Beautiful Sadness

By Surpassing

6.5K 893 313

Vincent jest wrażliwcem i nauczycielem hiszpańskiego. David jest seksoholikiem i cynikiem, który nie wierzy w... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Epilog

Rozdział 39

71 13 2
By Surpassing

- Dlaczego nie chcesz, żeby Jasper trafił do więzienia? – Szepczę, patrząc w błękitne oczy Clive'a, kiedy leżę obok niego w łóżku, w niemal kompletnej ciszy. Wzdycha i odwraca się na wznak.

- A dlaczego ty chcesz, żeby tam trafił?

- Nie wiem... Czułbym się bezpieczniej. Ciebie by to nie uspokoiło? – Nie rozumiem go.

- Przecież to nie jest seryjny morderca.

- Ale jest agresywny. – Upieram się. Clive parska śmiechem.

- Bez przesady.

- Spróbuj mnie zrozumieć. Nie wiesz, jak bardzo się bałem. – Przytulam się do niego i patrzę mu w oczy. Całuje mnie w skroń.

- Wierzę ci. – Mówi, a potem dodaje:

- Ale wierzę też, że Jasper już nic ci nie zrobi. Nie jest wariatem, kochanie.

- Ja sądzę, że jest. Przecież ludzie nie atakują innych osób bez powodu. – Stale stoję przy swoim. Nie chcę, żeby po prostu był na wolności.

- Zaatakował mnie, bo chciał cię odzyskać.

- On mnie nigdy nie miał. – Poprawiam. Clive gładzi mnie po policzku.

- Uznał mnie za przeciwnika, ale już wie, że postąpił źle. Rozumie. Wierzę mu, ty też powinieneś.

- W zasadzie nigdy bym nie pomyślał, że ktokolwiek będzie o mnie z kimś walczył. – Uśmiecham się lekko. Clive głaszcze mnie po włosach. Jest tak czuły, kochany, bliski. Nie pytam już, jak się czuje, bo wiem, że go to drażni. Oddycham głęboko, zamykam oczy.

- Kocham cię. – Mówię. Chcę, żeby miał pewność. Nie mogę go nigdy stracić, choćby nie wiem co. Jestem za stary na ciągłe szukanie i zaczynanie wszystkiego od nowa. Może naiwnie, ale pragnę spędzić z nim całe życie. Tak po prostu. Po ludzku. Składa delikatny, wilgotny pocałunek w kąciku moich ust.

****

Próbuję przez nikogo niezauważony zrobić ksero wydruku z forum, wciśnięty w kąt pokoju nauczycielskiego. Wciąż podchodzę do tego wszystkiego stosunkowo sceptycznie. Nie wierzę, że to cokolwiek da. Ale jest cień szansy. Kiedy ktoś wchodzi do pomieszczenia podskakuję i przyciskam kartki do piersi.

- To prawda? – Odzywa się głos. Jestem jeszcze bardziej przerażony, prędko zgarniam oryginał dokumentów.

- Co? – Pytam, spoglądając na stojącą przede mną kobietę. Uczy czegoś artystycznego... Sztuki? Rysunku? W sumie nie wiem, po co. Te dzieciaki i tak mają pustkę w głowach. Jak ona miała na imię?

- To, o czym mówią na korytarzach wszystkie dzieciaki. Że molestujesz Whoopera. – Mówi, ze spokojem, a ja prawie dostaję ataku serca. Jak to? Cała szkoła już wie? To znaczy... Cała szkoła w to wierzy? Oni mnie teraz pogrążą jeszcze bardziej. Będę miał zniszczoną opinię do końca życia. Nie odpowiadam nic, tylko ściskając papiery wychodzę z pokoju nauczycielskiego, pędem kierując się do gabinetu pani dyrektor i starając się na nikogo nie patrzeć. Wymijam ubraną w bordowy kostiumik, tłustą babę z sekretariatu i nie zważając na jej pretensje otwieram z rozmachem drzwi dyrektorskiego gabinetu.

