Niecodzienne problemy syna Sn...

By lubie_budyn_01

8.3K 648 4.3K

...czyli jak przypadkiem wskrzesiłem mojego chłopaka. Voldemort zostaje pokonany, jednak dla Alexandra Snape'... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Fioletowy problem
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
miniaturka
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
urodziny Teddy'ego
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33

Rozdział 4

317 21 149
By lubie_budyn_01

A WIECIE KTO MIAŁ WCZORAJ URODZINY? NIE TYLKO DRACO BO JA TEŻ. WYGRAŁAM TO, DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ
---------------

- Alex, wiesz co?

- Co?

- Uwielbiam jeść z tobą śniadanie.

Byliśmy na werandzie, poranne słońce oświetlało profil Rosier'a, który w rozpiętej koszuli i z rozczochranymi włosami wyglądał zbyt pociągająco żeby być zwykłym śmiertelnikiem.
Zaśmiałem się, stawiając na stole dżem do naleśników. Po chwili usiadłem Cameronowi na kolanach, kładąc dłoń na jego policzku.

- Jak na ciebie patrzę to od razu mam wilczy apetyt.

Walnąłem chłopaka ścierką, wściekle się rumieniąc. Może i lubiłem jego okropne teksty, ale w życiu bym tego nie przyznał!

- Przestań tyle gadać, zaraz wszystko wystygnie. - mruknąłem, uśmiechając się pod nosem. Głupek!

- Co chcesz dzisiaj robić, piękny? - zapytał czarodziej, sięgając po naleśnika. Drugą ręką ogarnął moje włosy z twarzy, powoli jeżdżąc palcem wzdłuż mojej szczęki.
- Uwielbiam to, że umiesz gotować.

- Wszystko jedno, wystarczy, że mogę na ciebie patrzeć.

Chłopak zaśmiał się, obejmując mnie delikatnie. Po chwili poczułem na policzku delikatny pocałunek. Cameron wyglądał na szczęśliwego i beztroskiego ale ja czułem pod skórą niepokój. Nie wiedziałem jeszcze skąd się brał, więc po prostu cieszyłem się chwilą.

Niedługo potem zobaczyłem jak w oddali pojawia się jakaś postać w obszernym płaszczu, idąc w naszą stronę. Wstałem, wiedząc co zaraz się stanie. Ilość adrenaliny w moim ciele była porażająca, ale i tak wszystko robiłem w moim odczuciu wolno. Zbyt wolno. Chwyciłem Camerona za rękę, chcąc żeby wstał. Postać była coraz bliżej, a moje serce łomotało coraz głośniej.

- Cameron, chodźmy stąd, szybko. Musimy uciekać.

Rosier uśmiechnął się spokojnie, chcąc przyciągnąć mnie do siebie. Wszystko sobie przypomniałem. Doskonale wiedziałem co zaraz się stanie, ale za każdym razem z całych sił starałem się temu zapobiec. Chciałem wyć z frustracji, ale nie mogłem. Ciągnąłem krukona za rękę, ale ten po prostu się uśmiechał, patrząc na mnie z radością.

- CAMERON WSTAWAJ! PROSZĘ, WSTAŃ! - wrzasnąłem, widząc postać w kapturze dosłownie kilka kroków od chłopaka. Wiedziałem, że jest za późno ale byłem zbyt wściekły żeby przestać. Próbowałem już odepchnąć zamaskowaną osobę, ale był dla mnie jak hologram. Moja ręka przechodziła przez jego ciało, nie robiąc mu żadnej krzywdy.

- BŁAGAM CIĘ, CHODŹ ZE MNĄ, PROSZĘ! - krzyczałem, czując jak po policzkach spływają mi łzy. Nie mogę patrzeć na to kolejny raz! Nie dam rady!
Postać w kapturze zaśmiała się przerażająco, chwytając Camerona za kark.

- To doprawdy wzruszające. - powiedział zgrzytającym głosem Voldemort, wbijając nóż w plecy mojego chłopaka. Chciałem odwrócić wzrok, ale nie mogłem. Patrzyłem jak krew wypływa z jego ust, spływając po klatce piersiowej. Rosier wyciągnął w moją stronę rękę, na co zrobiłem krok w tył, patrząc na to z przerażeniem.

