Niecodzienne problemy syna Sn...

By lubie_budyn_01

8.3K 648 4.3K

...czyli jak przypadkiem wskrzesiłem mojego chłopaka. Voldemort zostaje pokonany, jednak dla Alexandra Snape'... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Fioletowy problem
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
miniaturka
Rozdział 13
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
urodziny Teddy'ego
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33

Rozdział 14

211 16 116
By lubie_budyn_01

- Alex? Gdzie chciałbyś jeszcze pojechać?

Uśmiechnąłem się, słysząc głos Camerona. Szliśmy wzdłuż plaży, gorący piasek chrzęścił pod naszymi stopami. Był piękny, upalny dzień, a czarodziej bez koszulki wyglądał totalnie obłędnie.

- Nie wiem, na ten moment możemy popływać. - powiedziałem, chwytając krukona za rękę. Poczułem na sobie piwne oczy mojego chłopaka, a chwilę później zostałem jednym ruchem przerzucony przez ramię przystojniaka. Pisnąłem, nie spodziewając się takiego gwałtownego obrotu akcji. Czując pod palcami skórę Rosier'a, wiedziałem, że jestem bezpieczny, to było wspaniałe.

Nagle poczułem, że jestem bezlitośnie wrzucany do chłodnej wody, co było strasznie wredne. Zanurkowałem chcąc złapać chłopaka za nogę, ale ten zorientował się co planuję. Po chwili zobaczyłem pod wodą twarz wesołego krukona, który ułożył palce w ten sposób, że przedstawiały serce. Gdybym był na powierzchni pewnie bym się wściekle zarumienił. Zamiast tego patrzyłem z uśmiechem na tego idiotę, podziwiając jak pięknie wyglądały jego włosy, falując pod wodą.

Kiedy w końcu moje ciało zapragnęło dostawy tlenu, wynurzyłem się, biorąc głęboki wdech. Przetarłem oczy, spodziewając się zobaczyć Camerona za kilka sekund obok mnie. Czas mijał, więc czując niepokój, zanurkowałem z powrotem pod powierzchnię gwałtownie ciemniejącej wody. Nigdzie nie widziałem chłopaka, więc wyciągnąłem głowę z wody, powoli uświadamiając sobie do czego te sny zmierzają.

- Cameron! Cameron gdzie jesteś?! - krzyknąłem z przerażeniem, czując że woda staje się coraz zimniejsza. Poza tym, jej kolor był dziwny. Kiedy jej się przyjrzałem, doszedłem do wniosku, że jest czerwona.

- CAMERON! - wrzasnąłem, czując na policzkach łzy. Tym razem mi się uda, nie pozwolę mu umrzeć, nigdy więcej!

Momentalnie zauważyłem ciało, unoszące się na tafli spokojnego morza. Czując, że serce łomocze mi w piersi, podpłynąłem do niego widząc Rosier'a, krztuszącego się własną krwią. Nagle uświadomiłem sobie, że całe morze było czerwone, gęsta krew otaczała nas z każdej strony. Była lodowata, wyraźnie czułem metaliczny zapach żelaza, mając coraz większą potrzebę zwymiotować. To było straszne. Jednak gorszy był widok mojego chłopaka, który znowu umierał.

- Cameron, proszę, powiedz gdzie jesteś ranny, wyciągnę cię stąd. - powiedziałem z zawziętością, nie mogąc zaprzepaścić jakiejkolwiek szansy. Piwne oczy spojrzały na mnie z bólem.

- Alex, ja... Ja nie chcę umrzeć, błagam pomóż mi. - szepnął chłopak, chwytając moją dłoń. Była lodowata, zimniejsza niż morze krwi, zimniejsza od lodu. Czułem panikę, dookoła robiło się coraz ciemniej, a ja nie wiedziałem jak mogę krukonowi pomóc. Nawet nie widziałem brzegu. Chciałem powiedzieć naprawdę wiele, ale nie mogłem wydusić z siebie ani słowa.

