się też niczego spektakularnego poza tym, jak wyglądało dzieciństwo Lucrezi i jej relacje z rodzicami. Jednak rzuca nam to nowe światło na jej stronę relacji z Edgarem, a to jest coś, czego od początku mi brakowało.



PODSUMOWANIE

Początek opowiadania nie poszedł ci najlepiej – wyraźnie nie odnalazłaś się w formie, którą początkowo sobie narzuciłaś. Język, którym się posługiwałaś, może wielu czytelników zniechęcić już na starcie. Co gorsza – oba wspomniane aspekty nie zostały ujednolicone z późniejszą treścią. O wszystkim starałam się pisać na bieżąco, podkreślałam momenty, w których górnolotność mowy bohaterów szczególnie dawała się we znaki, a w których gubiłaś formę narracyjną i czasową.


Mam wrażenie, że wraz z kolejnymi częściami opowiadania (nadal nie pojmuję nazywania wszystkich prologiem – to przeczy jego definicji) rozwijało się twoje postrzeganie historii, pomysł na nią i świadomość wykonania. Przypuszczam, że to nadal w tobie dojrzewa i nadal wiele poprawek przed tobą, nim przyjmie ostateczny kształt. Co do poprawek, to na pewno zauważyłaś, ile błędów zdołałam wypisać. Ich ogrom przemilczałam, nie chcąc sztucznie zwiększać objętości oceny, ale prawda jest taka, że jeszcze dużo musisz się nauczyć i bardziej wprawić oko. Czytaj kolejne akapity na głos, testuj, jak brzmią w różnych formach i znajdź tę, która będzie melodyjna i precyzyjna znaczeniowo. W kwestii poprawności językowej więcej szczegółowych informacji znajdziesz w naszej encyklopedii: []. Wierzę, że nie potrzebujesz wypunktowania błędów, które popełniasz. Wszystkie rodzaje, na które się natknęłam, masz wypisane powyżej, na bieżąco.


Poprawność to nie jedyna rzecz, która tu wyraźnie kuleje. Lucrezia, choć jest tytułową bohaterką, zupełnie nie budziła u mnie ciepłych uczuć aż do ostatniego z rozdziałów, w którym zdradziłaś nam nieco z jej przeszłości. Dopiero wtedy mogłam choć trochę ją zrozumieć, spojrzeć na pewne wydarzenia z jej perspektywy. Może właśnie tego brakuje od początku – ukazania nam niektórych scen jej oczami. Nie myślałaś, by pomiędzy pełnymi patosu myślami Edgara oddać tej bohaterce kilka akapitów? Pokazanie ich na samym końcu jest raczej... dziwnym pomysłem. Mało praktycznym.


Nie ratuje to jednak innego aspektu – przywiązania i fascynacji protagonisty. Przez to, że w opowiadaniu zabrakło samej tytułowej bohaterki, nie jestem w stanie zrozumieć, co tak właściwie Edgar w niej dostrzegał (poza przeciętnie niebieskimi oczami). Dla mnie była irytująco nieporadną życiową sierotką z zaburzeniami, które należałoby leczyć u specjalisty. W samym Edgarze zaś brakowało spójności. Raz, że zmieniał się język jego wypowiedzi (a przecież to coś, co buduje postać w zdecydowanie większym stopniu niż elementy aparycji), a dwa – zmieniało się jego podejście do wybranych spraw. Doktorat był tematem jego rozmyślań jedynie na początku, później na scenę wkroczyła femme fatale i odszedł on w zapomnienie. Pomoc dziewczęciu była priorytetem... póki nie nadszedł moment, że Edgar istotnie miał jej udzielić. To jaki on w końcu jest?


Najbardziej spójną i najlepiej zbudowaną ze wszystkich postaci pozostaje Arno. Naprawdę go polubiłam. W scenie, w której zwierza się z bolączek swojej pracy i jednocześnie obawia, że Edgar tego nie udźwignie, jest tak naturalny, że podbiło to moje serce na równi z jego skrytością emocjonalną, którą bardzo ładnie podkreśliłaś niektórymi zachowaniami. Niestety, nie obyło się bez potknięcia. Opisałam ci je dokładniej powyżej, ale w pewnym momencie oczekiwania, o których pisałaś, nie zgrywały się z tym, jak do tej pory prezentowałaś nam tę postać.

Całą trójkę łączy zaś jedno – gwałtowność przeżywanych wspomnień i uczuć. Emocje są czymś, co potrafi spowodować niesamowite spustoszenie. Dotyczy to jednak przede wszystkim sfery psychicznej, a zewnętrznie może przejawiać się bujaniem w obłokach, nagłym wyłączaniem z rozmowy, zmienną mimiką, gwałtowną gestykulacją. Twoi bohaterowie idą o krok dalej, zachowują się gwałtownie, charakteryzują zmiennością nastrojów. Gdyby dotyczyło to jednej postaci, moglibyśmy uznać, że to coś dla niej typowego, cecha indywidualna. Ale tak nie jest, w związku z czym momentami czułam się, jakby ktoś rzeczywiście zamknął mnie na innym oddziale niż tym, na którym na co dzień pracuję.


Tło fabularne cały czas się rozwija, więc pozwól, że nie będę o nim zbyt szeroko pisać. W tej kwestii z pewnością nadal długa droga przed nami. Liczę jednak, że nie porzucisz tematu uczelni na rzecz skupiania się na wyraźnie już zarysowanym romansie, bo bardzo chciałabym zobaczyć, jak bohaterowie radzą sobie, łącząc burzliwość emocjonalną z codziennymi obowiązkami. Chętnie poznałabym również uczelnianą codzienność Lucrezi, a przede wszystkim – samą Lucrezię.


Na dziś nie mogę ci wystawić więcej niż przeciętny, choć z solidnym plusem. Mam nadzieję, że upewni cię on, że gdybyś tylko popracowała nad zgrzytającymi momentami, poprawiła pozamieniane wyrazy, literówki i kilka innych rzeczy, ujednoliciła czas i narrację, a kilka aspektów rozwinęła, miałabyś spore szanse na notę dobrą. Na bardzo dobrą – może po rozbudowaniu fabuły. Tymczasem trzymam kciuki za kolejne pomysły, bo wiem, że już ci się kilka nagromadziło. Pomyślnych wiatrów.


Ipagpatuloy ang Pagbabasa

Magugustuhan mo rin

155K 8.3K 44
Piszesz, ale nikt nie chce czytać? A może chcesz powiększyć grono czytelników? Pierwsza i najważniejsza zasada: ty piszesz, oni czytają, czyli pora...
39.6K 2.4K 45
Jak w tytule - poradnik praktyczny, nieco chaotyczny - jak ja sama :) Nie gwarantuję regularnego publikowania, o uporządkowaniu postów zapomnijcie. J...
191 25 9
geto i gojo byli najlepszymi przyjaciółmi. łączyło ich wiele rzeczy ale jedna z nich przewyższała nad innymi - zamilowanie do KFC. pewnego razu jedna...
11.7K 1.7K 200
Fakty i ciekawostki o zespole 30 Seconds To Mars. #211 Literatura Faktu - 01.06.2018 #111 Literatura Faktu - 02.06.2018 #105 Literatura Faktu - 03.06...