- Alex... Alex, pomóż mi... Pomóż mi, proszę. Alex... Nie zostawiaj mnie...

- TO TY MNIE ZOSTAWIŁEŚ, NIE JA CIEBIE! - wrzasnąłem, ostatni raz patrząc w przerażone oczy chłopaka.




Jedyne co słyszałem to łomot mojego serca, obijającego się o żebra. Gardło miałem zaciśnięte, a w klatce piersiowej czułem tępy ból, który roznosił się powoli na wszystkie strony. Byłem szczelnie zwinięty w kłębek, drżałem na całym ciele. Bałem się głębiej odetchnąć czy wydać najcichszy dźwięk. W końcu jednak jęknąłem w poduszkę, wiedząc, że powstrzymywanie łez jest bezcelowe. Codziennie ten sam koszmar. Każdej nocy patrzę jak Cameron umiera i nic nie mogę z tym zrobić. Czuję, że jeszcze trochę i oszaleję. Po prostu stracę zmysły.

Wszyscy sądzą, że poradziłem sobie ze śmiercią Camerona, prawda?

Nie, jest coraz gorzej.

Leżałem bez ruchu, skupiając się na ciągłym bólu, nie wiedząc ile to jeszcze będzie trwało. Czy lepiej byłoby uzależnić się od eliksiru słodkiego snu, czy po prostu poderżnąć sobie żyły i się w tym nie paprać?

Zerknąłem na zegarek. Była już prawie dziesiąta. Jedynym plusem tej sytuacji był fakt, że jest sobota. Właściwie to mógłbym po prostu dzisiaj nie wychodzić z lochów i najebać się jak świnia.
Ten pomysł był conajmniej świetny...

- Alex, co ty tutaj korzenie puściłeś?!

Warknąłem, słysząc głos Longbottoma. Cholera, mogłem nastawić sobie budzik i grzecznie wyjść na śniadanko, bo teraz ten maniak ziółek postanowi robić mi za anioła stróża.
Młody nauczyciel zielarstwa wszedł do mojej sypialni z uśmiechem na ustach i w za dużej szacie. Skrzywiłem się okropnie, wiedząc, że gryfon przyjął zadanie na poważnie. Jest jedyną osobą oprócz Snape'a i Lupina, która zna hasło do moich kwater.

- Mówiąc : "jeżeli nie będę dawał znaków życia, to sprawdź czy moje mroczne serduszko wciąż bije", nie miałem na myśli nieobecności na śniadaniu w cholerny weekend, tylko pryśnięcie na tydzień i smród trupa unoszący się spod moich drzwi.

- A, no chyba że tak. Mogłeś od razu sprecyzować. - powiedział chłopak, siadając na łóżku obok mnie. W takim wypadku podniosłem się do pionu, nie chcąc wyglądać żałośniej niż rozdeptany gumochłon.

- Znowu koszmar? Może idź z tym do jakiegoś zaklinacza, nie wiem czy to przypadkiem...

- Możesz już spływać, Longbottom. - warknąłem, chcąc wyglądać groźnie, będąc owinięty w różowy koc w niuchacze. Tak, wiem, że to jest conajmniej abstrakcyjne, ale dostałem go od Teddy'ego więc tego, no...

Neville uśmiechnął się, wstając. NO I CO ON SIE TAK SZCZERZY, CO?!
Zazgrzytałem zębami, wciąż mając przed oczami mój koszmar, ale z całych sił starałem się nie pokazać tego po sobie.

- Ej, ogrodnik! Jakby co to możesz się ze mną wciągnąć w stan upojenia alkoholowego dzisiaj wieczorem.

No i co, jestem dorosłą, kulturalną osobą, która wcale nie jest aspołeczna! Mam życie towarzyskie, błagam uwierzcie mi!

- Eee... No nie wiem, nie wiem, Alex...

Przedstawmy fakty jasno. Sprowadzę na ścieżkę zła każdego kto się napatoczy. Ale muszę przyznać, że nasz gryfonek był dla mnie lekkim wyzwaniem. Jednak jak wszyscy wiemy, nawalenie się ze mną jest niepowtarzalnym doświadczeniem, więc prędzej czy później przekonam każdego.

