Krawat |Ninjago

By silantyis

4K 435 230

Agent CIA od początku zdawał sobie sprawę, w jaki syf stawia swoje nogi. Miał tylko nadzieję, że uda mu się z... More

Prolog
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
XVI
XVI
XVII
XVIII
XIX
XXI
XXII
XXIII
XXIV
XXV

XX

113 11 21
By silantyis

- Nasz pracodawca życzy sobie zjeść dziś z tobą kolację — oznajmił mu Clouse spokojnym tonem.

Drużyna Jay'a zdążyła już opuścić pomieszczenie wspólnych spotkań. Co rano Fulgur, jako ów kapitan, odbierał plany od Clouse'a na następny dzień, by omówić je ze swoimi ludźmi.

Tak przynajmniej musiał ich nazywać, bo jego ludźmi z pewnością nie byli. Grupa dwudziestu czterech członków mafii, nie gangu, choć Garmadon w dniu zaprzysiężenia obiecał, że Piraci staną się drużyną Fulgura.

- Kolację? — nie udał zdziwienia. Jay zdążył już usłyszeć kilka razy, że Ojciec każdego niedzielnego wieczoru urządza wyśmienite uczty, ale nigdy nie zapraszał do stołu swych sługusów. - Sam na sam?

Clouse zaśmiał się twardo pod nosem, gładząc pomarszczoną dłonią swego ciemnego, cienkiego wąsa. Fulgur często porównywał go do Flintlocke'a, którego wąsiska były największymi i najgęstszymi, jakie kiedykolwiek w życiu widział.

Flintlocke'a, którego oni zabili.

Którego zabił Morro, a potem odebrał Jay'owi Tox.

- Oczywiście, że nie. Nasz Pracodawca preferuje jadać w towarzystwie. Nie będziecie sami.

- Czy to jakiś podstęp? — zmrużył oczy. Wcale mu się to nie podobało. Wolał rutynę, która otaczała go od kilku miesięcy.

- Skądże — uśmiechnął się półgębkiem. - Jeden z ochroniarzy przyjdzie po ciebie przed dwudziestą. Lepiej nie każ na siebie czekać.

Fulgur wrócił niespiesznym krokiem do swojego pokoju. W trakcie tych kilkunastu tygodni nieustannej pracy, otrzymał jedynie przychylność Ojca i pozostałych członków, nic więcej. Pomieszczenie w którym mieszkał wyglądało prawie identycznie jak za dnia, gdy po raz pierwszy do niego wszedł. Nie miał zamiaru w nim czegokolwiek zmieniać.

Rozejrzał się krótko, po czym zerknął na zegar. Miał cztery godziny do kolacji. O dwudziestej zaplanował z garstką dawnych ludzi z kliki specjalne spotkanie, podczas którego omawiali szczegóły planu wydostania się stąd. W każdą niedzielę Piraci opowiadali o poszczególnych sytuacjach, być może istotnych informacjach lub ważnych szczegółach, których Jay mógł nie zauważyć. Co tydzień, zawsze o tej samej godzinie, w tym samym miejscu. Tylko wtedy Ojciec nie zachowywał ostrożności, bo był zajęty własną kolacją. Nawet Clouse mniej węszył, gdy żarł jedzenie szefa.

Tym razem musiał odwołać spotkanie, co go lekko niepokoiło. Czy to mogło oznaczać, że Ojciec się zorientował? Czy zostanie z tego powodu zamordowany, a następnie podany do stołu jak kawał tłustego wieprza?

Niecałą godzinę przed kolacją Fulgur zabrał czyste ubrania i wyszedł z pokoju. Gdy znalazł się już we wspólnej łaźni dla mężczyzn, uniósł delikatnie głowę. Nie lubił patrzeć, jak reszta członków machała fiutami na prawo i lewo, jakby znajdowali się na jakimś obrazie Anioła lub grupowym pornosie.

- O, jest i nasza Barbarossa — odezwał się Jeden, czyli ciemnoskóry facet, z którym Jay kilka miesięcy temu wykonał pierwszą poważniejszą misję. - Jak tam życie, słonko?

- Chujowo jak zwykle — splunął na wilgotne płytki. - Coś nowego u ciebie, żenująca kreaturo?

- Właściwie to nie — machnął niedbale ręką, a następnie owinął ręcznik wokół wąskich bioder. Jay patrzył mu na twarz. Dlaczego, do cholery, tak bardzo na niego działał ten widok? - Ash wciąż jest kawałem skurwiela, jakby to kogoś jeszcze miało dziwić.

