Niecodzienne problemy syna Sn...

By lubie_budyn_01

8.3K 648 4.3K

...czyli jak przypadkiem wskrzesiłem mojego chłopaka. Voldemort zostaje pokonany, jednak dla Alexandra Snape'... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Fioletowy problem
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
miniaturka
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 21
Rozdział 22
urodziny Teddy'ego
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33

Rozdział 20

174 14 74
By lubie_budyn_01

Wiecie jak wygląda zimna furia?

Jeżeli nie, powinniście zapytać Martwego Wampira, który miał przyjemność oglądać ją w najlepszym wydaniu.

- JAK ŚMIAŁEŚ ZŁAMAĆ MOJĄ RÓŻDŻKĘ, TY NIEDORUCHANA PIJAWO.

Mężczyzna cofnął się o krok i chyba skumał, że jest skończony ale nie jestem pewien, bo byłem zbyt wściekły żeby mu się dokładnie przyjrzeć. Czułem jak przez moje ciało przepływa magia gotowa zmiażdżyć tego trupa na sypki proszek. Dusiłem się z wściekłości, nie wiedząc w jaki sposób byłoby mi najmilej go zabić.

Jednak nie zdążyłem wybrać czegokolwiek, ponieważ musiałem wypuścić moją moc, nie wiem czy moje ciało zniosłoby jej wagę. Wtedy pomyślałem, że mógłbym go wykończyć w bardzo perfidny sposób, jednocześnie ćwicząc moje zdolności. W końcu byłem na skraju śmierci, nie miałem nic do stracenia.

Poczułem dreszcz podniecenia na samą myśl. Spojrzałem głęboko w czerwone oczy wampira myśląc o tym, że chcę żeby złamał sobie rękę. Że on sam tego chce. To jego myśl. Chcesz złamać swoją rękę, wiesz, że musisz. To i tak się stanie, im szybciej to zrobisz, tym lepiej.

Wampir zmarszczył brwi, patrząc na swoją wciąż całą kończynę. Przez chwilę poczułem dziką radość ale szybko się opanowałem, pracując nad magią.

Złam ją, ucieszysz się słysząc odgłos łamanej kości. Potrzebujesz tego, wiesz o tym.

- Co? - zapytał niewyraźnie mężczyzna, przyglądając się swojej kończynie.

Nie, muszę zmienić taktykę. Nie da rady złamać całej ręki, bo musiałby zastanowić się nad tym jak ją chwycić. Nie mogę podzielić jego uwagi.

Palce. Palce będą lepsze. Spójrz jakie kruche, jakie długie. Czy nie byłoby miło ich zgruchotać? Czy jest coś w tym momencie ważniejszego od tego, żeby je połamać?

Chwyciłem magię mocniej, przekładając swoje emocje do mężczyzny. Dzięki oklumencji wyciągnąłem ciekawość i determinację.

Wystarczy go chwycić drugą dłonią i mocno pociągnąć. Spróbuj, no dalej. Chociaż jeden, zobaczysz jakie to dobre.

Czułem, że to co robię jest bardzo dziwne i bardzo złe. Byłem o krok od wybuchnięcia histerycznym śmiechem, ale to co zauważyłem, skutecznie mnie przed tym powstrzymało. Ta manipulacja działa. To naprawdę nie jest bez sensu!

Mężczyzna otworzył usta, dotykając opuszkiem palca kości kciuka. Po chwili przejechał nim po kolejnych, wyglądając na zahipnotyzowanego. Doskonale, właśnie o to mi chodzi. Poczułem jak na twarzy rozciąga mi się szeroki uśmiech.

Chwyć go stabilnie. Jeżeli nie zrobisz tego dość mocno to nic nie poczujesz. Wystarczy pociągnąć, no dalej. To jest coś czego pragniesz, wiesz jakie to łatwe.

Pociągnął.

Wampir złamał swój palec tylko dlatego, że tak intensywnie o tym myślałem, tylko dlatego, że tego chciałem.

Ta myśl mnie przeraziła na tyle, że płynnie wypuściłem mężczyznę z chwilowego otępienia. Kiedy tylko to się stało, ciemnowłosy zaczął wrzeszczeć z bólu. No i co, ofiara stała się łowcą?