- Neville, jest mi bardzo smutno i potrzebuję jakiejś miłej, puchatej osoby, która może robić za mojego terapeutę. - powiedziałem wolno, napawając się tym zdaniem. Oczywiście, nauczyciel zielarstwa przeżywał swoje lata świetności oraz (z tego co słyszałem) jego męskie "to i owo" w końcu stało się obiektem zaciekawienia nastolatków, chcących zaliczyć profesorka. Dlatego właśnie określenie go miłym, ciapowatym koteczkiem nie wchodziło w grę. Jednak mężczyzna tego nie załapał, skupiając się na części "terapeuta". Gdzieś w podświadomości mogłem wyobrazić sobie, jak w jego mózgu poruszają się trybiki. Gryfon z krwi i kości dumnie wypiął pierś, będąc gotowy ruszyć do pomocy koledze w opałach.
Miałem ochotę zarzucić potwornie przebiegłą minę, ale zrezygnowałem, nie chcąc chłopaka spłoszyć.

- W porządku, Alex. Ale pod jednym warunkiem.

Wytrzeszczyłem się, wiedząc, że Neville jak chce, to potrafi być niesamowicie okropny. Już się cholera nie mogę doczekać, co takiego ten człowiek znowu wymyślił.

- Jeden łyk to jeden problem. Skoro mam ci pomóc, to muszę wiedzieć co ci chodzi po głowie.

Przełknąłem głośno ślinę, wiedząc, że będę musiał się trochę nagłowić żeby powymyślać jakieś ckliwe głupoty. Musi być ich DUŻO.
Improwizacja po kielichu wychodzi mi dość żałośnie.

-----------
- Wjeeesz jaki on był w łóżku? Petarda nie człowiek.

- Tera to nawet ja za nim tęsknię, Snape.

Spojrzałem do pustej szklanki, ciesząc się, że system Longbottoma można łatwo obejść. Zerknąłem ukradkiem na dłoń, na której dokładnie spisałem moje straszne smuteczki. Zamknąłem jedno oko, bo wszystko przed moimi oczami było prawie tak niewyraźne, jak McGonagall po całej nocy opieprzania się kocimiętką.

- Kolejnym moim własnym, szczerym problemem jest fakt, że teraz nikt nie dotyka mnie swoimi okropnymi zimnymi stopami podczas snu, bo jak wiemy jestem cholernym masochistą.

- Naprawdę jesteś masochistą?

- Jakby nie patrzeć jestem nauczycielem, więc myślałem że to jasne jak słońce.

- Łaaał. To się nazywa zaburzenie, Alex. - powiedział chłopak, zapisując w swoim notatniku "abuszenie".

- Notorycznie gadasz do kwiatków, więc lepiej nie mów mi tutaj o zaburzeniach!

Nagle wśród naszej wyciskającej ostatnie poty sesji terapeutycznej, rozległ się odgłos stukania w drzwi. Zastygłem z papierosem w dłoni, wiedząc, że to jest ta straszna chwila, kiedy musimy zażyć wstrętne okropieństwo. Wstrętne okropieństwo nazywało się "eliksir wytrzeźwiejący" i patrzyło na nas z zadowoleniem, wiedząc, że to jego chwila.

- Kurwaaaaaaaaaa! - wysyczałem przez zaciśnięte zęby, chwytając fiolkę i szybko przełykając zawartość wiedząc, że osoba, która stoi po drugiej stronie drzwi, nie dożyje poranka. W jednej chwili poczułem ból głowy i suchość w ustach. Zakaszlałem, czując, że eliskir powodujący kaca, to jest koszmar w najczystszej postaci. Mikstura po prostu przyspieszała proces przetwarzania alkoholu przez organizm i w ciągu kilku sekund otrzymywałem cholernego kaca bez względu na to co i jak wypiłem.

- JA PIERDOLE, JAK JA NIENAWIDZĘ TYCH PRZEKLĘTYCH BACHORÓW! - wrzasnąłem, czując się trzeźwy, jakbym dopiero co oczka otworzył na porodówce. Paskudnie po prostu.

- A - Alex? Wiesz, że dalej masz wyrok w zawieszeniu? - zapytał Neville, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
Kilkoma krokami dotarłem do drzwi, otwierając je zamaszystym ruchem.

- CZEGO?! - wrzasnąłem, spodziewając się jakiegoś małoletniego idioty, a nie...