- Uważaj, bo jeszcze cię usłyszy i dostaniesz kopa w dupę — ryknął inny facet za zasłonką, na co reszta również się zaśmiała.

- Lepiej mu tego nie przekazujcie, bo już nigdy więcej nie zobaczycie mojej pięknej dupy.

- Proszę cię. Od tych pośladów łeb mnie boli — skinął Fulgur, na co Jeden odpowiedział śmiechem.

Walkera mocno dziwiło, że z kimś naprawdę się tu polubił. Od samego początku wiedział, że nie powinien komukolwiek za bardzo ufać, bo w tym miejscu oznaczałoby to śmierć. Ale Jeden zdawał wrażenie być w porządku człowiekiem, chociaż Jay potrzebował dużo czasu, by to zauważyć.

Chwilę przed dwudziestą do drzwi od jego pokoju zapukał ochroniarz. Walker wyszedł z pomieszczenia niechętnie. Był ubrany w jasną koszulę i lekko sprane jeansy, nic lepszego jednak tu nie posiadał. Gdy szli korytarzem, zerknął na swego ogromnego towarzysza. Wyglądał na niewzruszonego. Droga trwała dla niego w nieskończoność.

Jeżeli jakiś Bóg istnieje, to niech da mi siłę, pomyślał, zanim wszedł do willi Garmadona.





~


Kai Smith ruszył ze swym towarzyszem, Brookstrone'm, do Głównego Komisariatu Policji. Przymrużył delikatnie szmaragdowe oczy. Ostatnim razem był tutaj kilka miesięcy temu, tuż po tym, gdy Cyrus Borg postanowił go zwolnić.

Szatyn ciężko zniósł tę informację. Pogubił się, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Co wieczór odwiedzał bary takie jak "Bańka", koił myśli w alkoholu, a do pogrążonego chaosem mieszkania wracał o późnych godzinach. Nie mógł znieść faktu, że naprawdę został wylany.

Dawniej, gdy żył jako agent specjalny, czuł się swego rodzaju niezniszczalny. Wszyscy jego partnerzy ginęli w różnorakich akcjach, on natomiast zawsze przetrwał. Robił głupie rzeczy, nieodpowiedzialne i nieprzewidywalne, ale otrzymywał jedynie upomnienia. Zdarzały się częste groźby wylania z pracy, chociaż, szczerze mówiąc, Kai nigdy nie przypuszczał, że miałyby się spełnić. Wierzył, że nikt inny nie mógł go zastąpić, że był najlepszy w swoim fachu.

Upadek cholernie bolał, dlatego powstanie nie należało do najłatwiejszych rzeczy.

Gdy już dał radę i uporał się z porażką, doszedł do wniosku, że powinien działać. Gdyby nie Cole, zapewne zakończyłby tę robotę raz na zawsze.

I gdyby nie rozmowa, którą przeprowadził z Fulgurem, gdy ten oznajmił mu, że to Ojciec Chrzestny zabił rodziców Kai'a, nie Piraci.

A teraz, po kilku miesiącach zbierania informacji i biernego poszukiwania czegokolwiek na temat mafii, zadzwoniła do niego stara znajoma.

- Borg chciałby się z tobą zobaczyć. Kazał mi do ciebie zadzwonić, więc dzwonię.

- Oh, Chamillie — wymamrotał niewyraźnie. - Czego właściwie ode mnie potrzebuje?

- Ciebie, idioto. Przecież to oczywiste.

Z tego też powodu Smith zjawił się przed Komisariatem następnego dnia w towarzystwie Brookstone'a. Podobno Cyrus chciał, by przyszli oboje.

- Może znowu zostaniesz agentem — odezwał się w końcu brunet, popijając kawę w termosie. Zawsze doił czarną, jak jego kłaki.

- Wtedy naprawdę musiałby tego chcieć — odparł beznamiętnie. - Dobrze wiemy, że ten dziadyga Gordon jest skorumpowany przez mafię. A oni za mną raczej nie przepadają.

- Za nami — przytaknął mu Cole, po czym wyprostował się lekko, odwracając wzrok.

Kai podążył jego śladem. Przed korytarzem stała wysoka i szczupła kobieta, której grafitowe włosy zostały związane w kucyk. Odznaczenie na jej prawej piersi szczególnie przyciągało uwagę.

- Pixal — skinął głową, wstrzymując uśmiech. Nie przypuszczał, że tak bardzo ucieszy go widok prawej ręki Borga.

