TRZY LATA PÓŹNIEJ
Louis jęczy w poduszkę, gdy słyszy dźwięk budzika, uśmiechając się na znajome uczucie ramion owiniętych wokół Harry'ego. Powoli siada na łóżku z krzywą miną, jego półprzymknięte oczy zamykają się całkowicie, gdy uderza dłonią o urządzenie, by ukrócić irytujące pikanie.
Wzdycha pod nosem, pocierając twarz dłońmi. Nigdy nie był rannym ptaszkiem. Żałuje, że nie postąpił jak reszta populacji i nie wybrał pracy, która pozwalałaby mu spać dwie godziny dłużej.
Jego spojrzenie przenosi się na Harry'ego i uśmiecha się. Nie ma pojęcia, jakim cudem najpiękniejsza osoba na świecie trafiła na takiego biednego gnojka jak on i postanowiła z nim zostać. Sięga dłonią, by odsunąć loki z twarzy bruneta, na co jego usta wyginają się w małym uśmiechu. Jest zachwycający.
– Dzień dobry, kochanie – szepcze głosem wciąż zachrypniętym od snu. Harry przesuwa rękę i uśmiech Louisa zwiększa się, gdy chłopak chwyta jego dłoń i lekko ją ściska.
– Nie chcę, żebyś szedł do pracy – mamrocze Harry w poduszkę, powoli otwierając oczy i patrząc na Louisa ze smutną minką. Szatyn uśmiecha się czule, nachylając się i składając całusa na jego czole.
– Wiem, skarbie – mówi miękko, przesuwając się i siadając na Harrym. Styles robił tak bardzo często, gdy byli nastolatkami. Czasem Louisowi wydaje się, że wciąż nimi są. Jego miłość do Harry'ego w ogóle nie uległa zmianie. – Ale jutro już weekend i będziemy mogli leżakować w łóżku ile wlezie, jeśli będziemy mieli na to ochotę.
– Tak, poproszę. – Zielonooki uśmiecha się i Louis pochyla się, łącząc ich wargi. Harry układa dłonie na jego policzkach w trakcie pocałunku, żaden z nich nie zwraca uwagi na niewygodną pozycję, w jakiej się znajdują, czy nieświeży poranny oddech. Spędzają większość poranków w taki właśnie sposób.
– Uklep ciasto, cukerniku, przyklep je. – Słyszą delikatny głosik dobiegający z pokoju obok. – Upiecz prędko ciasto mnie. – Louis i Harry odsuwają się od siebie i zaczynają chichotać, przysłuchując się swojemu śpiewającemu synkowi. – Rozwałkuj, przetnij, udekoruj literką T, po czym włóż do piekarnika dla Tatusia i mnie!
– Czy narcystyczne byłoby powiedzenie, że mamy najsłodsze dziecko po słońcem? – pyta zielonooki z uśmiechem.
– Nie, ponieważ to stwierdzenie faktu. – Louis uśmiecha się do niego w odpowiedzi. – Pójdę go ogarnąć.
– A ja zrobię kawę. – Harry siada w tym samym czasie, w którym Louis podnosi się z łóżka.
– Do zobaczenia na dole – mówi szatyn, kiedy wychodzi z pokoju, odprowadzany chichotem młodszego.
– Dzień doberek, skarbie. – Uśmiecha się, gdy wchodzi do pokoju dziecięcego, odsuwając zasłony w oknach. Joshua stoi w swoim małym łóżeczku, z pluszowym misiem pod pachą. – Dobrze spałeś?
– Mhm! – odpowiada Joshua z szerokim uśmiechem. Louis wyciąga go z łóżeczka i chłopczyk od razu wtula się w jego nagą pierś.
– W ten weekend kupimy ci łóżko dla dużego chłopca – mamrocze szatyn, całując czubek głowy syna. – Żeby mama i tata nie musieli codziennie wyciągać cię z łóżeczka.
– Okej – mruczy Josh w pierś Tomlinsona. Louis zanosi go na dół, do kuchni, gdzie Harry podaje mu kubek z kawą. Nigdy nie znajdzie innej osoby, która będzie potrafiła przygotowywać mu kawę na tski sposób, jaki lubi.
– Dzień dobry, skarbie – mówi Harry do Joshuy, który wyciąga ręce w jego stronę. Zielonooki uśmiecha się, odkłada swoją kawę i bierze chłopca, składając buziaka na jego czole.
– Wrócę dzisiaj koło trzeciej – informuje Louis, idąc w stronę lodówki i po drodze ściskając ramię Stylesa.
– Dobrze. – Harry bierze łyk kawy. – Muszę skoczyć na zakupy, ale wyrobię się do czasu aż wrócisz z pracy. Może pójdziemy także na lody.
Louis wydyma wargi, wyciągając jajka z lodówki.
– Dlaczego zawsze omija mnie wizyta w lodziarni? – jęczy. Harry chichocze na to, podczas gdy z ust Josha wyrywa się ziewnięcie.
– Zostawimy ci co nieco, jeśli będziemy w nastroju na odrobinę hojności. – Harry uśmiecha się do niego. Louis czuje jakby z jego każdym uśmiechem coś w nim topniało. – Zobaczy się.
Louis wytyka mu język, po czym odrwraca się i bierze patelnię z szafki.
– Co zjadłbyś na śniadanie, J?
– Chcę o-owsiankę – odpowiada Josh i Harry całuje go w policzek.
