Beautiful Sadness

By Surpassing

6.5K 893 313

Vincent jest wrażliwcem i nauczycielem hiszpańskiego. David jest seksoholikiem i cynikiem, który nie wierzy w... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Epilog

Rozdział 17

110 19 4
By Surpassing


Ja i Clive jesteśmy umówieni. Nie wiem nawet, czy mogę tak to nazwać. Po prostu zaprosiłem go do siebie na kolację. Postanowiłem wyjść z inicjatywą i zmusić go do zrobienia kroku naprzód. I chyba trochę się stęskniłem. Siedzę przy stole, kiedy bez przywitania wpada do mojego mieszkania, zamyka za sobą drzwi, wlatuje do kuchni jak huraganowy wiatr i stawia na stole butelkę wina.

- Mam dla ciebie doskonałą wieść. Mój ojciec i jego znajomy, który jest światowej klasy geniuszem i autorytetem, w dziedzinie transplantologii, zgodzili się zrefundować rok leczenia metodą HAART... - Klaszcze w dłonie. Zapowietrzam się.

- Rok leczenia kosztuje... Dave o tym wspominał... Ile? Sto trzydzieści pięć tysięcy? - Wstaję z miejsca. Nie wiem, co mam zrobić, bo to do mnie nie dociera.

- Dokładnie. - Kiwa głową. Robię krok w jego stronę.

- I twój ojciec chce to opłacić? - Dopytuję. Clive uśmiecha się, przygryzając wargę.

- Zgadza się.

- Oszalał?

- Chodzi raczej o to... On ma świadomość, że nawet po pół roku leczenia ilość wirusów wciąż jest wykrywalna w krwi. Nie wyleczymy go całkiem nigdy, ale wydłużymy jego życie i podniesiemy jego... Jakość? Nie. Komfort. Poza tym HAART ogranicza ilość powikłań związanych z przebiegiem choroby. Jest mniejsze prawdopodobieństwo, że zapadnie na jakąkolwiek chorobę towarzyszącą. Ponadto pomaga odbudować układ odpornościowy, a właśnie o odporność tu chodzi. - Odpowiada Clive. Nie wiem, czy w sumie powinienem się cieszyć, czy jednak martwić, że to i tak nie pomaga w stu procentach.

- Poza tym moja mama też mocno się w to angażuje. Wraz ze swoją kuzynką planują założyć fundację zbierającą pieniądze na jego leczenie... - Wyplątuje się z szalika i wychodzi do przedpokoju. Idę za nim.

-I myślisz, że ktoś pomoże?

- Sandy chce charytatywnie sprzedawać swoje prace, żeby wspomóc koszty leczenia. - Odwiesza płaszcz.

- Twoja rodzina jest niesamowita.

- Nie. Albo może za długo z nimi przebywałem... Pewnie dlatego wydaje mi się, że to normalne. - Wchodzi do kuchni, staje przy zlewie, odkręca kran z ciepłą wodą. Kręcę z niedowierzaniem głową.

- Jesteście dziwni, ale niesamowici. - Powtarzam.

- Mogę to uznać za komplement? - Pyta i siada przy stole.

- Tak... Ty też jesteś niesamowity. Gdyby nie ty, oni nigdy by się o tym nawet nie dowiedzieli. - Stawiam przed nim talerz, sięgam do szafki, po kieliszki. Rozlega się pukanie do drzwi. Kto to, u licha?

- Nie otworzysz? - Clive unosi jedną brew i odbiera ode mnie kieliszek.

- Nie wiem, kto to.

- Od tego jest zamontowany wizjer!

- Ale... Miało być tak pięknie. Nie chcę psuć wieczoru...

- A jak to coś ważnego? Jeśli możesz komuś na przykład uratować życie? - Kładzie mi rękę na plecach i wypycha mnie do przedpokoju. Otwieram drzwi i zaskoczony cofam się o krok

- Cześć, Vincent! - Stoi przede mną uśmiechnięta, rumiana i radosna Ashley, we własnej osobie.