Należała do niewielu osób z komisariatu, którym Kai ufał. Byłby w stanie powierzyć agentce nawet swoje życie. Pracowała dla CIA, nie policji, a od kilku miesięcy otrzymywała od duetu bieżące informacje na temat mafii. Zdawała sobie sprawę z korupcji i próbowała uświadamiać o tym Cyrusa każdego dnia.

- Idź do niego, Smith. Później pogadamy — spojrzała na Cole'a i uśmiechnęła się do niego lekko. - Witajcie, chłopaki.


Chwilę później znaleźli się w gabinecie Borga. Facet siedział przed ogromnym, drewnianym biurkiem, które pilnowało masy dokumentów. Uniósł niespiesznie wzrok, drapiąc się po swym greckim nosie.

- Kai, Cole, cieszę się, że postanowiliście przyjść — uniósł dłoń. - Proszę, siadajcie. To zajmie tylko chwilę.

Brookstone zerknął krótko na przyjaciela, a następnie zbliżył się do mężczyzny.

- Miło pana poznać.

- I wzajemnie.

Kai dołączył po chwili do dwójki, siadając naprzeciwko Borga.

- O co chodzi?

- Jak się domyślam, dobrze wiecie, że Pixal na bieżąco przekazuje mi wszystkie otrzymane od was informacje. Na temat mafii, gangu, korupcji i poszczególnych przestępców. Muszę przyznać, że jestem szczerze zaskoczony waszą postawą. Panie Brookstone, udało mi się dowiedzieć, że postanowił pan odrzucić biznes rodzinny, by na stałe zająć się sprawą Stolicy. Ryzykuje pan swoje życie i poświęca każdą wolną chwilę, analizując poszczególne wątki i łącząc je w całość. Po samodzielnej pracy doszedł pan do bardzo interesujących wniosków — poprawił swoje ogromne okulary. - I jak się okazuje, posiada pan nie tylko analityczny umysł. Razem z Kai'em dokonaliście nieprawdopodobnych rzeczy.

Cole słuchał szefa CIA z uniesionymi brwiami. Wyglądał na lekko zawstydzonego, co trochę Smitha rozbawiło. Czuł jednak dumę. Zapewne nikt nigdy wcześniej nie powiedział jego przyjacielowi takich pochwał, na które zresztą zasługiwał.

- Kai — Cyrus wlepił w niego swe spojrzenie. - Najwidoczniej potrzebowałeś czasu i motywacji, by znów działać. Działać w lepszy sposób. Twoje niekonwencjonalne metody budziły mój niepokój. Byłeś nie do opanowania. Teraz jednak widzę, że tu jest twoje miejsce. Nie w pojedynkę, nie z "żółtodziobem", nie z policjantem. Panowie, chciałbym, abyście pracowali znów dla CIA jako partnerzy. Razem.


~


- Wejdź — mruknął do niego ochroniarz, otwierając szeroko drzwi. Jay wykonał polecenie, po czym dołączył do następnego gościa, niemal identycznego.

Minęli salon, w którym Fulgur bywał już kilkakrotnie. To właśnie w tym pomieszczeniu Garmadon wydawał najważniejsze polecenia i popijał wyborne, czerwone wino. Idąc korytarzem, Walker próbował nie rozglądać się zbytnio, ale w razie jakiejkolwiek akcji powinien znać tutejsze ścieżki. Zerkał więc na ściany, blade i pozbawione ozdób, co lekko go zdezorientowało.

W salonie wszystkiego było dużo, aż za dużo; jednak im bardziej oddalali się od niego, wnętrze wydawało się jaśniejsze, subtelniejsze i...bogatsze. Jay nie przypuszczał, że spotka w willi Garmadona minimalizm. Ten fakt, właściwie szczegół, zaniepokoił go. Myślał, że bardziej znał Ojca Chrzestnego.

Ilu rzeczy jeszcze o nim nie wiedział?

Po przebyciu kilkudziesięciometrowej wędrówki wzdłuż korytarza, ochroniarz zatrzymał się przed drzwiami z lewej strony. Skinął do Fulgura, by ruszył za nim, co też mężczyzna uczynił. Minęli kolejny przedpokój, tym razem otoczony cieplejszymi ścianami, po czym dotarli do celu.

Do jadalni.

Była ogromna. Jedna, długa ściana bardziej przypominała po prostu wielką szybę z widokiem na taras i tor treningowy dla koni. Przy każdym narożniku znajdował się pomnik ustawiony na postumencie. Przedstawiały sylwetki Stworzyciela. Jay odwrócił od jednego z nich wzrok. Naprzeciwko stał czarny fortepian, a obok podwyższenie, prawdopodobnie dla jakichś niewielkich zespołów. Najwyraźniej Garmadon preferował muzykę na żywo, pomyślał Walker.