Nagle poczułem jak coś dotyka moich pleców. Odwróciłem się, widząc dryfujące ciało Teddy'ego Lupina. Przez chwilę nie mogłem oddychać ze strachu, ból był zbyt intensywny żebym mógł cokolwiek zrobić. Po prostu stałem i patrzyłem na martwą twarz nastolatka, wciąż trzymając dłoń Rosier'a. Uniosłem wzrok widząc kolejne ciało. Twarz Dracona Malfoy'a była trupio blada, tak samo jak jego żony i syna. Dalej zobaczyłem Snape'a i Potter'a a nawet Black'a i Lily. Ciała pojawiały się spod wody, było ich coraz więcej, a fale rosły. Zacisnąłem mocno dłoń Camerona wiedząc, że jeżeli go puszczę, to już nigdy nie odzyskam.

- Alex, nie zostawiaj mnie, chcę żyć...

Nagle od strony horyzontu nadeszła ogromna fala, zabierając wszystko po drodze. Chwyciłem mocno krukona, pragnąc jedynie zostać z nim, nieważne gdzie. Tak się oczywiście nie stało. Kilka tysięcy litrów krwi spadło mi na głowę, wciągając pod powierzchnię morza. Ze wszystkich sił starałem się trzymać przy sobie Rosier'a, ale jego dłoń wyślizgnęła się z mojej zbyt łatwo. To była sekunda. Od razu starciłem go z oczu i sam zacząłem tonąć w tych okropnych odmętach, czując, że rozpacz jest bardziej mordercza niż płuca wypełnione krwią. Jednak nie umarłem, niestety.

Czy wiecie co to znaczy obudzić się z koszmaru, po którym cały dzień chce się rzygać, a pierwsze co was spotyka, to pierdolnięcie w głowę młotkiem? Nie?

Ja wiedziałem.

Byłem zszokowany tym, że ta niedoruchana wróżka wpadła na tak cwany pomysł. Młotek wisiał na sznurku nad moim łóżkiem, na takiej wysokości, że bez problemu walnąłem w niego czaszką. Czułem rozdzierający ból, który był porażający. Bałem się że faktycznie zgniotłem kość. Chciałem wrzeszczeć z wielu powodów. Byłem wściekły, sfrustrowany, przerażony, miałem grypę, bałem się o Lupina i widziałem jak umiera Cameron, co samo w sobie było zbyt złe żebym w tej chwili miał jakiekolwiek chęci do życia.

Zajebanie mi młotkiem w mordę, było taką wisienką na torcie. Uzupełnieniem wszelkich braków w beznadziei tego dnia.

Byłem tak wściekły, że przysiągłem sobie, iż rzucę crucjatusa na tego ostro usznego potwora, kiedy tylko go zauważę. A może nawet coś więcej niż tylko to? Jakieś zaklęcie łamiące kości? Czemu nie...?

Rany, jakim cudem się tutaj znalazłem?
Mistrz Eliksirów tak po prostu bezczelnie mnie tutaj zostawił z chorym na łeb elfkiem.

Nawet nie mieliśmy czasu żeby podyskutować na temat mojej mocy manipulacji. Snape wręczył mi książkę na ten temat, żebym ją przeczytał jak jakiś jego głupi uczeń! Myślałem, że powie co i jak, a nie teraz dzieli włos na czworo. Ja nie mam czasu na takie zabawy! Ale jak wszyscy wiemy Snape jest strasznie uparty, więc postanowiłem przeczytać ten tomik jak najszybciej.

- Nieważne. Potrzebuję kurwa kawy. W tym kurwa momencie. - warknąłem, wyskakując z łóżka jak oparzony. Przetransportowałem się do kuchni, dalej mając na sobie dresy i bluzę, które służyły mi za piżamę. Byłem boso, więc zauważyłem że podłoga w tym zamczysku była zimniejsza niż się spodziewałem, ale nieważne. Jeżeli kawa wymaga takiego poświęcenia - jestem w stanie to zrobić.