Nie.

Wampir odwrócił się w moją stronę z chęcią mordu w oczach, więc nie tracąc czasu na ponowne związanie go moją wolą, rzuciłem się do ucieczki. Biegłem ile sił wiedząc, że po tym co zrobiłem, mężczyznie przeszła ochota na głupie pogawędki, i po prostu oddzieli moją duszę od ciała.

Dzięki Merlinowi, mój dom był bliżej niż sądziłem, a moje czyste przerażenie było na tyle silne, że tym razem zasuwałem jakbym był zawodowym sprinterem. Wampira wciąż szok trzymał, więc nie był już tak skuteczny, poza tym przez kilka sekund leczył swój palec. Widocznie po prostu miałem cholerne szczęście i tyle.

A to dobre!

Słowo "szczęście" ma ze mną tyle samo wspólnego, co określenie "trzeźwy".

Okazało się, że mój dom nie miał ochrony przed wampirami, a Alphonse nie jest w stanie zabić drania, no bo jak wiemy, wampir już jest kurwa martwy. Kiedy tylko minąłem furtkę, obejrzałem się za siebie, chcąc powiedzieć pijawie jaką jest fujarą. Jednak mężczyzna z upiornym uśmiechem, zapowiadającym śmierć w męczarniach, przekroczył ją bez problemu.

Nie byłem przygotowany na taką rzeczywistość, i po chwili wampir rzucił się na mnie. Resztki mojej chęci do życia popchnęły mnie do tego, żebym zrobił unik, ale wiele mi to nie dało, bo poczułem jak pazury potwora przejechały mi po żebrach, rozrywając mi skórę, nie wspominając o tym co było pod nią. Wrzasnąłem, czując jak ból intensywnie wgryzł się w moje ciało, spowalniając mnie.

Nagle z za pleców pijawy pojawił się Alphonse, dzierżąc w dłoni swoją szablę i intensywnie świecąc zielonymi oczami, przez co wyglądał conajmniej przerażająco. Z kamienną twarzą przeciął kolesia na pół. Oczywiście nie zrobiło to na umarlaku wrażenia, skąd. Jednak te kilka sekund, które potwór poświęcił na uleczenie się, uratowały mi życie.

- ALEX! WSKAKUJ DO ŚRODKA! - krzyknęła Tatiana, siedząc na studni. Odwróciłem się w jej stronę czując, że taki tryb życia naprawdę nie jest właściwy. Nie pytając dlaczego kobieta chce żebym się utopił, zrobiłem to co chciała. W kilku krokach, czując na karku oddech krwiopijcy, doskoczyłem do studni i przygotowując się na lodowatą kąpiel, wskoczyłem do środka.

Przez chwilę siedziałem pod wodą, zastanawiając się dlaczego kobieta kazała mi się tutaj wpakować, skoro wampiry potrafią pływać. Jednak dalej koleś nie urwał mi głowy, więc wypłynąłem na powierzchnię. Odsunąłem włosy z czoła, widząc wypisane na murze studni jakieś słowa.

I wtedy zrozumiałem.

Siedziałem po szyję w wodzie święconej.

Zacząłem się śmiać, oczywiście był to histeryczny śmiech, który raczej rzadko występuje u osoby zdrowej umysłowo. Śmiałem się głośno, widząc jak ten psychiczny wampir wychyla się do mnie na górze, z twarzą wykrzywioną z gniewu.

- No i co, franco?! Pijaweczka boi się wody?! - zawołałem z radością, chwytając w dłoń trochę płynu, który posłałem w stronę ciemnowłosego. Oczywiście nie doleciał do niego, ale mężczyzna szybko się wycofał, klnąc pod nosem.

- Jeszcze z tobą nie skończyłem, Snape! - zawołał wampir, po chwili odchodząc. Uważnie słuchałem odgłosów jego kroków, ciężko oddychając. Kto by się spodziewał, że naprawdę ujdę z tego z życiem?