- Nie spóźniłeś się — oznajmił mu Clouse, pojawiając się dosłownie znikąd.

Dopiero wtedy Jay spojrzał w drugą stronę. Stół. Cholernie długi stół. A na nim dużo naczyń. Bardzo dużo naczyń.

- Zostaw go już, Karloff — Clouse machnął lekko ręką, na co ochroniarz skinął głową, wychodząc z pomieszczenia. - Zapraszam, Fulgurze.

Dotarli do stołu. Siedziało już przy nim parę osób. Większości z nich Jay nawet nie kojarzył. Garmadona nigdzie nie widział.

- Tu jest twoje miejsce — wskazał krzesło znajdujące się praktycznie na szarym końcu, daleko od siedzenia honorowego, należącego zapewne do Ojca. - Im bardziej potwierdzisz swoją lojalność, tym bliżej będziesz się znajdować.

- Hierarchia przy stole — rzucił z niesmakiem Walker. Przytaknął i spoczął we wskazanym miejscu.

Gdy Clouse oddalił się, Jay miał chwilę na przyjrzenie się pozostałym gościom. Przy stole siedziało już dwóch, bardzo podobnych do siebie mężczyzn - dyskutowali zaciekle na jakiś temat. Naprzeciwko Fulgura znajdował się starszy facet. Nie przykuwał szczególnej uwagi, wyglądał na neutralnego, nieciekawego. Również się rozglądał, jakby z lekka skrępowany.

- Witaj, mój ulubiony kapitanie — usłyszał za plecami przeszywający głos Widma.

- Morro — warknął pod nosem, zerkając w jego stronę. Zabójca usiadł przy jego prawym ramieniu.

- Ciebie również miło widzieć. Ostatnio nieźle awansowałeś, co? — machnął niedbale dłonią pełną blizn. - Spodobało ci się tu.

- W cholerę.

- Nie pytasz mnie jeszcze, gdzie Tox? — oparł się o podbródek, uśmiechając półgębkiem. Jego szmaragdowy kosmyk opadł mu na czoło. - Nie ma sprawy, sam ci odpowiem. Niestety nie została tu zaproszona, nie należy do elity. Musiałem ją zostawić nagą i zadowoloną w łóżku.

- Szczęścia życzę młodej parze — odparł na to Fulgur, zachowując obojętny ton. - Dziwka i Szkielet, tego jeszcze nie było.

Morro przymrużył oczy, nie zdążył jednak wypowiedzieć słowa, bo naprzeciwko niego usiadł główny kapitan mafii - Ash. Jego szare kłaki wyglądały, jakby przeszły sztorm, a uśmieszek mężczyzny zdawał się jeszcze bardziej krzywy niż zwykle.

- Przymknij pizdę, Morro. Daj Fulgurowi nacieszyć się pierwszą kolacją w naszym towarzystwie.

Widmo parsknął krótko, kręcąc głową. Wyprostował się, krzyżując blade ramiona.

- Niech się przyzwyczaja — obejrzał się i zmarszczył lekko brwi. - A ty co się gapisz?

Facet siedzący naprzeciwko Jay'a natychmiast odwrócił wzrok, przełykając przy tym głośno ślinę. Fulgur musiał wstrzymać się od śmiechu. Skąd taki tchórz w tak "zacnym" gronie?

Przez rozmowy pozostałych gości przebił się głos Clouse'a, witającego nowego przybysza. Walker uniósł brew, zauważając jego sylwetkę.

- Przyszedł i pan burmistrz — mruknął obojętnie Ash. Wyglądał, jakby chciał splunąć na ziemię, ale w ostatniej chwili się wstrzymał.

Facet co prawda jeszcze nie był burmistrzem, ale do wyborów zostały tylko dwa dni, a ze wsparciem Garmadona zapewne wygra. Fred Finley podczas sondaży szedł łeb w łeb z innym gościem, jakimś blondynem. Z pewnością miał mniej lat od znajdującego się tu prosiaka w garniturze. Sprzedawczyk. Jay wstrzymał się jednak od komentarza. Po krótkiej chwili polityk zasiadł z jednym ze swych ludzi obok Asha.