I wtedy stało się coś strasznego. Dowiedziałem się, że właściwie to nikt tutaj nie mieszkał od chuj wie ilu lat i w całym domu nie ma ani jednego ziarenka kawy.

- Aaaaaaaa, dlaczego ja?! - wrzasnąłem, patrząc do pustej puszki z napisem "kawa". Nie wierzę, że mnie to spotyka. Osunąłem się na ziemię, w rozpaczy waląc głową w szafkę kuchenną. Oczywiście to było bardzo, bardzo niemądre, bo dalej miałem guza od zabawek naszej wróżki. Pisnąłem, chwytając się za czoło. Machnąłem różdżką, błyskawicznie je lecząc.

- Dobrze Snape. Musisz coś zrobić, bo jeszcze chwila i naćpasz się xanaxem, a to jest poniżej twojej godności. - powiedziałem bardzo spokojnie, oddychając głęboko.

- Alphonse! - krzyknąłem, mając nadzieję, że system wołania po imieniu jest aktualny też dla przerośniętych skrzatów w stroju muszkietera. Nasz rycerzyk pojawił się w kuchni kilka chwil później, z okropnym grymasem na twarzy.

- Przynieś mi kawy. - powiedziałem głosem umierającego samuraja. Nie zrobiło to na elfku wrażenia. Nawet się jebany uśmiechnął.
Wtedy uświadomiłem sobie, że on przecież nie może wyjść poza naszą posiadłość. Snape mi o tym powiedział wczoraj, ale z powodu braku kofeiny mój mózg pracował dość wolno.

Przełknąłem wszystkie obelgi którymi chciałem to wstrętne stworzenie obrzucić i pewnym głosem zawołałem :

- Brudek!

Mój wierny skrzat domowy zjawił się obok, w ciągu sekundy. Spojrzał na mnie oczami jak galeon, widocznie nie spodziewając się znaleźć mojej osoby na podłodze w tym zamczysku. Poczułem jak spływa na mnie ulga. O Merlinie, dziękuję ci.

- Brudek, mój najdroższy przyjacielu, błagam cię, przynieś mi kawy bo tutaj sczeznę.

- O - oczywiście Panie, Brudek już biegnie! - zawołał skrzat, śmiertelnie przerażony moim stanem. Odetchnąłem szczęśliwy, będąc już dawno wyleczony z tej myśli, że jeżeli będę kazał nie zwracać się do mnie "panie", to skrzaty mnie posłuchają.
Kilka sekund później Brudek wrócił z kilkoma paczkami boskiego wytworu, oraz dzbankiem zaparzonej już kawusi.

- Brudek, jesteś najlepszym skrzatem na świecie. - powiedziałem, wiedząc, że przy najbliższej okazji postawię mojemu słudze pomnik. Skrzat nalał mi do kubeczka kawki, wiedząc jakie stężenie lubię najbardziej. Dodał łyżeczkę cynamonu podając, mi ją z czcią.

- Kocham cię, przysięgam. - powiedziałem, widząc w oczach biedaka łzy wzruszenia. No i to jest normalny, dobry skrzat, a nie to wyrośnięte dziadostwo. Co to za skrzat, który nie może mi kawy przynieść? Żaden.

Kiedy mój ukochany Brudek zniknął, spojrzałem z wściekłością na tego idiotę. Miał dość niepewną minę, bo pewnie sądził, że załatwił mnie tym młotkiem i dobił brakiem kawy. Czekaj, cwaniaku jesteś skończony.