- Cześć. Co ty tu robisz? - Pytam głupkowato i lustruję ją wzrokiem.

- Mam przepustkę z wariatkowa. Za dwa dni wracam.

- Pomogli Ci? - Pytam, a dziewczyna przepycha się obok mnie i wchodzi do mieszkania. Kiwa głową w odpowiedzi. To wszystko jest tak nierealne, że nie umiem wydusić z siebie słowa.

- Masz gościa? - Wskazuje ruchem głowy płaszcz Clive'a, wieszając obok swój.

- Tak.

- Nie będę wam przeszkadzać. Wpadłam tylko na moment, popytać co i jak i zaraz spadam, bo matka mnie śledzi. - Ashley wzrusza ramionami i zakłada za ucho pasmo jasnych włosów. Wchodzi do kuchni i uśmiecha się do Clive'a.

- Cześć, jestem Ashley. - Siada przy stole i wygładza materiał różowego, rozpinanego swetra. On odpowiada skinieniem.

- Clive. Miło mi, Vincent mi o tobie wspominał. Ale może lepiej już pójdę. Pewnie nie widzieliście się jakiś czas i...-Zaczyna, ale milknie, kiedy w Ashley warczy, że ma nawet nie próbować.

- Jak się czujesz? - Pytam, siadając obok Clive'a i przyglądając się jej zachłannie. Nie widziałem jej prawie miesiąc.

- Normalnie. Nadal jestem jak opętana i często myślę o ... O moim dilerze, o braniu, ale... Chciałabym do tego wrócić, tylko wiecie... Wszyscy dookoła mówią mi, że to niewłaściwie. Poza tym ta ciąża też wynika jakby z tego, bo ... Dawałam dupy byle komu, żeby mieć kasę na dragi i ... I w ten sposób zaszłam. Ale w tym szpitalu jest tyle osób, które mają gorzej ode mnie i dlatego myślę sobie, że chyba nie chcę tak upaść. Wolę się postarać jakoś z tego wyjść. - Dziewczyna nerwowo drapie wierzch prawej dłoni, wpatrując się w blat.

- Będziemy trzymać kciuki, prawda? - Dźgam Clive'a palcem między żebra, bo czuje się zmieszany i chyba nie słucha.

- Jasne. - Potwierdza odruchowo. Po raz pierwszy widzę, żeby czuł się niepewnie.

- A co u was? - Ashley klaszcze w dłonie.

- Nic specjalnego. Za dużo by gadać.-Wzruszam ramionami. Chyba nawet nie chcę o sobie opowiadać.

-A gdzie jest David? Nie ma go w mieszkaniu, a jest środek dnia i w dodatku środek tygodnia, więc to dość dziwne. - Śmieje się. Nie wiem, co mam powiedzieć. Prawdę? Zerkam na Clive'a. Decyduję się uchylić rąbka tajemnicy. Nie mogę jej przecież oszukiwać.

- David jest w szpitalu, wychodzi za... - Znów spoglądam na Clive'a, bo z nadmiaru wrażeń nie ogarniam rzeczywistości.

- Trzy dni. - Podpowiada.

- Za trzy dni. - Powtarzam. Ashleyjest przerażona.

- Rany, co się stało? - Patrzy na mnie z napięciem. I co ja mam powiedzieć? Cholera, ja się do tego nie nadaję! Dlaczego odpowiedzialność za wszystko i wszystkich spada na mnie? Zerkam na odkorkowaną butelkę. Wino wietrzeje. Nie da się tego pić.

- David... Jest chory. - Pod stołem, po omacku szukam dłoni Clive'a. Wiem, że histeryzuję, popadam w paranoję i zachowuję się jak debil, dopiero wchodzący w dorosłość, a nie facet po trzydziestce. Ale inaczej nie umiem!

-To jest niemożliwe. - Ashley nerwowo potrząsa głową, a potem wstaje i zaciska palce na rancie stołowego blatu.

- Muszę już lecieć. - Oświadcza. Boję się, że chce zrobić coś głupiego. A jeśli ta wiadomość zniszczyła jej życie i teraz, żeby odreagować, na przykład się naćpa? W życiu sobie nie wybaczę.

- Trzymaj się, kobieto. Bądź silna! - Wołam jeszcze i słyszę, jak zamyka drzwi. Nawet tak naprawdę nie porozmawialiśmy. Clive dotyka moich pleców.

- Lepiej też już pójdę. - Szepcze.

- Nie. Nie chcę być sam. Poza tym nic się nie stało. Czekaj... Nie włączyłem piekarnika. Zaraz wszystko się uda. Tylko wino już się chyba do niczego nie nadaje. - Odpowiadam. Naprawdę chcę, żeby tak było. Żeby się udało i żeby te wszystkie podłe zrządzenia losu nie wpływały na mnie tak bardzo.

- Wszystko będzie dobrze. Wiem o tym. Ona jest silną dziewczyną. Ma silną osobowość i gdzieś się pogubiła, ale już rozumie. - Mówi Clive, bo chyba wie, co mnie trapi i chce mnie uspokoić. Kiwam głową i zamykam piekarnik. Odwracam się przodem do Clive'a, uśmiecham się, znów mu się przyglądam.

- Dzięki. - Mówię.

- Za co?

- Za wszystko. Za słowa, za pomoc włożoną w ratowanie Dave'a, za wsparcie, za to, że w ogóle mnie tolerujesz... - Wzruszam ramionami.

- Nie ma za co. Chyba każdy normalny człowiek by się tak zachował. Nikomu nie chodzi o to, by pogrążać kogoś, na kim mu zależy. - Odpowiada. Co on z tym „zależy"? A mnie zależy na pracy! I co? Nie zna, czy po prostu nie czuje żadnych głębszych uczuć?

- Powiedz mi coś o sobie. O tym co cię trapi, co w tobie siedzi, co czujesz, jak mnie postrzegasz. - Mówię. Wiem, że znowu wyskakuję z tym niespodziewanie i pewnie zepsuję całą atmosferę, ale ja się muszę w końcu dowiedzieć. A pewnie i tak uda mu się uniknąć odpowiedzi.

- Nic mnie nie trapi. Ja... Chryste, Vincent... Jesteś obrzydliwie uparty! Ja... Chcę z tobą być, chcę cię mieć blisko, chcę poznawać cię każdego dnia lepiej...

- A kim dla ciebie jestem? Znajomym? Przyjacielem?-Drążę.

- Nie! Jesteś jeszcze gorszy niż moja matka. Ona ciągle stosuje na wszystkich te swoje psychologiczne tricki... - Wzdycha, przeczesuje ręką włosy, wbija wzrok w podłogę. Myśli, że jak trochę dłużej pomilczy, to skapituluję.

- Ja... Naprawdę Cię uwielbiam. Jesteś świetnym, inteligentnym, twórczym, ciepłym, wrażliwym... - Mówi, cały czas gapiąc się w podłogę. O co mu chodzi? Sprawdza swój zasób przymiotników?

- ... rewelacyjnym facetem! Chcę Cię mieć na wyłączność, chcę ... Chcę Cię poznawać, chcę spędzać z tobą czas...

- Dobra. Nie gadajmy o tym, bo to i tak do niczego nie prowadzi. Masz mnie gdzieś i to ewidentnie widać. Już nawet nie chodzi mi tylko o to, co mówisz. Chodzi mi o twoje podejście. - Piekarnik zaczyna piszczeć, więc go otwieram i wyciągam ze środka gorącą blachę, rzucając ją z hukiem na kuchenny blat. Clive nerwowo podskakuje, zaciska powieki, drżą mu przez moment ramiona. Popadam w regularny obłęd, ale mam dość tego, że wykorzystują mnie wszyscy, włącznie z nim! Nie pozwolę sobą manipulować! Jak się wkurzę, to jeszcze tej nocy spakuję walizkę i wyjadę na Karaiby, Kubę albo Kostarykę i będę tam mieszkać w jakimś szałasie, aż w końcu zabije mnie huragan albo tsunami. Ale nie dam się wykorzystywać!

- Mówiłem, że lepiej sobie pójdę. Jesteś zmęczony, masz za dużo na głowie. Jak ochłoniesz, to porozmawiamy. - Wstaje od stołu, przesuwając po bliźnie palcem prawej ręki.

- Nie! Bo z tobą nie ma o czym rozmawiać. Albo kompletnie nic do mnie nie czujesz, albo boisz się powiedzieć prawdę! - Podnoszę głos.

- Dlaczego nie możesz po prostu... Dlaczego musisz mieć wszystko ustalone? - Odwraca się w moją stronę. Ja go kiedyś wykończę psychicznie. Wiem, że jestem niesprawiedliwy, a dwa dni później on mi wybaczy, jak gdyby nigdy nic... Kurczę, mogłem w ogóle nie zaczynać. Teraz żałuję. Mógłbym chociaż udawać, że mi nic nie przeszkadza...


****


Kiedy w poniedziałek wychodzę ze szkoły wiem, że David już jest w domu. Wiem, bo doniósł mi o tym Clive, jako mój uprzejmy, prywatny informator. Nie jestem pewien, czy już chce ze mną normalnie rozmawiać. Dopytywałem, czy Dave'a ktoś nie powinien odebrać, ale Clive zapewnił, że nie jest z nim aż tak źle i podstawił mu pod same drzwi taksówkę. Idę teraz do niego, chociaż trochę się boję. Nigdy nie miałem aż tak bliskiego kontaktu z chorą osobą. Nie, źle się wyrażam! Nikt z moich bliskich nie był śmiertelnie chory. O czym się rozmawia z taką osobą? Jak mam się w stosunku do niej zachować? Wbiegam po schodach i zatrzymuję się przed drzwiami jego mieszkania. Zapukać, czy lepiej go nie fatygować? Eh, pewnie i tak nie zamknął drzwi na klucz. Odważnie naciskam na klamkę i wchodzę do środka. Gdyby ktoś od tak właził do mojego mieszkania to jakoś bym zareagował, a tu ani szmeru. A jeśli go tu nie ma? Jeżeli nie dotarł do domu, albo, co gorsza, jest tu, ale coś mu się stało? Odwieszam kurtkę i zaglądam do sypialni. Pusto. Wchodzę do salonu. Jest. Siedzi na kanapie, tyłem do mnie i wpatruje się w okno. Na stole przed nim stoją laptop, kubek z herbatą i stosik tekturowych opakowań z lekarstwami.

- Cześć. Jak się czujesz? - Pytam, stając za jego plecami.

- Jak młody Bóg.-Ironizuje, a potem, wskazując palcem wiszący obok okna obraz pyta:

- Widzisz to gówno na ścianie?

- Wcześniej tu tego obrazu nie było. - Odpowiadam.

- Mark to tutaj przytachał. Namalował to ten jego średnio rozgarnięty... Jak mu było? James? - Spogląda na mnie i ciaśniej otula się kraciastym kocem. Siadam obok niego.

- Jason.

-Dokładnie. Artysta od siedmiu boleści. Podobno te radosne kolory mają wprowadzić do mojego życia pozytywną energię, motywację i inne tego typu bzdety. Co to w ogóle, kurwa, jest? A może wisi do góry nogami? Jakby na to spojrzeć z drugiej strony to trochę przypomina konia z trzema nogami, w koronie, któremu łeb wyrasta z dupy. - Przechyla głowę i wpatruje się w rozmazane, pomieszane, bezsensownie rozmieszczone, kolorowe kleksy. Nie wiem, co powiedzieć. Z resztą przecież to żadna nowość. Dave ma taki styl bycia, że często brak mi słów. I nie ma to żadnego związku z jego chorobą. Zawsze taki był, AIDS go nie zmieniło.

- Dajesz jakoś radę? - Pytam. Dopiero teraz na mnie spogląda.

- Z czym? - Pyta, unosząc brwi. Czy on czasami tego nie wypiera?

- Ze wszystkim. - Odpowiadam i odwracam wzrok, bo im dłużej na niego patrzę, tym bardziej czuję, że pod powiekami zbierają się łzy. Ja się chyba nigdy nie pozbieram do kupy.

- Nie wiesz jak to jest, kiedy leczysz się z uzależnienia od seksu, każą ci rzucić z dnia na dzień palenie, choć palisz od piętnastu lat i na dodatek masz AIDS, ale powiem ci... Że chyba... Chyba jakoś sobie radzę. A przynajmniej powinienem się postarać. - Dave markotnieje. Chyba nie jest tak bardzo dawnym sobą. Coś pękło. Wygląda też niby tak samo, ale zniknął jakiś blask, energia. Poza tym na pierwszy rzut oka widać, że przez ten miesiąc znacznie schudł. Zniknął nawet drwiący uśmieszek. Teraz zaczyna mi tego brakować.

- Mogę ci jakoś pomóc? - Pytam, głównie po to, by przerwać krępującą ciszę. Nic nie mówi. Obejmuję go ramieniem, potrząsam lekko.

- Hej, to podobno ja uciekam przed ludźmi. - Uśmiecham się. David mrozi mnie wzrokiem, utrzymuje spojrzenie przez dwadzieścia sekund i odwraca głowę z powrotem w drugą stronę.

- Nie możesz się zadręczać, załamywać. Masz jeszcze tyle pięknych, fascynujących rzeczy do zrobienia. - Oświadczam, rzucając „genialnymi", banalnymi radami z rękawa, niczym jakiś mówca motywacyjny.

- Przykład. - Rzuca.

- No... Nie masz żadnych marzeń? - Rozkładam ręce w geście bezradności. David wywraca oczami.

- Moje życie nigdy nie było piękne, ani fascynujące, ale jakieś było. A teraz jest kompletnie do dupy.

- Nie. - Rzucam, a David wybucha. Podrywa się z miejsca, staje na środku pokoju i wrzeszczy:

-Jak to nie?!

- Wszystko się ułoży. - Szepczę niepewnie.

- Nie! Nic się nie ułoży i wcale, kurwa, nie będzie dobrze!


****


- O czym chciałeś pogadać? Mów, śmiało. - Ian stawia przede mną filiżankę z kawą i siada w fotelu, zakładając za ucho pasmo jasnych włosów. Obok Adrien kończy jakiś niezwykle ważny projekt, a Amy, jak to Amy, biega w kółko dziko i nieskoordynowanie.

- Chciałem pogadać... Ogólnie, o wszystkim. Chyba choroba Davida zbyt mnie przytłacza. - Stwierdzam. Amy teraz udaje samolot. Z rozpostartymi ramionami biega wokół stołu, na którym Adrien projektuje budynek. Przy którymś okrążeniu potrąca dłonią stojący nieopodal kubek z kawą i zalewa projekt, tworząc wielką, brązową plamę w punkcie, w którym umiejscowiona była kuchnia. Ian i ja zamieramy. Adrien się prostuje, zaciska dłoń na ołówku. Chyba nie wybuchnie. On w ogóle nie jest skłonny do jakichkolwiek gwałtownych emocji. Wpatrujemy się w niego w skupieniu. Milczy. Stoi przez moment nieruchomo, odwrócony do nas plecami i wpatruje się w okno. Amy tkwi obok przerażona i patrzy na niego wielkimi oczami. Adrien mocniej zaciska palce na ołówku, a potem ciska nim przed siebie. Drewno z cichym łoskotem uderza o podłogowe panele. W tej samej sekundzie jednym ruchem ręki zgarnia ze stołu wszystkie papiery i trzymając je w dłoniach zastanawia się przez moment, czy lepiej je zgnieść, czy podrzeć w drobny mak. Ian spogląda z lękiem najpierw na mnie, a potem na Amy. Ona, jakby tknięta jakimś przeczuciem z prędkością światła podbiega do nas i gramoli się na moje kolana. Dalej obserwujemy poczynania Adriena, z rosnącą ciekawością i rosnącym niepokojem. Rozrywa projekt na cztery części, zgniata w dłoniach porwane fragmenty i zmiętym papierem rzuca przed siebie, a potem, przechodząc ponad plamą z kawy, która zalała również podłogę wymaszerowuje z pokoju i zamyka się w sąsiednim pomieszczeniu, trzaskając drzwiami. Amy przechyla główkę i patrzy na Iana, a ja próbuję otrząsnąć się z szoku.