W tym samym momencie do jadalni wszedł pomarszczony staruch, niższy od towarzyszącej mu rudowłosej dziewczyny. Trzymali się za dłonie. Fulgur odczuł odruch wymiotny. Jeżeli byli parą, to nic właściwie go już nie zaskoczy.

- Proszę o ciszę — odezwał się Clouse, chowając ręce za plecami. - Ojciec Chrzestny nadchodzi.

Momentalnie w pomieszczeniu zrobiła się posucha. Facet naprzeciwko Fulgura wyglądał, jakby bał się nawet przełknąć ślinę.

Dumnym krokiem do jadalni wszedł Garmadon w towarzystwie zgarbionego starca i jakieś kobiety. Jej siwe włosy związane były w długi warkocz, a biała broda dziadka sięgała mu niemal do pępka.

Sześciu facetów z bronią weszło za mafiozą, otaczając stół z każdej strony. Każdy z nich cofnął się o kilka metrów, opierając o ścianę. Jay podążył śladem pozostałych gości, gdy wstali z krzeseł na widok bossa.

- Witajcie, moi drodzy — przemówił Ojciec Chrzestny, zatrzymując się przy swym honorowym miejscu. - Cieszę się niezmiernie, że was widzę.

- Daruj sobie te przyśpiewki. Wszyscy są głodni — mruknęła kobieta z poirytowaniem, była zapewne jego żoną. - Bierz to głupie wino.

- Kiedyś każę ci wyrwać język —odburknął mężczyzna. Na jego twarzy pojawił się po chwili figlarny uśmieszek. - Zawołam do tego zadania Fulgura. Jesteś chętna na "krawacik", Misako?

Spojrzenie większości gości spoczęło na Jay'u. Czując zażenowanie, popatrzył na swój talerz, modląc się w duchu o wzniesienie toastu. Jego prośby zostały wysłuchane, gdyż Misako jedynie odfuknęła.

Garmadon podniósł kieliszek wina, przeczesując drugą dłonią idealnie ułożone włosy.

- Wznoszę zatem toast za Stworzyciela, który pozwolił po raz kolejny spotkać nam się w takim gronie, za was, moi drodzy kompani oraz za dwóch nowych gości przy stole: jednego z ludzi komisarza Gordona, jak się właściwie nazywasz, synu?

- A-Anthony de Mello, S-sir — facet siedzący naprzeciwko Jay'a zmusił się do wymamrotania tych kilku słów. Morro omal nie wybuchł śmiechem, słysząc strach w jego głosie.

- Doskonale, panie A-Anthony — ryknął Ojciec Chrzestny. - Drugim człowiekiem jest w rzeczy samej nasz Fulgur, który znalazł się tu dzięki swym zasługom.

Walker skinął nieznacznie głową. Nie znosił takich kulturalnych posiadówek, podczas których należało prawidłowo siedzieć, jeść i, co najważniejsze, mówić. Wolał być bezpośredni w słowach, ale tutaj każdy błąd mógł oznaczać śmierć nie tylko Fulgura, ale i jego matki.

Na to nie mógł pozwolić w żadnym wypadku.

- Dziękuję za zaproszenie — odezwał się w końcu.

Wypili wino i usiedli. Fulgur rozejrzawszy się krótko, zanotował w głowie brak jednego gościa. Krzesło znajdujące się praktycznie obok Garmadona było puste.

- Zacznijmy zatem naszą audiencję — mafioza machnął ręką do kelnerów. Po chwili przystawki znalazły się już pod nosami współbiesiadników. - I wina, więcej wina, do cholery.

- Byłbym wdzięczny, jeżeli moglibyśmy wpierw pomówić o mojej kadencji — zabrał głos Fred Finley. - Wyniki za dwa dni, nie mam zatem zbyt wiele czasu na degustację przy twym stole, Sir.

Garmadon zmrużył oczy.

- Skoro tak sobie życzysz, mój drogi — uniósł dłoń trzymającą nóż do krojenia. - Mam jednak nadzieję, że nie zamierzasz prosić mnie o nic więcej. Musisz wiedzieć, że gardzę niewdzięcznością — rzucił mu przeszywające spojrzenie. Jego czerwone tęczówki niemal się żarzyły.

- Niestety, właśnie teraz potrzebuję największego wsparcia. Te dwa dni są decydujące--

- Czego zatem pragniesz? — oparł podbródek na swoich dłoniach.

- Wsparcia finansowego. W tym dokumencie mam zapisaną całą sumę — grubas wyciągnął ów papier. - Każde zapotrzebowanie jest w niej zapisane i dokładnie przeliczone.