- Chodź tutaj, mam ci coś do powiedzenia. - powiedziałem wesolutkim głosem, wprowadzając chłopaka w jeszcze większe zakłopotanie. Przez chwilę się wahał, ale oboje wiedzieliśmy, że Snape kazał mu się mnie słuchać, więc nie miał biedak wyjścia. W końcu zbliżył się powoli, jak przestraszone zwierzę. Przez chwilę obserwowałem jak bez słowa patrzył za okno, widocznie nie chcąc nawiązać ze mną kontaktu wzrokowego.

- To ty zawiesiłeś młotek nad moim łóżkiem? - zapytałem ze złością, wiedząc, że idiota nie wydusił z siebie jeszcze ani jednego słowa, przynajmniej nie przy mnie. Nie wkurzaj mnie jeszcze bardziej.

- Nie umiesz mówić? - warknąłem, czując, że tracę cierpliwość i naprawdę zaraz zrobię coś czego będę żałował. Chciałbym po prostu z nim wytłumaczyć kilka kwestii i uświadomić go, że nie może ranić mnie ostrymi i ciężkimi przedmiotami. Ja chcę żyć. Co będzie jutro? Sztylety pod materacem? Poduszka z przyszytymi żyletkami?

- Dobra, wiesz rozumiem. Jesteś tym typem bez mózgu, na którego działa tylko jedno. - odparłem, nie rozumiejąc dlaczego do tych wszystkich problemów dodano mi jeszcze jakiegoś maniakalnego zabójcę.

- Crucio. - powiedziałem zdecydowanym głosem, wskazując różdżką na chłopaka. Ułamek sekundy zanim zaklęcie w niego uderzyło, oczy elfa rozszerzyły się w szoku. Widocznie wiedział co to za zaklęcie.

Brunet jęknął, upadając na podłogę. Nie minęła minuta, kiedy zaczął przeraźliwie wrzeszczeć. Niestety miałem tą samą przypadłość co Czarny Pan - od tych pisków bolała mnie głowa. No ale cóż, przynajmniej wiedziałem, że umie wydawać jakieś dźwięki.

Dość szybko przerwałem zaklęcie, uśmiechając się podle. Myślałem, że to pomoże mojej biednej duszyczce, która wcale nie była zaspokojona. Ta mina nie dała rady oszukać mojego wnętrza, co mnie trochę wkurzyło. No bo co, miałem idiotę pogłaskać po główce i powiedzieć żeby następnym razem zaaranżował spotkanie mojej twarzy z kowadłem?

Czułem się źle patrząc jak chłopak spazmatycznie kaszle, klęcząc na podłodze. Kiedy zrozumiał, że skończyłem, od razu uciekł. Nie spojrzał na mnie ani nie zaatakował, po prostu zwiał. Oczekiwałem jakiegoś rewanżu.

Przez chwilę siedziałem na podłodze, zastanawiając się jak poziom mojego skurwielstwa gwałtownie skoczył w górę. Wypiłem kawę, ale nic nie zjadłem, nie byłem głodny. Stwierdziłem, że wyjdę się przewietrzyć, żeby dobić się jeszcze bardziej moim upiornym ogrodem. Merlinie, chcę tylko świętego spokoju, czy to tak wiele? Nie no dobra, chciałem jeszcze Camerona. Żywego.

Jeszcze bardziej rozgoryczony wyszedłem na dwór, dalej w piżamie. Po drodze chwyciłem mój czarny płaszcz, w którym tutaj przyszedłem. Dalej było zimno, ale przynajmniej nie padało. Longbottom troszkę mnie podszkolił w kwestii roślinek, poza tym chcąc tworzyć zaawansowane eliskiry już wcześniej wiedziałem dość wiele o kwiatuszkach. Nie wyglądam na takiego, co?

Pospacerowałem dokoła budynku, znajdując gdzieniegdzie krzaki malin, dziką różę a nawet wielki krzaczor pigwy. Była naprawdę okazała i aż zrobiło mi się przykro z tego powodu, że nikt o nią nie zadbał. Syrop z pigwy do herbaty to coś co kocham.