- Heh, cześć tato. - powiedziałem nerwowo, wiedząc, że wali ode mnie jak z gorzelni. Coś za moimi plecami trzasnęło, jakby Longbottom stłukł szklankę.

- Co to za burdel, Alexander? - zapytał mężczyzna, wchodząc spokojnie do moich kwater. Przerażony rzuciłem okiem na wyżej wymienione pomieszczenie, wiedząc, że nasza pogawędka z Nevillem była bardzo szczera, więc poszło kilka szklanek i innych ostrych i ciężkich przedmiotów.

- Eee... Yyy...

Snape schylił się, podnosząc z ziemi jabłko, dokładnie pokłute przez wbite w nie ostrze. Owoc był atrapą Voldemorta, a ja tłumaczyłem Nevillowi (bardzo starannie) co zrobiłbym czarnoksiężnikowi, gdybym go spotkał.

- Merlinie Litościwy, czy to jest srebrny sztylet z brylantem twojego prapradziadka?

Odchrząknąłem, udając że nie, no gdzie, przecież szanowałem nasze rodowe śmieci bardziej od moich uczniów (których nie szanowałem wcale).

- Taaa...

Snape z morderczym wyrazem twarzy chwycił plik wypracowań, które akurat miał pod ręką i z pasją trzasnął mnie nimi po głowie.

- Ała! No co ty, zgłupiałeś?! - zawołałem, chwytając się za czuprynę. Mam kaca, mój kochany ojczulek powinien mi współczuć, a nie wpychać do grobu! Na chwilę uwaga Snape'a skupiła się na wypracowaniach, więc Neville wskazał z przerażeniem drzwi i szybko czmychnął, zapewne sądząc, że jest następny w kolejce jeżeli chodzi o straszliwy zgon.

- Zamiast urządzać sobie popijawy, powinieneś wziąć się za robotę! Nawet połowy nie sprawdziłeś! - zawołał Mistrz Eliksirów, machając mi przed twarzą bazgrołami tych kretynów.

- Ale to jest taki chrzan, że zaczynam wątpić w to, że ktokolwiek z nich potrafi czytać. - mruknąłem, naprawdę nienawidząc sprawdzać tych głupot. To znaczy, czasami było to zabawne, ale według mnie podchodziło pod śmiech przez łzy.

- Rany boskie, co ja z tobą mam... No ale nie przyszedłem po to żeby ci prawić kazania...

A to dobre! Kabarecik pod nietoperzem!

Czarodziej z westchnięciem podszedł do półki z książkami, przejeżdżając palcem po grzbietach. Nie chciałem go drażnić, więc grzecznie czekałem co takiego wymagało przerwania naszej balangi i opierdolu.

- Powiem wprost. Nott uciekł z Azkabanu.

Że... CO?!

Do cholery, jak oni to robią? Chyba będę musiał się dowiedzieć, bo numer z dementorami jest prawie tak stary jak Slughorn. A jak wiadomo zawiasy to dalej zawiasy, nawet jeżeli tylko w powietrzu.

- Z tego co wiem, jest nieobliczalny, według niektórych chory psychicznie. Wiesz kto go doprowadził do osadzenia w zakładzie o podwyższonym rygorze?

Podrapałem się po głowie, wiedząc, że odpowiedź jest conajmniej smutna.

- No tak właściwie to ja.

- Dokładnie.

- Zmierzasz do tego, że Nott zamierza mnie kropnąć? - zapytałem, czując, że ten eliksir doprowadzający do mojego wytrzeźwienia to był zdecydowanie zły pomysł.

- Nie wiem czy dokładnie ciebie, równie dobrze może skrzywdzić kogoś na kim ci zależy... Może lepiej miej oko na Lupina...

Poczułem jak krew gotuje mi się w żyłach na samą myśl o różnych możliwych scenariuszach. Niech no ja dorwę tego gnoja w swoje ręce! Pożałuje dnia w którym mnie spotkał!

--------
Teodor Nott się nie opierdzielał, co to, to nie.

Nasz zbieg postanowił podpisać na siebie wyrok już kolejnego tygodnia.