- Dziwi mnie fakt, że najpotężniejsza partia w Stolicy nie potrafi samodzielnie utrzymać kandydata. Może wszystkie pieniądze idą na to, żebyś się najadł, prosiaku?

Morro, Ash i parę innych osób ryknęło głośnym śmiechem. Misako absolutnie nieprzejęta spożywała posiłek, wyglądała nawet na znudzoną. Clouse rzucił swojemu pracodawcy krótkie spojrzenie. Fred Finley siedział bez słowa, spalony ze wstydu.

- Wynoś się stąd, grubasie. I zabieraj ze sobą tego podludka. Dałem ci tyle, ile chciałem. Jeżeli te pieniądze przepadną z twoją przegraną, osobiście dopilnuję, żebyś już nigdy więcej nie mógł czegokolwiek wpierdolić na kolację — warknął z goryczą, machając gwałtownie ręką.

Kandydat na burmistrza niemal natychmiast wstał, robiąc przy tym hałas, bo jedna ze szklanek spadła i rozbiła się. Facet od razu przyspieszył kroku, nie chcąc jeszcze bardziej rozgniewać mafiozy. Gdy wyszedł z pomieszczenia, wyraz twarzy Garmadona zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Uśmiechnął się do pozostałych członków kolacji, po czym łyknął trochę wina.

- Krux, Acronix, moi przyjaciele, jak z transportem towaru?

- Właściwie to cienko, szefie — jeden z nich podrapał się po podbródku. - Przez Marsz Potomków musieliśmy być bardziej ostrożni, a przebudowa lotniska ograniczyła trochę nasze możliwości.

- Ale spokojnie, gdy lotnisko się już powiększy, osiągniemy wzrost. Prócz tego, bez nowości — dodał ten drugi.

Garmadon skinął lekko głową. Kelnerzy pozanosili brudne naczynia ze stołu, by przynieść główne danie - ogromnego pieczonego indora.

- Bracie — odezwał się staruszek z długą brodą. Jay omal się nie zakrztusił. Brat? - Dzisiaj rano dowiedziałem się, że u doktora Juliena zdiagnozowano raka płuc. Obawiam się, że długo już nie pociągnie.

Fulgur zerknął w stronę mężczyzny, nie dowierzając temu, co właściwie usłyszał. Czy Garmadon naprawdę był spokrewniony z facetem, który wyglądał na przynajmniej dwadzieścia lat starszego od niego? Ojciec Chrzestny miał idealnie ułożone, grafitowe włosy, lekkie zmarszczki, ale nie aż tak widoczne, oraz żywsze oczy. Tamten natomiast ubierał się w łachmany, na głowie panowały pustki, a skórę miał tak pomarszczoną jak buldog.

- To było do przewidzenia — odparł ze spokojem Garmadon. - Dzięki ci, bracie. Będzie trzeba znaleźć nowego wynalazcę do narkotyków.

- Wu — upomniała staruszka Misako siedząca naprzeciwko. - Broda. Wytrzyj brodę.

Mężczyzna niemal od razu przytaknął. Zabrał nową chusteczkę z kieszeni i wyczyścił brudny od jedzenia zarost.

- O rany, Wu, robisz się coraz bardziej uroczy... — zachichotał pod nosem drugi starzec, ten, który siedział z rudowłosą. - Takie niewiniątko!

- Tato — upomniała go dziewczyna. - Cicho bądź.

- Spokojnie, Skylor — Garmadon uśmiechnął się do niej uprzejmie. - Twojego ojca już nic nie uratuje. Najlepiej ignorować jego głupie komentarze i kazać mu wykonywać swoją robotę.

Facet parsknął nerwowo, przytakując co chwilę.

- Oj prawda, prawda. Pewne rzeczy się nie zmieniają, co, przyjacielu?

- Lepiej mi powiedz, jak tam nasza fabryka, Chen.

- Fabryka ma się dobrze. Chociaż ucieszyłaby się, gdybyś w końcu ją odwiedził.

- Nie mogę —mafioza zacisnął lekko pięści na stole. - Od zamachu CIA znowu powołało tego durnia Smitha, a tamtego dziennikarza, który ma ogrom informacji na nasz temat, na jego partnera. Muszę teraz bardziej uważać.

- To tylko dwoje ludzi — Morro wzruszył ramionami. - Mogę to załatwić.

- I załatwisz. W swoim czasie. Nie mogę bagatelizować CIA. Ten agent odkąd został powołany, robi dosłownie łapankę moich ludzi. Wzięli już ponad dwudziestkę. Jeden znajduje, a drugi bierze w kajdany. Muszę się ich jak najszybciej pozbyć, bo sprawiają mi coraz większy kłopot.