- Muszę pani coś pokazać. – Oświadczam, a dyrektorka spogląda na mnie niepewnie. Rany, myśli, że ją też chcę molestować? Nie czekając na jakiekolwiek słowo z jej strony podaję jej plik papierów. Czyta uważnie, w skupieniu.

- To forum, na którym uczniowie stworzyli cały plan, mający na celu usunięcie mnie z placówki. – Wyjaśniam. Powoli podnosi wzrok, przygląda mi się i odkłada dokumenty na biurko. Co jest? Mowę jej odjęło?

- Mogę to zatrzymać? – Pyta. Kiwam zamaszyście głową.

- Oczywiście. Mam jeszcze dwa egzemplarze.

- Dobrze. Postaram się skontaktować z matką Christophera. To wszystko? – Upewnia się. Ma ogromny smutek w oczach. Nic więcej nie powie?

- Tak. Pójdę na zajęcia. – Mówię, żegnam się uprzejmie i wracam na korytarz. Dzieciaki stoją oparte o ściany, wysiadują na podłodze i parapetach, zajmują niemal całą przestrzeń. Jakby ich było za dużo, albo jakby się skupili w jednym miejscu. Idę spokojnie w stronę sali, starając się nie słuchać zaczepek i nie potknąć o niczyje nogi. Otwieram drzwi. Wszyscy są już w środku. Jak zwykle nikt nawet nie wyjął zeszytu, ani podręcznika. Nie mam pojęcia, czy którekolwiek z nich zda z tego hiszpańskiego.

- Dzień dobry. – Mówię, wchodząc do sali. Przebiega przez nią szmer, chichot. Jestem nerwowy. Może to irracjonalne, ale trochę się boję tych nastolatków. Dzieciaki są bardziej podłe, okrutne, bezlitosne, niż dorośli. Wiem to z własnego doświadczenia. W milczeniu oddaję im testy. Jeżeli dyrektorka zauważy, że uczniowie nie robią postępów, wyrzuci mnie stąd? Zaczynam wpadać w paranoję.

- Czego dziś będziemy się uczyć? – Odzywa się urocza blondynka z ostatniej ławki. Uśmiecham się. Dostrzegam w niej sojusznika. Siadam za biurkiem, otwieram podręcznik.

- Doskonale. Mamy rozdział o pracy. Będziemy więc rozmawiać o tym, kim chcielibyście być w przyszłości, oraz nauczymy się przeprowadzać rozmowę z pracodawcą. – Informuję. Gapią się na mnie bez przekonania.

- Proszę otworzyć zeszyty. – Mówię. O dziwo kilka osób reaguje. Jednak ktoś mnie tu słucha. Tyle dobrego.

****

Kiedy tylko wychodzę ze szkoły z zamiarem szybkiego powrotu do domu i kontrolowania Clive'a, odbieram telefon z obcego numeru.

- Hej, Vincent. To ja, Ashley. – Mówi szeptem.

- Gdzie jesteś? Coś się stało? – Wpadam w panikę.

- Jestem w tym nowym centrum handlowym. Wiesz gdzie?

- Wiem. Ale co się stało?

- Czekam na policję. – Wzdycha. Rozumiem jeszcze mniej.

- Jak to?

- Ukradłam jedną rzecz...

- Jak to ukradłaś? Co ukradłaś? Odbiło ci bez reszty?

- Możesz tu przyjechać? Potem mi zrobisz pogadankę o dobrym zachowaniu. – Oświadcza. Nie wiem, co robić. Jestem na nią wściekły, ale jednak nie umiem zostawić jej kompletnie samej. Pewnie też się boi.

