Beautiful Sadness

By Surpassing

6.5K 893 313

Vincent jest wrażliwcem i nauczycielem hiszpańskiego. David jest seksoholikiem i cynikiem, który nie wierzy w... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 49
Rozdział 50
Epilog

Rozdział 48

62 12 3
By Surpassing

- Cześć. Jak się czujesz? – Rzuca Clive, gdy wraca z pracy do domu i wyrywa mnie z letargu. Siedzę tu sam, w milczeniu od czterech godzin, odkąd wróciłem ze szkoły. Uśmiecham się do niego.
- Dobrze. Zrobię kawę. – Wstaję z miejsca.
- Porozmawiaj ze mną. – Prosi i sam opada na kanapę. Dlaczego? Znowu? Wolę to po prostu przeczekać. Samo minie...
- Nie ma o czym. Nic się nie stało.
- To chociaż mnie wysłuchaj. – Mówi. Brzmi tak dramatycznie i trochę przerażająco, że aż zatrzymuję się w połowie kroku. Patrzę na niego i widzę w jego oczach coś niewyobrażalnie smutnego. Wygląda na pokonanego, jakby coś go przytłaczało. Siedzi naprzeciw mnie, w płaszczu, żółta torba zsuwa mu się z ramienia i z łoskotem uderza o podłogę. Czekam, aż się odezwie. Oddycha głęboko. Modlę się, żeby to nie było nic niezmiernie poważnego i ciągnącego nieuchronnie w dół. Nie lubię takich rozmów. Wolę chyba jednak uciekać od problemów. Siadam obok niego, na brzegu kanapy, żeby móc ewentualnie zwiać.
- Dlaczego znowu się zamykasz? Odtrącasz mnie. – Szepcze. Nie. No teraz mnie będzie psychicznie molestować! I to ma być rozmowa? Chce we mnie wzbudzić poczucie winy.
- Nie odtrącam. Po prostu nie ma o czym mówić. Nie mam żadnego problemu. – Rzucam beztrosko. Nie wierzy mi. Mierzy mnie wzrokiem. Zaraz powie, że mu pewnie nie ufam.
- Nie ufasz mi? – Pyta, drży mu dolna warga, spogląda na swoje dłonie, obraca na palcu obrączkę. No gorzej niż z dzieckiem. Dlaczego do niego nie dociera, że nie chcę gadać?
- Ufam. – Odpowiadam i dotykam jego ręki.
- Ufam. – Powtarzam. Wpatruje się we mnie, zabiera dłoń, odwraca się do mnie profilem, wbijając wzrok w ścianę.
- Nie wiesz, jak cholernie trudno jest się z tobą porozumieć. Gdybym chociaż wiedział, o co chodzi, to może zdołałbym jakoś ci pomóc. A ty... Stale uciekasz, zamykasz się, grzebiesz się sam w tym wszystkim, w milczeniu, a ja cierpię, bo nie umiem i nie mogę ci pomóc. Bo nawet nie chcesz ze mną rozmawiać. Unikasz jak ognia każdego, drażniącego tematu. Każdego słowa, które mogłoby naprowadzić mnie na to, co aktualnie siedzi ci w głowie. – Mówi. Robi mi się przykro. No i wzbudził poczucie winy!
- Przepraszam. – Szepczę, a w niego wstępuje demon.
- Za co ty mnie przepraszasz? Nie przepraszaj, nie dziękuj. Opanuj się i zbierz wreszcie do kupy! – Rozkazuje. Chce mnie zranić, żebym to rozpamiętywał, poczuł się winien i coś zrozumiał. Ale to i tak boli, nawet mimo dobrych intencji. Mam wrażenie, że mnie nie rozumie. A może po prostu nie daję mu się zrozumieć? Głaszczę go po plecach, bo nie wiem, co powiedzieć. Wstaje gwałtownie, idzie do przedpokoju i zostawia tam płaszcz, a potem znika w łazience. Pewnie ma poczucie przegranej, bo nie udało mu się do mnie dotrzeć. Potrzebuję go i powinien o tym wiedzieć. Chyba ma rację. Niech mu będzie. Podciągam kolana pod brodę.
- Ja naprawdę nie wiedziałem, że tak to odbierasz. Że cierpisz razem ze mną. Wydawało mi się, że jeśli nikomu nie będę o niczym mówił, to nie będę przekładał na niego ciężaru. Ale chyba nie wyszło. – Mamroczę niepewnie, kiedy staje w drzwiach. Patrzy na mnie wyczekująco, opiera się jednym ramieniem o framugę.
- Myślałem, że mój problem powinien być tylko mój. Że sobie poradzę.
- Nie radzisz sobie? – Kręci powoli głową. Wzruszam ramionami.
- Nie wiem. W końcu samo mija. – Spoglądam w ścianę, zagryzam wargę. Zbyt wiele mnie to kosztuje. Czuję się, jakbym cofnął się do czasów liceum i zdawał jakiś przeklęty, piekielnie trudny egzamin. Zaczynam rozumieć, dlaczego czuje się odtrącony i jeszcze bardziej się obwiniam. Siada z powrotem obok mnie, wzdycha.
- Jadłeś coś? – Pyta, palcami prawej ręki drapie bliznę. O! Czyli mu się wyczerpał limit czasowy na poważne tematy! Przyglądam mu się przez chwilę. Powinienem pewnie jakoś zaprotestować i dociągnąć tę rozmowę do końca, ale nie czuję się na siłach.