- Mamy na nich znacznie lepszy pomysł, Zabójco — oznajmił Clouse.

Jay uniósł nieznacznie brew. A więc przeżyli. Przeżyli, i najwyraźniej bardzo dobrze sobie radzili. Poczuł lekkie deja vu. Dopiero co on musiał zmagać się z owym duetem, dopiero co on tracił przez nich swych ludzi. Smith nie znał granic, to było pewne.

Powiedziałem mu, że mafia zabiła jego rodziców, przypomniał sobie nagle. W takim razie Garmadon ma o wiele większy problem, niż przypuszczał.

- Coś jeszcze dla mnie zostało? — wykrzyknął nieznany Jay'owi głos. Odwrócił głowę w stronę drzwi.

- Jest i on — zaśmiał się pod nosem Morro. - Nasze lwiątko.

Stał przy nich młody chłopak. Wyglądał niczym młodsza wersja Garmadona. Złote kosmyki włosów zostały ułożone bez użycia żelu, złota cera odbijała pod jasną koszulą, a na nadgarstkach, palcach i szyi biesiadowała sobie złota biżuteria. Złoty, złoty chłopak. Złoty chłopak o krwistych tęczówkach.

Młodzieniec wyglądał po prostu idealnie. Dobrze zbudowany, ale jednocześnie smukły, delikatnie opalony i wysoki. Kurwa, Tox by się na niego rzuciła jak na mięso. Nawet Morro wyglądał przy chłopaku jak cień.

- No w końcu, kochanie — Misako wystawiła przed siebie ramiona. - Chodź, Słońce. Kolacja zaraz ostygnie.

- Nie mów do niego jak do jakieś pizdy — warknął ze znużeniem Garmadon. Przeszył chłopaka spojrzeniem. - Znowu się spóźniłeś.

- Spostrzegawczy jesteś, Ojcze — odparł mu wesoło, podchodząc do matki. Pocałował ją w policzek i usiadł obok. - Coś ciekawego mnie ominęło?

- Przynosisz mi wstyd.

- Właściwie to nie, dzisiaj nic ci nie przyniosłem. Chociaż chwila, czekaj — poszukał czegoś w kieszeniach od spodni. Niczego z nich nie wyciągnął, mimo to otworzył dłoń przed Garmadonem. - O, zobacz. Medal dla najlepszego ojca na świecie.

Jay rozejrzał się krótko. Widział, jak Ash, Morro i Skylor wstrzymują śmiech. Również potrzebował chwili, by uspokoić oddech i czasem nie parsknąć. Pierwszy raz widział Garmadona zażenowanego.

Mafioza zmarszczył mocno brwi, tak, że prawie nie było widać jego oczu. Wstrzymał się jednak od komentarza, co zaskoczyło Fulgura. Może ściągał już pod stołem pasek, żeby po kolacji porządnie wpierdolić synowi?

- Sir — odezwał się Clouse. - Mieliśmy porozmawiać o zleceniu dla Morro.

- Oh, tak — przytaknął mu Garmadon. - Chłopcze, mam dla ciebie nową misję.

- Zamieniam się w słuch, szefie.

- Podajcie mu zdjęcia — wskazał ręką na szafkę znajdującą się nieopodal.

Clouse wykonał jego polecenie. Zabrał plik ze zdjęciami i podszedł do Widma. Jay zerknął mu przez ramię, gdy sprawdzał fotografie. Przedstawiały one dwie młode kobiety. Pierwsza z nich, czarnowłosa, stała przed jakimś mieszkaniem ze skrzyżowanymi ramionami. Podejrzanie przypominała Jay'owi Smitha, domyślił się więc, że należała do rodziny agenta. Druga dziewczyna o niemal białej fryzurze popijała kawę przed centrum handlowym. Fulgur pierwszy raz widział ją na oczy.

- To ich bliskie osoby. Siostra i znajoma — wyjaśnił Clouse. - Macie je złapać i tu przyprowadzić.

- A miałem nadzieję na rozlew krwi — westchnął ciężko Morro, uśmiechając się figlarnie. Po chwili jednak uśmiech zniknął. - "Macie"? Co to ma znaczyć?

- To, że przydzielam te zadanie również Fulgurowi — odparł Garmadon. W dłoni znów trzymał pełny kieliszek wina. - Na tę chwilę jesteście moimi najlepszymi Zabójcami. Obowiązek kapitana drużyny Fulgura tymczasowo przejmie Bansha.