- Chodź do mnie. - Ian wyciąga do niej rękę. Kurczę... Jak on jej to teraz wytłumaczy? Ja bym chyba nie znalazł logicznego wyjaśnienia. Ian składa dłonie jak do modlitwy i patrzy Amy w oczy.

- Kochanie. Wiesz, że nie stało się nic strasznego i Adrien naprawdę się na ciebie nie gniewa... - Zaczyna. Amy nie jest na tyle głupia, żeby w to uwierzyć. Poza tym do tak małego dziecka powinien się chyba zwracać prostszym słownictwem... Albo ja się nie znam...

- On nie ma do Ciebie żalu, po prostu... Ma zły dzień. Rozumiesz, co do ciebie mówię? - Pyta. Amy niepewnie kiwa główką.

- Doskonale. Wszystko się ułoży. A teraz pobaw się z nim. - Przytula ją i popycha w moją stronę. Wzdycha, staje przed drzwiami prowadzącymi do sypialni i puka.

- Adrien... Wyjdź.

- Nie.

- Wyjdź. Przecież nic się nie stało. - Syczy przez zaciśnięte zęby Ian. Chyba nie chce denerwować Amy. Ale ona i tak go nie słucha. Ściągnęła mnie do poziomu podłogi i z zapałem układa klocki, a ja przysłuchuję się temu, o czym gadają panowie.

- Nie ma mowy! - Wrzeszczy Adrien i otwiera z hukiem drzwi, tak, że Ian prawie wpada do środka. Amy podnosi głowę, a ja złośliwie potrącam ręką wieżę z klocków, żeby odwrócić jej uwagę. Co oni wyprawiają? Ian chyba za bardzo stara się wszystko naprawić...

- Nie wrzeszcz. Amy się stresuje. Przecież to nic takiego. - Ian wyciąga rękę.

- Oczywiście, to nic takiego. Będę musiał od nowa stworzyć na jutro projekt, który robiłem od miesiąca. To jest naprawdę nic takiego! - Ironizuje.

- Daj spokój. Amy będzie przykro. Przecież ona nie chciała.

- Więc może lepiej będzie, jak ją zabiorą? W sumie i tak wyrzucą mnie z pracy i nie będzie jej z czego utrzymać.

- Adrien!

- To jest twój dzieciak, to tobie cholernie zależało na tej adopcji i ...

- Ona jest nasza. - Mówi głośno i wyraźnie Ian, chociaż słyszę, że głos mu drży. Adrien potrząsa głową i ponownie zatrzaskuje drzwi. Amy, zajęta zabawą chyba nie słuchała...

Continue Reading

You'll Also Like

15.5K 1.4K 76
Jungkook radził sobie dobrze z problemami innych ludzi. Umiał doradzać jak nikt inny, ale sam sobie już nie dawał rady pomagać. Jimin był jak gwiazd...
187K 11.1K 69
Sezon 1 Ratowanie złoczyńcy, który został opuszczony przez kobietę-Saving the Villain Who Was Abandoned by the Female Lead Próbowałam uratować główne...
38.8K 1.1K 20
Twoi rodzice kolejny raz wyjeżdżają a ty już nie masz zamiaru zajmować się swoją siostrą, więc twoi rodzice wynajmują opiekuna(Jimin) Cringe 100% Kie...
37.7K 3.7K 20
Opowiadanie o trzech chłopcach: jeden się jąka, drugi do bólu przypomina Andy'ego Biersacka, a trzeci za czasów szkolnych prześladował dwóch pierwszy...