– Ja zajmę się jajecznicą, a ty przygotuj mu owsiankę – mówi Harry, stawiając chłopca na ziemi.
– Umowa stoi – zgadza się Louis, układając słoń na plecach bruneta, kiedy przeciska się obok niego.
♛
Harry dzwoni do Louisa tuż po lunchu. Szatyn wycisza dźwięki w telefonie i dalej prowadzi zajęcia drugiej klasy, tłumacząc im na czym polega odejmowanie, lecz po chwili telefon znowu dzwoni. Teraz Louis zaczyna się martwić. Harry wie, żeby nie dobijać się do niego w trakcie lekcji, chyba że chodzi o coś ważnego.
– Uh, przepraszam, dzieciaki – mamrocze, podchodząc do drzwi na końcu klasy, które łączą ją z inną salą lekcyjną. Otwiera ją i wtyka głowę do środka.
– Hej, Maggie, mogłabyś przez chwilę spojrzeć na moje dzieciaki? Muszę zadzwonić do swojego chłopaka.
– Pewnie. – Kobieta uśmiecha się, na co Tomlinson odpowiada tym samym, dziękuje jej i wychodzi na korytarz po uprzednim wzięciu telefonu z biurka.
Od razu oddzwania do Harry'ego.
– Hazza kochanie, wszystko w porządku? – pyta pośpiesznie.
– Lou – mówi Harry, brzmiąc jakby płakał. O Boże. Żołądek Louisa zaczyna się wywracać, kiedy czeka aż chłopak powie coś więcej. – Louis, ja… O moj Boże.
– Skarbie, o co chodzi? – pyta miękko, przesuwając wolną dłonią po swoich włosach. – Troszkę mnie martwisz.
– J-jestem w ciąży.
Louis czuje jak serce zaczyna bić mu mocno w piersi. Jednakże na jego ustach widnieje uśmiech, kiedy robi jeszcze kilka kroków od swojej klasy.
– Mówisz poważnie? – pyta. Wie, że Harry nie żartowałby z takiej rzeczy, ale jasna cholera, tak bardzo chce, by to była prawda.
– Mhm – odpowiada Harry, po czym pociąga nosem i Louis uśmiecha się tak mocno, że czuje ból w policzkach. – Trochę źle się wczoraj czułem, a kiedy byłem na zakupach z J, rzucił mi się w oczy test ciążowy i pomyślałem, że równie dobrze mogę to sprawdzić, i…
– O Jezu – mówi Louis, po czym śmieje się z podekscytowaniem. – M-mam wracać do domu?
– Nie, nie, skarbie, została ci jeszcze tylko godzinka. Nie trzeba. Będę czekał aż wrócisz.
– Dobrze. – Louis oddycha głęboko. – Okej, dobra, kocham cię bardzo.
– Ja ciebie też kocham. – Harry chichocze. – Do zobaczenia później.
– Do zobaczenia, Hazza. – Louis kiwa głową, nawet jeśli wie, że Harry nie jest w stanie tego widzieć. Rozłączają się i szatyn poświęca jeszcze kilka chwil na wyrównanie oddechu, zanim wraca do klasy.
Ledwo potrafi skupić się na prowadzeniu lekcji. Jedno z dzieci poprawia go, kiedy robi źle jeden z przykładów na tablicy. Nie może nic z tym zrobić. On i Harry będą mieli kolejne dziecko. Cholera jasna. Będą mieli dwoje dzieci przy jednej pensji nauczyciela wczesnoszkolnego. O Jezu.
Zajęcia ciągną się niemiłosiernie i kiedy dzwoni dzwonek, wszystkie maluchy, z tornistrami na plecach większymi od nich samych, machają mu na pożegnanie i wychodzą z klasy. Louis nawet nie żegna się z Maggie i Ianem, tak jak robi to zawsze, zamiast tego pędząc do samochodu i starając się dotrzeć do domu bez naruszenia limitu prędkości.
Kiedy w końcu tam dociera, Harry już na niego czeka. Patrzą na siebie i uśmiechają się, po czym Louis podbiega do niego, chwytając go w ramiona i unosząc do góry. Harry śmieje się i owija ramiona wokół jego talii, podczas gdy szatyn bez ustanku pokrywa jego policzki małymi buziakami.
– O Boże, kocham cię – mamrocze Louis, układając twarz w zagłębieniu szyi Harry'ego. – Kocham cię, kocham cię, kocham cię.
– Ja też cię kocham – szlocha brunet, odchylając się i uśmiechając łzawo. – Dwójka dzieci.
– Dwójka dzieci. – Louis przytakuje z wilgotnymi oczyma. Robi kilka kroków i sadza Harry'ego na ladzie kuchennej, trzymając dłonie na jego biodrach.
– Jesteś gotowy ponownie przez to wszystko przechodzić? – pyta Styles ze śmiechem, wciąż roniąc łzy. – Poranne mdłości, płacz i budzenie cię w środku nocy, ponieważ zachce mi się selera.
– Bardziej niż gotowy. – Louis uśmiecha się i Harry sięga dłonią, by zetrzeć łzy z jego policzków. – Nie mogę się tego doczekać.
– Ja także – zgadza się zielonooki i Louis łączy ze sobą ich usta.
———
Z tego, co pisała Jay, został przed nami jeszcze tylko epilog i żegnamy się z TGML c: