Śnij zapomniane

By LycorisCaldwelli

63.5K 8.9K 786

W czasach, gdy wielcy bohaterowie potrzebni są bardziej, niż kiedykolwiek przedtem, losy przyszłości trafiają... More

1. 462 rok Przymierza Thorab, wczesna wiosna
2. 462 rok Przymierza Thorab, wczesna wiosna
3. 462 rok Przymierza Thorab, wczesna wiosna
4
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12. 384 rok Przymierza Thorab, jesień
13.
14. 462 rok Przymierza Thorab, wczesna wiosna
15.
16.
17.
18.
19. 461 rok przymierza Thorab, jesień
20. 462 rok przymierza Thorab
21.
22.
23. 406 rok Przymierza Thorab, późna jesień
24. 462 rok Przymierza Thorab, wczesna wiosna
25.
26.
27.
28.
29.
30.
31
32.
33.
34.
35. 459 rok Przymierza Thorab, wiosna
36. 462 rok Przymierza Thorab, wczesna wiosna
37. 459 rok Przymierza Thorab, lato
38. 462 rok Przymierza Thorab, wiosna
39.
40. 447 rok przymierza Thorab, zima
41. 462 rok przymierza Thorab, wiosna
42.
43.
44.
45.
46.
47.
48.
49.
50.
51.
52.
53.
54.
55.
56.
57.
58.
59.
60.
61.
62.
63.
64.
65.
66.
67.
69.
70.
71.
72.
73.
74.
75.
76.
77. Koniec części pierwszej

68.

464 77 10
By LycorisCaldwelli

Arama odetchnęła głęboko i ponownie spojrzała w kierunku skraju lasu, z którego miał nadejść umówiony sygnał. Nie była pewna, czy dłonie drżą jej z podniecenia, czy też trwanie w bezruchu już do tego stopnia ograniczyło jej dopływ krwi, że powoli zaczynała tracić nad nimi panowanie.

– Niepotrzebnie się denerwujesz – szepnęła jej na ucho Mireva, błędnie interpretując zachowanie towarzyszki. – Niby dlaczego miałoby coś nie wyjść? Wszystko tak dokładnie zaplanowałaś...

– Nie. Nic nie zaplanowałam – westchnęła Seowell. – Mamy ich sprzątnąć. Tylko tyle.

Oczywiście, było to kłamstwo. Zaplanowała absolutnie wszystko, co tylko można było zaplanować. Nie była jedynie pewna na ile jej się to zda.

– Nienawidzę jak jesteś przesadnie skromna – westchnęła jej przyjaciółka i również spojrzała w stronę lasu.

Ukryty między zieleniejącymi wzgórzami zagajnik był widoczny dopiero, gdy wjechało się do doliny. Wiele dni i trudu poświęcili na jego znalezienie, ale teraz nie mieli już wątpliwości. To była właśnie bandycka kryjówka, której szukali. Owszem, udało im się znaleźć kilka mniejszych, ale nie odkryli w nich nic poza skrytkami z żywnością i bronią oraz pilnującymi ich strażnikami, których nawet nie udało im się przesłuchać, gdyż woleli popełnić samobójstwo, niż zdradzić towarzyszy.

Rozczarowująco szlachetne jak na zwykłych bandytów.

Tylko jeden wybrał inną drogę.

Kupił swoje życie śmiercią strażników z jego grupy, a potem wyśpiewał Aramie wszystko.

Czy ufała mu? Ani trochę. Przypominał jej zwierzę, nie była jednak pewna czy bardziej lisa, łasicę czy żmiję. Spod jego ciężkich powiek wyglądały na świat czarne jak noc oczy, a usta miał bez przerwy rozciągnięte w bezczelnym uśmiechu. Cudem udawało jej się z nim wytrzymać, natomiast Mireva omijała go szerokim łukiem.

Nie zdradził im nawet swojego imienia. Nie rozmawiał z nikim poza nią samą. Trzymał się z daleka od innych członków oddziału, zawsze jednak był w zasięgu wzroku Aramy. Nawet teraz, choć był schowany między gałęziami drzew, miała pewność, że na jedno jej skinienie palcem, zaraz znalazłby się tuż obok.

Nie wiedząc, jak powinna się do niego zwracać, zaczęła nazywać go Żmijem. Za pierwszym razem wywołało to jego szczere zdziwienie, potem jednak na dźwięk tego przezwiska zaczął się jedynie jeszcze szerzej uśmiechać.

– Czemu on to wszystko robi? – jęknęła Mireva, bezbłędnie odgadując, o czym myśli jej przyjaciółka. Ton jej głosu dobitnie wskazywał, że nie było nic, co wywołałoby w niej obrzydzenie większe niż nowy doradca Aramy.

– Widocznie doszedł do wniosku, że z nami ma większe szanse na przeżycie – zaśmiała się pod nosem Seowell, wzruszając lekko ramionami.

– Czyli dopóki jest z nami, możemy mieć pewność, że mamy realne szanse na sukces?

– Między innymi właśnie dlatego pozwoliłam mu zostać – wyznała cicho Arama posyłając przyjaciółce szeroki uśmiech. – Pytasz mnie o niego, od kiedy do nas dołączył. Może zamiast tego po prostu z nim porozmawiasz? Mam wrażenie, że nic by go bardziej nie uszczęśliwiło.

Dziewczyną wstrząsnął dreszcz, a jej twarz zzieleniała z obrzydzenia. To jednoznacznie mówiło, co uważa o tym pomyśle. Mysz zaśmiała się pod nosem. Obserwowanie tych podchodów sprawiało jej zaskakująco wiele przyjemności.