Poczułem się niesamowicie zmęczony. Oparłem się plecami o mur studni, trzymając się jedną ręką wystającej cegły. Szkoda by było się tutaj utopić. Chwytałem powietrze głębokimi wdechami, czując cały czas niedosyt. Potrzebowałem go więcej, mój umysł powoli przetwarzał to, jak blisko byłem dzisiaj od śmierci.

- Żyjesz? - zapytała znudzonym głosem Tatiana, zaglądając do studni. Uniosłem wzrok, krzywiąc się. Czy żyłem? Mogę nazwać ten stan imitacją życia.

- Chyba.

Nagle poczułem, że ta studnia przyprawia mnie o mdłości. Była wąska i ciasna, w dodatku nie było tutaj żadnej drabiny. Nagle uświadomiłem sobie, że nie mam różdżki.

- Idź po mojego ojca, bo sam stąd nie wyjdę.

Czarownica spojrzała na mnie jak na wariata, co tylko jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Szybko jednak klaustrofobia przejęła nade mną kontrolę.
Czułem, że moje serce bije zbyt szybko, ciało drży i nigdzie nie widzę drogi ucieczki. Nie mogę stąd wyjść, nie uda mi się to.

Nie mogłem oddychać, moje ciało było zbyt wyczerpane, żebym mógł cokolwiek zrobić. Byłem tak słaby, Merlinie. Słaby z różdżką i bez różdżki. Utknąłem tutaj, gdyby nie ta przeklęta studnia, na pewno by mnie dopadł.

Zimno przeniknęło już każdy najmniejszy kawałek mojego ciała, czułem się odrętwiały i ospały. Nie miałem siły się przed tym bronić, przecież i tak te przeklęte ściany mnie zgniotą. Snape'a pewnie nie ma w domu i nikt nie przyjdzie, a jeżeli ktokolwiek się pojawi, to będzie to wampir albo aurorzy. Znowu mnie zamkną, a już drugi raz nie ucieknę. Będę zamknięty w Azkabanie do końca życia.

Poczułem, że moja dłoń na kamieniu nagle się rozluźniła, i mimo że wyciągnąłem szybko drugą żeby się czegoś przytrzymać, uderzyłem w głową o kamienną ścianę. Krzyknąłem, czując, że nie trzymam się już niczego i znowu znalazłem się pod wodą, krztusząc się lodowatym płynem.

Zacisnąłem powieki, czując tylko tępy ból w czaszce. Otworzyłem usta, potrzebując tlenu, ale nawet nie wiedziałem w którą stronę mam płynąć, żeby się wynurzyć. Nagle coś pociągnęło mnie za poły płaszcza w górę, i po chwili przejechałem plecami po ostrych cegłach, zagryzając zęby w odpowiedzi na przeszywający ból. Nagle poczułem na twarzy zimne powietrze i ostre szarpnięcie.

Nie wiem co się w międzyczasie działo, ale ważne było to, że dookoła nie było już setek litrów wody, które chciały mnie zabić. W końcu wylądowałem na ziemi, krztusząc się i prychając. Miałem wrażenie, że jeszcze trochę i wypluję sobie płuca. Kiedy w końcu czułem, że mogę oddychać, rozejrzałem się, chcąc dowiedzieć się kto właściwie mi pomógł. Gdyby to był Snape, usłyszałbym już trzy kazania i całą litanię wrzasków.

Alphonse patrzył na mnie ze złością, nie wyglądał jakby jakoś strasznie mu było mnie żal. Właściwie to chyba był zawiedziony tym, że klątwa nie pozwoliła mu mnie tam zostawić. Stał nade mną bez słowa, jednak według mnie wyglądał niepokojąco. Zdziwiło mnie to, bo chyba jeszcze nigdy nie patrzył na mnie z tak jawną... nienawiścią. Już zapomniałem jak przerażająco potrafił wyglądać, kiedy był autentycznie wściekły.

Mimo to uratował mnie, z klątwą czy bez niej.

- Dziękuję Alphonse. Naprawdę, dziękuję. - powiedziałem cicho, czując jak z kosmyków włosów spływają mi na twarz lodowate krople wody. W tym momencie jego wyraz twarzy nie zmienił się ani o jotę. Chłopak rzucił mi jeszcze bardziej wściekle spojrzenie (chociaż nie sądziłem, że to możliwe), i odwrócił się na pięcie, bez słowa. Byłem kompletnie wykończony, ale nie rozumiałem skąd wzięła się ta obojętność.