- Przyjadę. Zaraz będę. – Mówię tylko. Docieram do tego sklepu w kwadrans, prędko odnajduję pomieszczenie ochrony. Próbuję rozmawiać z kierownikiem, ale nie chce mi nic powiedzieć. Nie mogę się też skontaktować z Ashley. Co ona ukradła? I dlaczego? Stoję niecierpliwie, oparty o ścianę. Obserwuję potem, jak do sklepu wchodzi policja. Wysoki, ciemnowłosy funkcjonariusz i drobna, blondwłosa policjantka. Wchodzę do gabinetu szefa ochrony obiektu. Próbuję ukradkiem zajrzeć do środka, ale bezskutecznie, bo zatrzaskują mi drzwi przed nosem. Dzwoni mój telefon. Odbieram prędko.

- Gdzie jesteś? Coś się stało? – Pyta Clive. Martwi się. To urocze.

- W sklepie.

- Po co? Nie mogłeś zadzwonić? Denerwuję się, gdy cię nie ma. – Wzdycha. Czyli jednak boi się, że Jasper mnie skrzywdzi.

- Czekam na Ashley. Przyjechała po nią policja.

- Nie może sobie z tym sama poradzić? – Pyta. W sumie ma rację, ale nie mogę poradzić nic na to, że martwię się o innych.

-Byłeś u lekarza? – Pytam.

- Tak. Jutro zdejmą mi gips. – Informuje mnie. Policja wychodzi razem z Ashley. Nie wygląda na wystraszoną. Jest raczej pewna siebie, może nawet dumna. Informuję Clive'a, że muszę kończyć i idę za nimi. Czekam przed budynkiem, gdy zabierają ją ze sobą do policyjnego auta. Wychodzi z niego po kwadransie, z rękami w kieszeniach.

- Coś ty zrobiła? – Chwytam ją za łokieć. Nie jest smutna, ani skruszona.

- Ukradłam jedną rzecz. – Rzuca.

- I co? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – Rozkładam ramiona.

- Dostałam mandat. Ktoś musi zapłacić. – Odwraca się do mnie przodem. Wybucham śmiechem. Że co? Niby ja mam zapłacić? Chyba zupełnie jej odbiło.

- Powiedz mamie.

- Nigdy jej nie powiem.

- To ja jej powiem. – Wzruszam ramionami.

- Gdybyś był moim przyjacielem, pożyczyłbyś mi tę kasę. – Mówi stanowczo. Chce, żeby mi było przykro.

- Co ukradłaś?

- Szminkę. – Rzuca, jak gdyby nigdy nic.

- Co? Po co? – Jestem w szoku. Dziewczyna gnie w dłoniach druczek z mandatem.

- Wczoraj były moje urodziny. Skończyłam osiemnaście lat i wszyscy mają to w dupie. Chciałam sama sobie zrobić prezent! – Podnosi głos. Zbija mnie z tropu. Jak to miała urodziny?

- Wiesz co? Skoro jesteś tak bardzo dorosła, to odpowiadaj za siebie. I sama sobie zarób, by uiścić grzywnę. – Jestem wyjątkowo stanowczy. Sam sobie się dziwię. Ashley jest zszokowana. Liczyła, że jej pomogę, będę się użalać, bez słowa dam jej pieniądze. Ale chyba faktycznie mam dość opiekowania się wszystkimi. Zaczyna padać śnieg, pierwszy w tym roku, ale to ignoruję. Ashley wygląda na obrażoną. Trudno. Nic już nie mówi, więc odwracam się i idę na postój taksówek, żeby szybciej wrócić do domu. Kiedy docieram do mieszkania Clive próbuje jedną ręką odkręcić słoik.

- Cześć. Daj to. Zaraz zrobię coś do jedzenia. – Całuję go w policzek i odbieram od niego te suszone pomidory.

- Co z Ashley? – Pyta i siada bokiem na krześle. Jest cudowny. Po prostu, bez powodu.

- Ukradła szminkę w centrum handlowym. Chciała ode mnie pieniądze. – Mówię.

- I co?

- Nie dałem jej. Nie chce nic powiedzieć matce, w dodatku od wczoraj jest pełnoletnia. Najwyżej skierują sprawę do sądu. Trudno. Ona nawet tego nie żałuje, więc nie widzę sensu w wyciąganiu jej na siłę. – Wyciągam z szafy garnek, spoglądam na niego przez ramię. Uśmiecha się do mnie, wzdycha.