****

Clive próbował dodzwonić się do matki Ashley, ale nie odbierała. Nie wiemy nic ani o dziecku, ani o pogrzebie. A co, jak ona też sobie coś zrobiła? Kiedy Clive jest w pracy stale mnie pilnuje i nasyła na mnie Sandrę, bo nie chce, żebym siedział w miejscu i jęczał. To w sumie dobrze. Doceniam. Siedzę z nią teraz w parku, na zimnej ławce i gapię się na siedzącego na ogrodzeniu ptaka, słuchając jednym uchem o tym, co jej się udało ostatnimi czasy sfotografować. Podskakuję, kiedy gwałtownie uderza mnie w ramię. Sandra, nie ptak.
- Co?
- Słuchasz mnie w ogóle?
- Słucham. – Potakuję posłusznie.
- Co on znowu odwalił? – Wzdycha Sandy.
- Kto?
- Clive.
- Clive nic.
- To kto?
- Daj spokój. – Jęczę i wstaję z ławki, nie mając pewności czy jeszcze się kiedyś do końca wyprostuję. Sandra patrzy na mnie z mordem w oczach i wiem, że jest gotowa stanąć na głowie, byle mnie poskładać do kupy.
- Sprzedaję mieszkanie. – Oświadczam, żeby zaspokoić jej ciekawość. Celowo wybieram najmniejszy z moich obecnych problemów. Siostra Clive'a wsuwa ręce do kieszeni i gapi się na mnie jeszcze przez moment. Wiem, że ta odpowiedź jej nie zadowala, ale co ja mam jej powiedzieć? I tak o wszystkim potem dowiedziałby się Clive. Wolę jej się z niczego nie zwierzać.