- Alphonse, o co ci chodzi, do cholery?! - zawołałem, nie mogąc się połapać co znowu schrzaniłem. No co?!

Brunet szybko się odwrócił i rzucił mi w twarz zwiniętym w kulkę papierem, jednocześnie kopiąc ziemię tak, że dość wiele piachu poleciało w moją stronę. Większość wylądowała za moim kołnierzem, na twarzy i w oczach. Oczywiście to ostatnie bolało mnie jak diabli, i nawet trąc jak szalony nic nie wskórałem, czując że zaraz mi gały wypłyną, razem z całą piaskownicą. Nagle to okropne uczucie ustało, jak ręką odjął.

- Lepiej? - zapytał Snape, podchodząc do mnie. Uniosłem na niego wzrok, chcąc powiedzieć "no kurwa, czuję się świetnie, jak nigdy w życiu" ale tego nie zrobiłem. Wzruszyłem ramionami, drżąc z zimna.

- Alex, co ty znowu zmalowałeś? Z tego co wiem, o mało co się nie utopiłeś w studni ze święconą wodą, i zdenerwałeś Alphonse'a ponad miarę.

- No co ty nie powiesz?! Ja nie mogę! - wrzasnąłem, tracąc jakąkolwiek cierpliwość.

- Ale jesteś spostrzegawczy, na gacie Merlina! Nie wiem, chyba powinieneś jakimś pierdolonym detektywem zostać, wiesz? Pływałem sobie w studni, co cię tak dziwi?! - dodałem wściekły, wstając. Zazgrzytałem zębami, mijając Snape'a, ale daleko nie uszedłem, bo kilka kroków później potknąłem się o własne nogi i runąłem na ziemię. Alphonse pewnie miał ze mnie niezły ubaw.

Przewróciłem się na plecy, patrząc na skonsternowanego Mistrza Eliksirów, który zapewne zastanawiał się jaką nielegalną substancję zażyłem.

- Wiesz co jest najgorsze? Zjarałem mój najlepszy płaszcz. - powiedziałem spokojnie, czując że kości mnie bolą. Rany, chyba naprawdę jestem stary.
Nagle na moją twarz spadła sterta moich ubrań, które były suche, nie były całe we krwi i w strzępach. Kiedy dałem radę się z nich wyplątać, zauważyłem jak Alphonse mija mnie zdecydowanym krokiem, dalej będąc śmiertelnie obrażony.

- Dziękuję. - mruknąłem, szybko się przebierając. Chociaż właściwie to tylko chciałem to zrobić szybko, ale byłem zbyt wycieńczony i trochę się z tym szarpałem.

- Rany, nie wiedziałem, że się tak zmęczę głupim ubieraniem. - powiedziałem, opierając się o ramię Snape'a. W tym momencie ledwo co stałem na nogach, więc mężczyzna nie posłał mi jakiegoś irytującego komentarza z pozdrowieniami. Bez słowa wziął mnie na ręce, a ja nawet nie zdążyłem zaprotestować, bo po prostu zasnąłem.


Znacie to uczucie, kiedy migdalicie się ze swoją drugą połówką i już, już jest tak blisko od zobaczenia jej jak ją Merlin stworzył, gdy nagle matka woła was na obiad?

Rozczarowanie, a następnie zastanawianie się jakim cudem zakładałem, że wszystko będzie takie jak mam nadzieję, że może być.

Tak, parszywe uczucie.

Dosięgnęło mnie ono dość niespodziewanie, kiedy byłem na wpół przytomny.

Leżałem na łóżku, tego byłem pewien. Miałem odkrytą klatkę piersiową i ktoś delikatnie dotykał mojego boku, który wyskrobał mi wampir. Czułem nieprzyjemne pieczenie, jednak był to pewien rodzaj ulgi. Przynajmniej wiedziałem, że ktoś zakłada mi opatrunek i będę miał szansę wbić pijawie tyle kołków, że aż go przykryją.

Ten ktoś robił to bardzo delikatnie, więc po chwili rozluźniłem mięśnie, czując się dość bezpiecznie. Westchnąłem, uśmiechając się. Pomyślałem, że Rosier sklejał mnie tak samo, co w tym momencie było dla mojego umysłu jak kopnięcie prądem.

- C - Cameron... - szepnąłem, mimo że w gruncie rzeczy nie chciałem tego powiedzieć na serio. Wiedziałem, że go tutaj nie ma, ale i tak głos dochodzący z prawej strony sprawił, że poczułem się rozczarowany.

- Nie, Panie.

Oczywiście że nie, nie odzywaj się już.

Zacisnąłem zęby, wiedząc doskonale, że Rosier jest martwy ale chciałem po prostu sobie wyobrazić, że tak naprawdę jest tutaj i nie da nikomu wyssać mojej krwi. Głos elfa skutecznie rozmył wszystkie moje senne marzenia i sprawił, że ta myśl bolała sto razy bardziej, niż głupie podrapanie.

- S - super. - warknąłem głosem, który był zdecydowanym zaprzeczeniem tego, że cokolwiek może być super.

- Nie, Panie. - odparł elf swoim spokojnym tonem, jak cierpliwy starzec patrzący na samobójcze wyskoki młodzieży. Ile on miał lat? Trzysta z kawałkiem? Nie pamiętam już. Zdusiłem moją chęć zamordowania bruneta z zimną krwią, i przez jakiś czas leżałem grzecznie, w ciszy patrząc na sufit. Tylko raz zerknąłem na miskę z wodą, którą elf przemywał moje żeberka, ale jej kolor był zbyt czerwony, żebym mógł zawiesić na niej oko dłużej. Odwróciłem wzrok, patrząc na bok książki pod tytułem "Dania kuchni indyjskiej".

Dlaczego w moim pokoju była taka głupia książka? Zajmuje cenne centymetry, które mógłbym poświęcić na ulokowanie tutaj jakiegoś czarnomagicznego rzężenia.

- Jak się czujesz, Alex? - zapytał Snape, wchodząc do mojego pokoju. Uniosłem brwi, nie wiedząc dlaczego facet o to pyta. A wyglądałem jakbym mógł się czuć inaczej niż źle? Widocznie dalej jestem świetnym aktorem.
Alphonse szybko się ulotnił, widocznie chcąc dać nam trochę prywatności. A może po prostu bał się Snape'a.

- Źle? Spodziewałeś się czegoś innego? - zapytałem, wciąż patrząc na brązowy grzebiet książki kucharskiej. Litery były beżowe, śmiesznie wywinięte z ozdobnymi ogonkami. Poza tym, dolna część okładki była trochę poszarpana.

- Pytam, bo chcę wiedzieć. Opowiedz mi co się właściwie wydarzyło. Po kolei.

Odwróciłem wzrok od regału, patrząc na spokojną twarz Severusa. Czarodziej usiadł obok mnie, wysilając się nawet na delikatny uśmiech. Westchnąłem, zakrywając dłonią oczy.

- Co się wydarzyło? Pochowałem punka, potem jakaś roślina rozszarpała mi rękę, spotkałem Smith'a i prehistoryczną staruchę. Później poszedłem zerknąć na jakieś głupie ruiny, ale prawie zostałem zgrillowany. Kiedy okazało się, że żyję, jakiś niedojebany wampir stwierdził, że bardzo mu zależy, aby zmienić ten stan rzeczy, poprzez konsumpcję mojej osoby. Przy okazji złamał moją różdżkę, więc jestem conajmniej zniesmaczony moim położeniem. To wszystko. - powiedziałem głosem, którym zazwyczaj wyliczałem składniki do eliksirów. Westchnąłem, wiedząc, że sytuacja jest conajmniej średnia.

- Poszukam zaraz jakieś różdżki, jestem pewien, że jest ich tutaj z tuzin. - mruknął Mistrz Eliksirów, wyglądając jakby zdziwił się moją wzruszającą historią ale dalej cieszył się, że żyję.