- Myślałem że skoro dogadała się z matką, wszystko będzie dobrze. Ale może z nią się po prostu tak nie da. – Mówi. Podaję mu kubek z kawą, żeby nie umarł mi z głodu, bo podobno kofeina pobudza.

- Co powiedzieli ci w szpitalu? – Pytam, przyglądam mu się uważnie. Lekko wzrusza ramionami.

- Nic. Jutro zdejmą mi ten gips, potem czeka mnie rehabilitacja. – Unosi dłoń.

- To wszystko? Mówiłeś lekarzowi o zaburzeniach widzenia? – Pytam, a Clive wywraca oczami.

- Jesteś okropny, Vince. Musisz wszystko wiedzieć?

- Też się martwię.

- Nie ma o co. – Kwituje i wypija łyk kawy. Rozlega się pukanie do drzwi. Odrywam się od przygotowywania posiłku, ale Clive stanowczo mówi, że to on pójdzie otworzyć. To jak zwykle Sandra. Uśmiechnięta, ze śniegiem we włosach wchodzi do kuchni.

- Cześć. Co u was? – Siada przy stole.

- W porządku. Jutro zdejmują mu gips. – Mówię, ruchem głowy wskazując Clive'a ruchem głowy.

- A jak tam Zeke? Żyje jeszcze? – Siada naprzeciw niej, przysuwa sobie swój kubek.

- Nie rozmawiałam z nim od tamtego czasu, ale gadałam z tym twoim znajomym. Jeszcze go zaskoczymy.

- Co wy planujecie? – Clive unosi jedną brew, przygląda jej się podejrzliwie.

- Nie mogę zdradzić. Plan jest ściśle tajny. – Odpowiada, a potem z uśmiechem pyta, czy jej też zrobię kawę. Jej brat rzuca, że może ją sobie zrobić sama, na co Sandy oświadcza, że jest gościem i kultura tego wymaga. Przygotowuję ją więc bez szemrania i próbuję ogarnąć sos i makaron. Chyba mam za dużo na głowie. Miotam się dziwnie.

- Pomogę ci. Co robisz? – Sandra staje po chwili za moimi plecami i wyjmuje mi z dłoni drewnianą łyżkę. Odsuwam się chętnie od kuchenki i siadam na zajmowanym wcześniej przez nią krześle. Odechciewa mi się żyć na myśl, że muszę jeszcze przeczytać kolejny rozdział z podręcznika, żeby móc przygotować z niego moich uczniów, którzy wcale nie mają ochoty na naukę. Można się całkiem zniechęcić taką robotą. Sandy miesza w garnku z sosem, dosypuje dziwacznych przypraw, w ilości kilogramowej.

- Dałem te papiery dyrektorce. Mówiła, że zadzwoni do matki Chrisa. – Informuję ich.

- O kim mowa? – Sandra pobrzękuje biżuterią.

- O tym dzieciaku. Mówiłem ci, że chciał mnie poderwać. Teraz razem z matką oskarża mnie o molestowanie seksualne. – Wyjaśniam.

- Zrobiliście coś z tym? – Upewnia się siostra Clive'a, wyłącza gaz i patrzy na nas wyczekująco.

- Clive znalazł forum jego klasy. Planowali tam, jak mnie wykończyć. – Mówię. Sandra niedowierza. Co na to poradzę?

- Wszystko będzie dobrze. – Pociesza mnie Clive, dotyka mojej dłoni. Jest czuły, uroczy, bardzo mu zależy. I ja to doceniam. Naprawdę doceniam.

****

Przez cały czas bacznie obserwuję Clive'a, bo boję się o jego zdrowie. To nie jest normalne, że nagle traci równowagę. Dlaczego nie chce mi nic powiedzieć? Po pracy spotykam się z nim przed budynkiem biblioteki. On wraca ze szpitala, po zdjęciu gipsu, ja ze szkoły. Wygląda dobrze. Stoi przy ścianie, uśmiechnięty, rumiany, mój.