- Dziewczyno, czy ty robisz coś oprócz nauki? Przecież to tomiszcze jest grubsze od Hagrida. - mruknąłem, słuchając zachwyconego szczebiotu Lenore Grandson. Gryfonka podskakując w miejscu opowiadała o wszystkich wspaniałych faktach, które odkryła czytając zadaną przeze mnie książkę i o których doskonale wiem od kilku lat.
Czarownica gadała jak nienormalna.

Westchnąłem, czując, że jeszcze chwila i rozboli mnie głowa. Ja rozumiem, że była tym niewytłumaczalnym zjawiskiem określanym jako "najlepsza na roku". Sam wkuwałem w Hogwarcie jak nienormalny, bo inaczej Snape przerobiłby mnie na składniki do eliksirów. Ale do cholery, kim trzeba być żeby mieć najlepsze wyniki?!

- Rozumie pan jakie to niesamowite?! Nie miałam pojęcia, że eliksiry jednorodne to substancje, które w przeciwieństwie do niejednorodnych można wykorzystać w takich sytuacjach! Czy magomedycyna stosuje to w tak skomplikowanych przypadkach jak rozszczepienie komórek nerwowych, albo co gorsza...

- Po prostu się już zamknij. - powiedziałem cicho, tak naprawdę nie chcąc tego mówić na głos. Uświadomiłem sobie, że to zrobiłem, dopiero kiedy nastała zbawienna cisza. Westchnąłem, siłą woli powstrzymując się przed ułożeniem ust w błogim uśmiechu.

- Przepraszam, nie o to mi chodziło. - odparłem, unosząc na dziewczynę wzrok. Nastolatka patrzyła na mnie oczami jak galeon i byłem prawie pewien, że miała łzy w oczach. Snape, ty kretynie skończony! Ty aspołeczna franco, teraz to odkręć!

- Wybacz, po prostu jestem zmęczony i gadam już głupoty...

- N - nie, rozumiem, to ja bardzo przepraszam. - powiedziała Lenore drżącym głosem, wstając. Merlinie, nie potrafię obchodzić się z ludźmi. Nie zdążyłem wymyśleć nic sensownego co jednocześnie zatrzymałoby tutaj dziewczynę i nie brzmiałoby cholernie nieszczerze. Gryfonka chwyciła torbę i szybko wybiegła na korytarz.

- W zasadzie to miałem dość. Może to i dobrze, że poszła, jutro jej powiem żebyśmy rozmawiali trochę krócej, jak nad tym pomyśli to na pewno zrozumie. - powiedziałem sam do siebie, idąc prosto do łóżka. Było już dawno po ciszy nocnej, a dzisiejszy dzień mnie wykończył. Jeden gryfon prawie rozwalił czaszkę koledze, a krukon złamał rękę, więc musiałem spotkać się z jego rodzicami i słuchać dzikiego lamentu wściekłej matki. Co prawda fakt, że kobieta obiecała mi, iż doprowadzi do mojego jak najszybszego usunięcia ze stanowiska, podniósł mnie na duchu... To był jedyny miły moment moment ostatniej doby. Jedyne czego pragnąłem to długiego, głębokiego snu w świętym spokoju. Zdjąłem buty i upadłem na łóżko, momentalnie zasypiając.

Znacie to powiedzonko : jutro będzie lepiej?

Nie. Po prostu nie.

Przemierzałem właśnie korytarz, zmierzając na śniadanie. Rozmyślałem z radością nad tym, że z każdym krokiem jestem coraz bliżej mojej kawusi, której stężenie zabiłoby konia.
Jednak moje zadowolenie nie trwało długo.

- Podobno Lenore nie wróciła na noc.

To zdanie ze strony dwóch puchonek sprawiło, że nieznacznie zwolniłem. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad tym czy w Hogwarcie jest jeszcze jakaś inna Lenore oprócz rudej, piegowatej gryfonki, taszczącej tomiszcza ważące od niej cztery razy więcej.

- Nie przypominam sobie żeby takowa istniała... - mruknąłem pod nosem, wypatrując wśród gromady bachorów tej irytującej istotki.

- A ja słyszałem, że Grandson została porwana. - powiedział Izaak Flint, bardzo przejętym głosem. Odwróciłem się szybko w stronę jegomościa, przeszywając go uważnym spojrzeniem.