Uśmiechnąłem się pod nosem, postanawiając trochę zająć się tym pogorzeliskiem. Ale dlaczego nic tutaj nie miało liści? Jeżeli rośliny zmarzły, to oznacza, że mój wysiłek poszedłby na darmo. Ułamałem gałązkę maliny, sprawdzając czy to coś będzie warte. Cóż, roślina była zdecydowanie żywa. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając co jest grane.

Nagle poczułem jak coś, zapewne grudki ziemi, lądują na moich plecach. Kilka kawałków wleciało za mój kołnierz, co wywołało we mnie dość gwałtowną agresję. Jednak po chwili to uczucie zniknęło, kiedy zamiast durnej wróżki, usłyszałem jakiś dziecięcy głos.

- Hej, młodzieńcze!

Odwróciłem się powoli, wiedząc, że nikogo tutaj oprócz mnie i Alphonse'a nie było. Przy huśtawce stała dziewczyna. Miała dwa długie, czarne warkocze, okrągłą buzię i czarne oczy. Ubrana była w czarną sukienkę, która jak wszystko dokoła było stylizowane na "dawne lata", chociaż jak na moje oko ubranie podchodziło jeszcze pod późne średniowiecze.

- Twoja godność? Jesteś Snapem? - zapytała dziewczyna, gniewnie mrużąc oczy. No, super, mogę zaprzeczyć? Mogę na tą chwilę nazywać się nawet Potter, jeżeli to mnie uratuje przed kolejnym rozwścieczonym domownikiem mojej tymczasowej kwatery.

- A po co ci to wiedzieć? - zapytałem, podchodząc do czarnowłosej. Nieznajoma nadęła się, wyglądając na oburzoną pomimo tego, że miała według mnie z trzynaście lat.

- Cóż, śmiem twierdzić, że skoro Alphonse nie skrócił cię o głowę, to w rzeczywistości nim jesteś, bez względu na to za kogo się uważasz.

Od razu zauważyłem, że dziewczyna mimo swojego młodego wieku używała wielu trudnych słów, przez co pomyślałem, że bardzo mi przypomina mojego ojca. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się czy to jakieś rodzinne zboczenie czy coś.

- Taa, jestem Snape'm, a ty? - zapytałem, nie wiedząc czego właściwie oczekiwałem.

- Tatiana Snape, jesteś synem Severusa?

Momentalnie pomyślałem o moim pierwszym spotkaniu z Corbanem, oraz Tobiaszem i od razu humorek zepsuł mi się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.

- Taaa. Jesteś martwa, co nie? - zapytałem, ni z gruchy ni z pietruchy. Skąd widziałem, że laska jest zimna? To chyba podchodziło pod moją głupią moc, chociaż nie wiem, po prostu to było dla mnie jasne jak słońce.

- Tak. I nie jestem dla ciebie koleżanką, młody człowieku. - odparła dziewczyna, wyglądając według mnie śmiesznie. Przewróciłem oczami, mając jej uwagę w głębokim poważaniu.

- Dobra, dobra ile ty niby masz lat, dziewczynko?

Moje pytanie widocznie rozjuszyło naszego umarlaka, więc to raczej nie był zbyt dobry dobór słów. No ale Merlinie, ta sytuacja jest tak absurdalna, że nie zdziwiłbym się widokiem opalajacych się na moim balkonie wampirów oraz jakimś upiorem podkradającym moją kawę.

- Urodziłam w wieku piętnastu lat, więc...

- Zmarłaś podczas porodu?

- Nie, skądże, kilka dni później zostałam uznana za czarownicę i spalili mnie na stosie.

- W takim razie dlaczego tutaj jesteś?

- Och, to łatwe. Nie chciałam opuścić mojego dziecka więc będąc potężną czarownicą poświęciłam część mojej magii, żeby móc trwać przy nim chociażby w takiej postaci. Udało mi się, jednak teraz bardzo chcę odzyskać ciało, żebym mogła przeżyć życie jak każdy, a następnie umrzeć. W końcu.