****

Uprzejma pani pośrednik, z fryzurą z minionej epoki, pomogła mi wycenić mieszkanie i zostało oficjalnie wystawione na sprzedaż. Pewnie minie trochę czasu, zanim ktoś się zainteresuje... Ale przynajmniej mam to załatwione. No i uzgadnianie wszystkich formalności, zaraz po szkole, pozwoliło mi prawie w ogóle nie myśleć o Ashley. Jej matka nadal nie daje znaków życia. Nie wiem, czy Clive dziś się z nią kontaktował. Czekam aż wróci z pracy i staram się w ogóle niczym nie martwić. Tak jest podobno lepiej. Sprawdzam prace, kreśląc na każdej kartce dziesiątki czerwonych okręgów i zastanawiając się, czy oni kiedyś czegokolwiek się nauczą. Albo chociaż spróbują. Czekam jeszcze przez chwilę bezczynnie, a potem wysyłam do Clive'a wiadomość z informacją, że wrócę za parę godzin i postanawiam wpaść z niezapowiedzianą wizytą do Iana. Wcześniej próbuję do niego zadzwonić, ale nie odbiera. Kiedy naciskam przycisk domofonu, drzwi otwiera jakaś kobieta, koło pięćdziesiątki. Strzelam, że jego matka.
- Słucham? – Pyta.
- Witam. Zastałem Iana?
- Nie. Ma jakieś spotkanie. A kim pan jest?
- Jestem jego przyjacielem. Vincent. Miło mi panią poznać. Pani jest babcią Iana? To znaczy... Mamą Iana, a babcią Amy? – Pytam z uśmiechem. Kobieta przygląda mi się podejrzliwie. Już wiem, jak musiał się czuć Andrew, gdy otworzyłem drzwi...
- Tak... – Mówi niepewnie.
- Mogę wejść? – Pytam. Przygląda mi się jeszcze uważniej, ale wyłania się zza niej Amy i entuzjastycznie mnie wita, więc kobieta kapituluje. Chyba nie ma podstaw, żeby mi nie ufać.
- Chciałbym z panią porozmawiać. – Proszę. W końcu wpuszcza mnie do środka, a ja, niczym FBI wypytuję ją o wszystko, co związane z Ianem i Adrienem. Okazuje się, że wie tyle samo, co ja. Czyli praktycznie nic. Opowiada mi potem o kwiatach, które posadzi wiosną w ogródku, a ja jestem zawiedziony, że nic nie wiem i co chwila nabieram powietrza, by się wtrącić i powiedzieć, ze naprawdę muszę już iść. Liczyłem, że coś się rozjaśni, że Ian mówi jej więcej, niż nam. Ale się myliłem. On to pewnie gdzieś spisuje. W jakimś kalendarzu, który planuje zabetonować w ścianie... Ian wraca, kiedy jego matka napełnia czajnik wodą, a Amy rysuje przy stole, machając nogami. Zastanawam się, czy skoczyć przez okno, ale instynkt samozachowawczy i resztki zdrowego rozsądku trzymają mnie na miejscu. Ian wchodzi do kuchni, z marynarką w ręku i nieruchomieje.
- Co on tu robi? – Pyta. Matka spogląda na niego zmieszana. Postanawiam sam wszystko wytłumaczyć.
- Chciałem z tobą pogadać, nie było cię...
- Czy on znowu wypytywał o mnie i Adriena? – Ian znowu zwraca się do rodzicielki. Chcę zaprotestować, że przecież nie znowu, bo gadałem z nią po raz pierwszy, ale rezygnuję. Ian mierzy nas jeszcze oburzonym spojrzeniem i wymaszerowuje z pomieszczenia, a my pędzimy za nim. Jego matka trzyma za rączkę Amy.
- Ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego ty tak bardzo się wtrącasz. – Mamrocze Ian, metodycznie wycierając rękawem koszuli, jakąś kryształową figurkę.
- Ja przepraszam... Wiem, że głupio wyszło, ale przecież tak naprawdę nic się nie stało. – Mówię.
- Ja już lepiej pójdę. Trzymajcie się. – Rzuca matka Iana.
- Nie, ja pójdę! – Odpowiadam. Ian odstawia figurkę z hukiem, aż się zastanawiam, czy nic się nie ukruszyło. Matko, jakieś złe emocje w niego wstąpiły i nad teraz pozabija!
- Dlaczego wy rozmawiacie na mój temat?
- Nie rozmawialiśmy na twój temat.
- Jak to?
– Po prostu. – Wzruszam lekko ramionami. Ian wydaje się być zbity z tropu. Chyba mi uwierzył.
- Więc dlaczego siedzicie tu razem?
- Chciałem się z tobą zobaczyć. Twoja mama mówiła, że wrócisz za chwilę. – Wyjaśniam i czuję, jak się opuszczam o stopień bliżej do piekła. Za te kłamstwa. Chociaż w sumie brzmi to całkiem realnie i wiarygodnie...
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać? – Pyta, krzyżując ramiona.
- Chciałem się tylko dowiedzieć, jak leci.
- Dobrze.
- Dobrze. To ja jednak pójdę. – Oświadczam i po chwili wypadam z mieszkania Iana, razem z jego matką. Ma mnie chyba za zupełnego oszołoma, bo patrzy na mnie krytycznie i znika bez pożegnania.