- Poza tym, co ci wpadło do tego pustego łba, żeby się szwendać w nocy po lasach! Jesteś nieodpowiedzialnym idiotą, który ma samobójcze zapędy! Nie po to uciekłeś z Azkabanu, żeby dać się zjeść jakiemu wampirowi! - zawołał mężczyzna swoim zabójczo dramatycznym głosem, dopiero teraz wyglądając na zbulwersowanego tym, że prawie umarłem, zanim ogarnąłem cały syf związany z tym przeklętym domem. Przewróciłem oczami wiedząc, że nie o to chodziło, ale nie mogłem przyznać, że były śmierciożerca potrafi być taki rozkoszny.

- Nie mam zamiaru więcej tam łazić i tak niczego nie znalazłem, zadowolony? - zapytałem, obrażony sam nie wiem na co. Snape wstał, mrucząc coś na temat przedwczesnej śmierci. Po chwili zamachał mi przed twarzą kulką papieru, którą rzucił we mnie Alphonse. O rany, czyżbym miał się w końcu dowiedzieć jak mogę mu pomóc?

Ta myśl była tak dobra, że aż poczułem nowe siły, żeby się ogarnąć. Kilkoma ruchami rozwinąłem kartkę, chcąc jak najszybciej poznać tą całą popapraną historię. Wczytałem się tak mocno, że nawet nie zauważyłem kiedy Snape wyszedł.

Wszystko zajmowało trzy czwarte strony A4 i było zapisane niechlujnym pismem bruneta. Osobiście lubiłem pisać bardzo starannie, tak że litery tworzyły pewien obraz. Drażniło mnie jak ktoś tak bazgrolił, ale chłopak w ogóle raczej tego nie ćwiczył, więc odsunąłem od siebie irytację tym stanem rzeczy.

Przeczytałem podane przez niego informacje kilka razy, żeby wyłapać wszystko, co było według mnie ważne. Szczerze mówiąc, nie interesowało mnie ani trochę to, że Agaton Snape był "cholernym skurwielem, którego najchętniej utopiłbym we wrzątku" albo "gówno cię to wszystko powinno obchodzić, kolejny tłustowłosy chamie."

Kiedy wykreśliłem cienką linią wszystkie obelgi w stronę mojej sławetnej rodzinki, tekst zajmował już mniej niż połowę początkowego materiału. Westchnąłem, porządkując wszystko najlepiej jak potrafiłem. Z tego całego bałaganu podsumowanie wyglądało dość nieciekawie...

Alphonse był najwyraźniej synem jednego z potężniejszych elfów w okolicy, przy czym w skutek jakiegoś długu, jego rodzina musiała go oddać Agatonowi Snape.

Agaton Snape był niezłym zjebem i w żadnym stopniu nie uważał go za człowieka, więc rzucił na niego klątwę wiążącą, chcąc wykorzystywać jego umiejętności do własnych celów.

A. Snape był psycholem na tyle, że sprawdzał jak dużą elfy mają odporność na ból, co oczywiście było niezłym skurwysyństwem.

Syn Agatonka po jego śmierci rzucił na Alphonse'a klątwę, która nie pozwalała mu mówić.

Jedyną osobą, która kiedykolwiek chciała mu pomóc był kolejny Snape, który tak poza konkursem był synem Tatiany. Koniec końców, chłopak wolał utrzymać nad elfem władzę, więc co by tu nie mówić, serduszko Alphonse'a pękło i już więcej nie miał ochoty zaufać jakiemukolwiek "kawałkowi gówna o nazwisku Snape".

A teraz najważniejsze. W jaki sposób zdjąć klątwę?

Musiałem uznać go za człowieka, w pełnym tego słowa znaczeniu.

###
Omg, piszę właśnie taką słodką miniaturkę aaaaaaaaaa tak się jaram xD

Continue Reading

You'll Also Like

144K 3.9K 172
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
25.8K 1K 26
„ink brought us together"
12.6K 766 21
Rosalia Gonzalez ma wszystko, czego pragnęła. Cudownego chłopaka, z którym planuje przeprowadzkę do Madrytu, świetnych przyjaciół, i super pracę w ka...
78K 3K 53
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...