- Co ty wygadujesz? - zapytałem, zawisając nad chłopakiem z groźną miną. Na gacie Merlina, kto mógł ją porwać?! Ktoś kto chciał mieć najlepsze wyniki, ale gryfonka była od niego lepsza? Ktoś kto chciał otrzymać tytuł najbardziej rudego bachora w przestrzeni kosmicznej?

- Eee... Ja tylko tak słyszałem, profesorze. - powiedział ślizgon, prostując się pod moim spojrzeniem. Jego kolega - Luke Graham, syn Debory, pokiwał energicznie głową, patrząc na mnie z przejęciem. Zmrużyłem oczy, wiedząc, że to chyba się robi trochę podejrzane.

Bez słowa odwróciłem się na pięcie, idąc do Wielkiej Sali. Chyba będę musiał zapytać Longbottoma co jest grane, facet jest w końcu opiekunem gryfonów.
Kiedy tylko wsadziłem mój tyłek w krzesło, wstała McGonagall, jakby tylko mnie tutaj do szczęścia brakowało. Wszyscy obecni unieśli na kobietę wzrok, czekając co dyrektorka ma im do przekazania.

- Wasza koleżanka Lenore Grandson, nie wróciła wczoraj na noc do dormitorium. Jest to dla nas bardzo trudna sytuacja, więc jeżeli ktokolwiek z was posiada informacje na temat tego, gdzie może przebywać, bardzo proszę o przekazanie ich bezpośrednio do mnie. - powiedziała kobieta, wyglądając na poważnie zaniepokojoną. Przez chwilę siedziałem bez ruchu, czując się bardzo dziwnie. Nawet nie wytłumaczyłem jej tego co się wczoraj stało, nie zdążyłem z nią porozmawiać. Gryfonka wyszła i zniknęła.

Przez resztę posiłku robiłem wszystko automatycznie, tylko od czasu do czasu patrzyłem na Longbottoma, który wyglądał jakby chciał wydłubać Nottowi oczy nożem do masła. Tak, to wszystko było sprawką tego śmiecia.

Przekonałem się o tym, kiedy zawlokłem się z powrotem do moich kwater, chcąc wziąć potrzebne rzeczy i udać się na lekcję. Na biurku leżał list. Zaadresowany do mnie, oczywiście.

Otworzyłem go jednym ruchem, prawie go rozrywając. Na białym pergaminie widniało jedno zdanie, napisane pochyłym pismem.

"Kolejny będzie twój szczeniak."

Nie zdążyłem nawet dokładnie ogarnąć co właściwie działo się w mojej głowie, kiedy papier nagle rozbłysnął i w ciągu kilku sekund spłonął. Patrzyłem na to jak zahipnotyzowany. Myślisz, że nie mam dowodów że to ty gnoju?

Chcesz wojny? Będziesz ją miał.

###
Kuuuuuurde ja już chcę z powrotem ściągnąć Rosier'a, a to dopiero czwarty rozdział, ugh :'(

Continue Reading

You'll Also Like

17.6K 4K 134
Przed rozpoczęciem pracy na lodowisku nikt nie powiedział Sunoo, że tuż przed zamknięciem ktoś na nim trenuje. instagram!au; pobocznie: wonki, heeja...
12.7K 768 21
Rosalia Gonzalez ma wszystko, czego pragnęła. Cudownego chłopaka, z którym planuje przeprowadzkę do Madrytu, świetnych przyjaciół, i super pracę w ka...
46.8K 3.4K 146
Lavena i Lando od samego początku byli tylko przyjaciółmi. Ale i to się zawsze zmienia, prawda?
11K 838 25
𝐎𝐊𝐎 𝐙𝐀 𝐎𝐊𝐎, 𝐊𝐑𝐄𝐖 𝐙𝐀 𝐊𝐑𝐄𝐖 "𝐃𝐑𝐄𝐀𝐌𝐒 𝐃𝐈𝐃𝐍'𝐓 𝐌𝐀𝐊𝐄 𝐔𝐒 𝐊𝐈𝐍𝐆𝐒, 𝐃𝐑𝐀𝐆𝐎𝐍𝐒 𝐃𝐈𝐃" ➡︎ 𝐎 𝐤𝐨𝐜𝐡𝐚𝐧𝐤𝐚𝐜𝐡 𝐩𝐨...