****

- Sprzedaję mieszkanie. – Oświadczam z dumą, kiedy siedzę obok Clive'a na kanapie, oglądając film o jakiejś epidemii.
- Wiem. Sandra mi powiedziała.
- Jej to nie można nic wyjawić!
- Przecież to chyba nie jest żadna tajemnica. – Clive wzrusza lekko ramionami.
- W ogóle dlaczego ona tu przychodzi i mnie wyprowadza, kiedy ciebie nie ma w domu?
- Bo nie chcę, żebyś się zadręczał.
- Ale ja się nie zadręczam! Właśnie... Kontaktowałeś się z matką Ashley? – Spoglądam na niego. Kiwa głową.
- Dzwoniła. Mówiła, że pogrzeb będzie w piątek.
- Za dwa dni?
- Za dwa dni. – Potwierdza. Dobrze, że chociaż nas poinformowała. W innym wypadku byłaby z tym sama. Przecież Ashley nikogo nawet nie znała, oprócz nas.
- Jeśli nie chcesz, nie musimy iść. – Mówi Clive. Na ekranie jakiś gość pełznie półnagi, w stronę wiadra, w którym kwitnie brudna woda, bo go wykańcza ta epidemia, ogarniająca całą planetę.
- Nie. Musimy, bo inaczej nie będzie nikogo. Bo ona nikogo nie miała.
- W porządku.
- Rozmawiałem z matką Iana.
- Z matką Iana? Kiedy? Po co? Gdzie?
- W jego mieszkaniu, wczoraj. Chciałem się dowiedzieć, co z nim i Adrienem. Ian wrócił, narobił hałasu, ale chyba udało mi się go uspokoić...
- Znowu się wtrącałeś w ich życie.
- Ja tylko szukam jakiejś... Wskazówki. Sygnału, że wszystko idzie w dobrą stronę. – Wyjaśniam. Clive powoli kręci głową. Chyba mu brakuje na mnie słów.

****

Ceremonia pogrzebowa jest, jak każda, ponura, smutna i dziwnie nierealna. Wielka osiemnastka pod imieniem i nazwiskiem Ashley sprawia, że mam ochotę wyć, za każdym razem, gdy na nią spojrzę. Tym razem Adrien nie wygłasza przemówień, a Ian przez cały czas jest dziwnie spięty, bo chyba po raz pierwszy uczestniczy w czymś, czego sam nie zorganizował. Idziemy potem za trumną. Te kilka osób, małych, czarnych, smutnych. Jak jakaś dziwna grupka, która dąży do odległego celu. Czas się wlecze, kiedy stoimy wszyscy wokół trumny. Matka Ashley stoi na uboczu. Wydaje mi się być teraz tak maleńka, krucha. Zniknął gdzieś chłód i wyniosłość, z którymi mi się kojarzyła. Jest teraz bezbronna i smutna, przez co jest mi jej autentycznie żal. I wciąż to wszystko do mnie nie dociera.

****

W sobotę nikt z nas nawet nie myśli o spotkaniu w klubie. Sandy, która nic nie wie o śmierci Ashley, przyprowadza jakiegoś faceta. Ma na imię Laurence i wygląda trochę dziwacznie, ale jest sympatyczny i wydaje się być całkiem normalny. Pracuje w bibliotece i jest taki dziwnie spokojny, zwyczajny, nieco staromodny. Może to i lepiej. W końcu spotyka się z kimś, kto nie jest świrem. Wychodzą wieczorem. Adrien przysyła wiadomość, że mnie kocha, a potem szybko informuje, że to pomyłka, bo miał mnie w wybieranych. Mam ogromną ochotę zadzwonić do niego i tłamsić go tak długo, aż wyjawi do kogo adresowana była wiadomość, ale sam dochodzę do wniosku, że to chore i rezygnuję. Siedzę więc obok Clive'a, czytającego w internecie artykuł o jakimś zwyrodnieniu, a ja wertuję podręcznik. Nie mam motywacji, by uczyć, kiedy wiem, że tak naprawdę nikt się uczyć nie chce. Mam wrażenie, że nikt nie docenia moich starań, tak, jakby ich w ogóle nie było. A to jest ewidentnie przygnębiające. Zamykam książkę i gapię się w przestrzeń. Clive zerka na mnie przez moment, a potem wzdycha i zamyka laptopa.
- Nic mi nie jest. – Szepczę, bo wiem, że za chwilę zacznie moralizatorską pogadankę, a ja naprawdę nie mam na nią ochoty.

Continue Reading

You'll Also Like

2K 90 5
Dominik nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał handlować zdjęciem swojej siostry lub gdzie Dominik i Paweł wymieniają się pikantnymi zdjęciami sieb...
52.3K 2K 33
"Ostatnią wolą mojej zmarłej matki było, bym po jej śmierci przeprowadziła się do swojego ojca i jego trzech synów z innego małżeństwa. Bosko co?" "D...
131K 8.5K 38
W świecie Marcela nie zawsze wszystko układało się po jego myśli, chociaż lepiej byłoby już na samym początku zaznaczyć, że nic nigdy się nie układał...
204K 15.6K 23
Zawsze lubiłem Sopot. Moim zdaniem, to bardzo ładne miasto. Lubiłem też szkołę, do której uczęszczałem. Najlepsze jest to, że było w niej i gimnazjum...