- Mam z nim współpracować? — Morro nie bał się podnieść głosu. Jay'a to bardzo nie zaskoczyło. Facet znał swoje miejsce w hierarchii i doskonale zdawał sobie sprawę, że jest najlepszy w swoim fachu.

- Nikt nie powiedział, że to współpraca — Ojciec wzruszył ramionami. - Możecie ustalić, że jeden bierze jedną dziewczynę, a drugi drugą. Nie obchodzi mnie to. Ważne, żeby zostały tu przyprowadzone i to jak najszybciej. Najlepiej jeszcze przed wyborami.

Widmo przymrużył lekko oczy i podał Fulgurowi zdjęcie dziewczyny o białych włosach. Siostrę Smitha zostawił dla siebie. Wybrał sobie trudniejsze zadanie, chociaż jeszcze o tym nie wiedział.

- Gdzie deser? — spytał Chen z irytacją. Stukał palcami o stół. - Cukier mi spada.

- I oby spadł tak, żebyśmy mieli z tobą spokój już na zawsze — mruknęła Misako.

Fulgur popił trochę wina. Od dawna nie spożywał jakiegokolwiek alkoholu. Poczucie trunku w gardle sprawiało mu jako tako przyjemność, chociaż nie było to dobre, mocne whisky. Gdy uniósł wzrok, zdał sobie sprawę, że ktoś na niego patrzy. Syn Garmadona skinął do niego lekko głową, uśmiechając się szelmowsko pod nosem. Również łyknął wina i odwrócił spojrzenie.

- Nie przedstawiłeś mnie Fulgurowi, Ojcze?

- Nie było takiej potrzeby. Spóźniłeś się — mruknął mu na to. - Gdybyś był taki, jak Morro lub Fulgur, to może i bym cię przedstawił.

- Wątpię, żebyś chciał takiego syna — wypalił na to Jay. Od razu jednak ugryzł się w wargę.

- Oh, uwierz, że bym tego pragnął — Garmadon ryknął śmiechem, waląc pięścią w stół. - Chyba każdy jest lepszy od tego kretyna.

- Opanuj się, głupcze — warknęła Misako. - Jak śmiesz upokarzać swoją rodzinę przed ludźmi?

- Trzeba było mi urodzić lepszego syna, to wtedy nie miałbym kogo upokarzać.

- Chwała Stworzycielowi, że nie odziedziczył po tobie charakteru.

- Więc może nie jest mój?

- Dość tego! — wstała gwałtownie, marszcząc przy tym cienkie brwi. - Mam dość ciebie, człowieku.

Po czym wyszła z jadalni szybkim krokiem. W pomieszczeniu nastała cisza. Syn Garmadona odprowadził matkę wzrokiem, a sam mafioza przetarł ze znużeniem czoło.

- No cóż, po części cieszę się, że przyszło mi żyć jako wdowiec — przerwał w końcu ciszę Chen. Jego córka walnęła go z łokcia w bok i zerknęła na siedzącego przy niej syna bossa, jakby chciała spytać, czy wszystko w porządku.

Ten skinął jej jedynie głową, uśmiechając się lekko. Uniósł znów wzrok, patrząc prosto w oczy Fulgura. Walker poczuł się niemal jak podczas pierwszego spotkania z Garmadonem, gdy ujrzał te piekielne, krwiste tęczówki.

- Miło mi cię w końcu poznać, Fulgurze. Jestem Lloyd.

Tak, jesteś Lloyd, pomyślał Jay. I przy okazji jesteś słabością twojego ojca, którą wkrótce wykorzystam.

Continue Reading

You'll Also Like

112K 7.3K 199
(Tłumaczenie) Zostałem profesorem w najlepszej akademii Imperium, bo... zostałem pomylony z kimś innym. Jestem w sytuacji, w której nie mogę dać się...
40.1K 1.4K 29
Nessa Wilson 17 letnia dziewczyna, która uwielbia korzystać z życia. Robi wszystko na co ma ochotę, nie interesują ją problem, i szkoła, lecz jej ro...
4.1K 111 25
Hailie Monet 11letnia dziewczyna mieszka w domu z mama i ojczymem ten ojczym ją bił i zamykał w piwnicy i Hailie przez to boi się mężczyzn. ale w wie...
1.5K 57 14
Opowieść zaczyna się od momentu w którym Vincent tłumaczy Hailie czemu nie chce jej relacji z Adrienem. później Hailie odkrywa mroczną prawdę i zach...