- Jak się czujesz? – Pytam, kiedy kierujemy się na postój taksówek. Jest strasznie zimno, przez całą noc padał śnieg. To dopiero pierwszy tydzień grudnia, a wszędzie widać już natrętne odniesienia do świąt. Co jest nie tak z tymi ludźmi?

- Czuję się dobrze, nic mi nie jest. Nie do końca mam świadomość, że mogę już trochę operować tą ręką, ale to minie. Pojutrze mam rehabilitację. – Głaszcze mnie ukradkiem po włosach. Wsiadamy do taksówki, spoglądam ukradkiem na poważnego, czarnego kierowcę, kiedy Clive podaje mu adres. Jedziemy w milczeniu. Docieramy po dziesięciu minutach. Siedzimy potem na kanapie, jedząc resztki wczorajszego obiadu i wpatrując się w wirujące za oknem płatki śniegu. Jest tak spokojnie, zwyczajnie, pięknie. Nie mogę powstrzymać parsknięcia śmiechem, kiedy widzę, jak nieudolnie walczy z utrzymaniem widelca w ręku. Jesteśmy tutaj sami, nikt nas nie widzi, nikt nie jest tu w stanie nas zaatakować. W czterech ścianach czuję się bezgranicznie bezpiecznie. U boku człowieka, którego kocham, któremu ufam i na którym mi zależy. Te krótkie, błahe chwile poprawiają mi humor. Wierzę, że może być dobrze, że nie jestem skazany na uciekanie i wieczny lęk przed odrzuceniem. Nikt do mnie nie dzwonił. Nie wiem co z Ianem, Adrienem, nie wiem, jak Ashley załatwiła sprawę mandatu. Ale o dziwo wcale mnie to nie martwi. Chyba wolę nie wiedzieć i o tym nie myśleć.

****

Na Iana i Amy natykam się, gdy wracam ze szkoły. On jest rozdrażniony, ona smutna. Drepcze za nim, ubrana w biały płaszczyk.

- Cześć. Co się stało? – Pytam.

- Nic się nie stało? Co niby miało się stać? – Ian potrząsa głową.

- Wyglądacie na roztrzęsionych.

- Po prostu się śpieszę. Chodź. – Ciągnie Amy za rączkę. On ma jakieś dziwne metody wychowawcze. Nie umie tego wszystkiego ogarnąć.

- Mogę się zająć małą, jak masz coś do załatwienia. – Mówię. Odrzuca moją propozycję. Trudno, jego sprawa. Ale Amy mi szkoda. Ta mała, biedna, krucha dziewczynka nie wie, o co chodzi. Ian nie powinien tak jej traktować. W końcu zacznie się go bać. Kucam, przytulam ją, starając się nie wywalić na oblodzonym chodniku. Obserwuję potem, jak idą przed siebie i sam idę do domu. Muszę zadzwonić potem do Iana, bo jednak nie jestem niczego pewien. Telefonuję po drodze do Ashley, ale się pewnie na mnie obraziła. Mam dosyć zmartwień. Muszę żyć własnym życiem.

Continue Reading

You'll Also Like

28K 1.5K 127
Opis mi zjadło Ja tylko tłumaczę to dzieło. Link do oryginału autora: https://archiveofourown.org/works/30717191/chapters/75804578
16.4K 2.2K 42
Pierwsza część trylogii. Miłosz (Milo) Weis oddycha z ulgą po zakończeniu szkoły średniej. Ciągle jednak mota się w plątaninie własnych myśli i opini...
16.1K 830 20
Jeśli przeczytał*ś to bez poczucia cringu, udaj się do psychologa, bo jest coś kurwa z tobą nie tak XD
22.3K 973 13
Zakład pomiędzy Nexe i Ewronem! Trwa tylko tydzień. Czego dotyczy zakład? Dowiesz się jak przeczytasz!