Wiecie, to dziwne kiedy jakaś piętnastolatka, będąca moją prapraprababką tłumaczy dziecięcym głosem, że chciałaby w końcu umrzeć. Czułem taki mętlik od tych zaskakujących informacji, że aż usiadłem.

- Nie uderzyłeś się w głowę młotkiem, który zawiesiłam nad twoim łóżkiem?

- Co? - wykrztusiłem, zastanawiając się czy tym razem to ja robię za przygłupa. Okej, właściwie to nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.

- No wiesz, chciałam sprawdzić czy jesteś cielesny. Kiedy wczoraj tutaj przyszedłeś nie chciałam cię straszyć, więc nie podeszłam żeby sprawdzić.

- Czekaj, uważasz że nie wystraszyłaś mnie tym, że prawie mnie zamordowałaś w moim własnym wyrku, ale podejście do mnie według ciebie jest gorsze? Kpisz sobie ze mnie, czy coś? Jestem czarodziejem, nie zdziwiłbym się na twój widok, nawet jeżeli jesteś duchem.

Szczerze mówiąc, Tatiana dotychczas miała bardzo cwaną minkę i coś mi mówiło, że ten młotek to była taka powitalna niespodzianka, a nie żadne tandetne testy dotyczące mojej osoby.

- Nie jestem duchem. - wywarczała dziewczyna, lodowatym głosem, który szczerze mówiąc mnie zaniepokoił.

- No to czym?

Tatiana prychnęła, odrzucając warkocze do tyłu. Uśmiechnęła się upiornie, wyglądając, jakby starała się przybrać beztroską postawę. Czy wstała dzisiaj z trumny lewą nogą?

- Cóż, mam ciało, ale właściwie to go nie czuję. O wiem, możesz mnie porównać do zombie, który ma sprawny mózg.

Okej, wiem, że jestem odważny, męski i nie boję się byle dziewczynki. Ale to chyba była już lekka przesada. Właściwie to duża, bardzo duża.

- Dobra, weź to wytłumacz po ludzku, bo ja chyba jakiś ograniczony jestem. Mimo twoich wspaniałych genów, babciu.

- Nie mów do mnie babciu, wyrostku niewychowany! Poskarżę się Severusowi!

Odchrząknąłem. Rany, chyba będę musiał się zapytać w końcu Lestrange jakie leki uspokajające używa, bo dojdzie do tego, że osiwieję przed trzydziestką.

- Wybacz, ale według moich obserwacji obchodzicie mojego ojca mniej niż zeszłoroczny śnieg. - stwierdziłem z przekąsem. Babunia widocznie wiedziała o tym doskonale, bo zacisnęła z wściekłością pięści. Czy miała o mnie takie samo zdanie? Cóż, jeżeli tak, to poczęstowanie mnie młotkiem musiało być dla niej bardzo kuszącą opcją...

- Może i masz trochę racji. Jednak wracając do twojego pytania - kiedy czegoś dotykam, czuję wyłącznie coś podobnego do mrowienia. Chyba to się tak nazywało, nie wiem, bo od ponad czterystu lat czuję tylko to. Nie muszę jeść ani spać, nie można mnie zabić. - powiedziała kobieta, wyliczając wszystko znudzonym głosem. W końcu westchnęła obojętnie, siadając na huśtawce. Zmarszczyłem brwi.

- Czekaj, czekaj, czy można byłoby cię stąd wykurzyć dzięki egzorcyzmom? - zapytałem cicho, nie wiedząc jak właściwie zabija się zmobiaki, oprócz tego, że można im wpakować kulkę w łeb. Chyba nie uważałem na tej lekcji. A to niby ja byłem zatrudniony jako nauczyciel obrony! Mówiłem, że to beznadziejny pomysł!

Moją uwagę zwróciła przedłużającą się cisza. Spojrzałem na naszego trupa i zobaczyłem, że czarownica wpatruje się we mnie dość intensywnie. Jej wzrok był wzrokiem osoby, którą od morderstwa z zimną krwią dzieli tylko kilka chwil.

Uśmiechnąłem się niewinnie, machając rękami w powietrzu.

- Nie no, to nie tak! Nie chciałem tego użyć w praktyce, skąd! Po prostu byłem ciekawy jakim rodzajem istoty jesteś...

- Słuchaj bachorze, jeżeli przejdzie ci przez ten pusty łeb chociażby taka myśl, obiecuję, że pewnego poranka twoja głowa spotka się z naostrzonym nożem. - stwierdziła czarnowłosa, po chwili wyglądając jakby rzucanie groźbami skutecznie ją uspokoiło. Podrapałem się po głowie, nie będąc pewien czy faktycznie zwykły nóż byłby w stanie przebić moją czaszkę. Oczywiście nie powiedziałem o tym babci. Sama na to wpadła.

- Chociaż może powinnam skonstruować jakąś konstrukcję dzięki której poruszając się, wystrzelisz z pistoletu...

Rany, czy nasza staruszka trzyma pod spódnicą gnata? Moim skromnym zdaniem Lestrange przy niej wymięka. Emerytka z certyfikatem jędzy roku, to nie jest coś, co chciałbym trzymać we własnym domu.

- Wiem! Gilotyna jest najlepszym rozwiązaniem! - zawołała, klaszcząc w dłonie. Spojrzałem w niebo, zastanawiając się ile jeszcze czasu mi zostało i czy powinienem napisać jakiś list pożegnalny, czy coś.

- Wiesz, naprawdę miło mi się z tobą rozmawiało, jednak obawiam się, że muszę wyjaśnić coś z Alphonsem. - powiedziałem, żegnając się z Tatianą. Odetchnąłem z ulgą, ciesząc się, że się w końcu od niej uwolniłem. Nagle stwierdziłem, że jednak nie, muszę ją o coś zapytać.

- Hej, czy ten elf potrafi mówić?

Babunia uniosła brwi, bawiąc się swoim warkoczem. No co, nie jest elfem?

- Cóż, chłopak raczej sobie z tobą nie pogawędzi, nienawidzi każdego Snape'a, którego spotka. Tak nas wyklinał, że ktoś rzucił na niego zaklęcie, które sprawia, że może jedynie mówić "Tak, Panie", albo "Nie, Panie".

Zmarszczyłem brwi, z zażenowaniem stwierdzając, że dalej nie rozumiem. Przecież typ nas bronił! Był moim osobistym ochroniarzem, który jednocześnie pragnie mojego zgonu? Co jest nie tak z tymi ludźmi, ja się pytam? Chociaż gdybym był na jego miejscu, zapewne też wolałbym trzymać gębę na kłódkę, niż mówić do kogokolwiek "Panie". Cóż, mimo to, dalej ma sprawny słuch więc będę mógł go przeprosić za to, że tak go ukarałem. Westchnąłem, nie wiedząc dlaczego Snape mi nie powiedział o tym, że koleś nie potrafi gadać. Ale nieważne, muszę teraz to naprawić.

###
No heloł, jak się wam babunia podoba? 🙈🙆😄

Continue Reading

You'll Also Like

51.6K 1.9K 43
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...
20.8K 3.6K 22
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
58.7K 4.4K 87
yup, to kolejny instagram ode mnie • shipy: drarry, theobian (theo x OC), jastoria (astoria x OC), pansmione, pavender, Oliver x Cedric, linny, Daphn...
5K 578 32
"Nie jestem już dzieckiem do cholery zrozum to wreszcie jestem prawie pełnoletni i mam prawo umawiać się z kim chce, to jest moje życie więc się odpi...