Dalszą rozmowę przerwała im strzała, podpalona zielonymi ognikami, która pomknęła ku niebu zostawiając za sobą jasną smugę dymu – ich umówiony sygnał. Oznaczało to, że oddział, który wysłała do lasu zaszedł ich przeciwników od drugiej strony, odgradzając im tym samym jedyną drogę ucieczki i zmuszając ich do wycofywania się prosto na grupę Aramy, czekającą na skraju lasu.

Istniała niestety szansa, że bandyci będą woleli polec w boju niż uciec. Do tego właśnie potrzebny był jej Żmij. Na jego sygnał miała porzucić pozycję i poprowadzić swoich ludzi do walki na terenie wroga.

Nie mogła mieć tylko pewności, czy nie zostaną wciągnięci prosto w pułapkę. Wszystko zależało od tego, czy Żmij rzeczywiście przeszedł na ich stronę.

Spojrzała na mężczyznę, ukrytego w cieniu drzew, a on spojrzał na nią i uśmiechnął się bezczelnie. Och tak, mimo dzielącej ich odległości miała absolutną pewność, że właśnie to zrobił. Mimowolny dreszcz przebiegł jej po plecach.

Uniosła dłoń. Zaczęła liczyć w myślach.

Gdy doliczyła do pięćdziesięciu sześciu, Żmij gwizdnął głośno.

Opuściła dłoń, musnęła piętami bok swojego konia i szarpnęła lekko za wodze. Zaskoczone zwierzę zarżało i skoczyło do przodu. Pełną napięcia ciszę rozdarł jej bojowy okrzyk, który pochwyciła reszta oddziału, ruszając za nią do boju.

Liczyła na to, że samo ich pojawienie się w lesie skłoni bandytów do zaprzestania walki. Byłoby to jej bardzo na rękę, bo manewrowanie koniem pomiędzy drzewami nie należało do zadań ani prostych ani przyjemnych. Tym bardziej, że Żmij wykorzystał fakt, że przejechała bardzo blisko niego, by zeskoczyć prosto na jej konia. Pochylił się nad uchem dziewczyny i zaczął szeptać:

– Musisz jechać szybciej. Spodziewali się ataku, ale nie tak szybko. Jeśli uderzysz teraz z drugiej strony, na pewno się poddadzą.

– A jeśli nie?

– Martwych będzie łatwiej dowieźć do stolicy.

Uśmiechnęła się na to stwierdzenie i sięgnęła po miecz. Jej uszu dobiegły pierwsze odgłosy walki, a niedługo po tym jej oczom ukazała się druga część oddziału zmagająca się z napastnikiem. Bandyci musieli być przekonani, że to już wszyscy ich przeciwnicy i znaczna przewaga liczebna zapewnia im rychłe zwycięstwo. Niezaprawieni jeszcze w boju wojownicy Aramy potrzebowali chwili, aby dotarło do nich, że wróg nie podda się tak łatwo. Przez to rozczarowanie bardziej niż brak umiejętności, zamiast zmuszać bandytów do błagania o litość, znajdowali się w rozpaczliwej defensywie.

Pojawienie się drugiej grupy wojowników rzeczywiście zaskoczyło bandytów. Może nie aż tak, jak liczyła na to Arama, ale wystarczająco. Podczas samej szarży udało im się rozbić ich grupę na kilka mniejszych. Gdy je wyminęli, zawrócili błyskawicznie obracając konie niemal w miejscu, by ponownie ich stratować, po czym wyskoczyli z siodeł i rzucili się w stronę przeciwników. Pogoń konno w ciasnej gęstwinie drzew za pojedynczymi opryszkami nie miała większego sensu, co najwyżej do reszty wycieńczyłaby biedne zwierzęta.

Usłyszała świst strzały. Zakończona popielatą lotką, wbiła się głęboko w drzewo tuż przy jej ramieniu.

Cudownie. Bandyci uznali ich za godnych nie tylko wyszczerbienia kilku mieczy, ale i zmarnowania paru strzał. Cóż za zaszczyt.

Łucznicy Aramy również nie próżnowali. Większość z nich od najmłodszych lat zajmowała się polowaniem na zwierzynę, dlatego bez większych problemów spostrzegli kryjących się w koronach drzew rzezimieszków jedynie po to, aby po chwili samemu zająć ich stanowiska.

Zgodnie z jej planem reszta podzieliła się na kilkuosobowe zespoły, których skład ustaliła dużo wcześniej. Sama dołączyła do Gaulla i przywarła mocno plecami do jego pleców. Kątem oka zauważyła, że Żmij w podobny sposób oparł się o Mirevę.

Resztę obserwacji uciął jej pierwszy nacierający na nią przeciwnik. Z przerażeniem ujrzała w jego oczach gniew i desperację. Była dla niego jedynie niewielką przeszkodą, która stanęła mu na drodze do lepszej przyszłości.

– Gin, szmato! – ryknął jej prosto w twarz odurzająco kwaśnym oddechem. Zamachnął się na nią krótkim mieczem, licząc zapewne na to, że uda mu się tym ją zaskoczyć.

Arama nie zastanowiła się nawet nad tym co robi. Jej ciało zareagowało samo.

Uchyliła się przed ostrzem miecza, po czym wbiła swój przerobiony z kosy długi nóż w jego stopę. Nim zdążył choćby pisnąć z bólu, drugim nożem dosięgnęła jego odsłoniętej szyi.

Z ponurą satysfakcją wyszarpnęła oba ostrza z ciała bandyty i strzepnęła z nich krew. Obejrzała się szybko przez ramię, aby upewnić się, że Gaullowi idzie równie wyśmienicie. W jego przypadku była to jedynie zbędna formalność.

Zabicie pierwszego człowieka przyszło jej dużo łatwiej, niż mogłaby się spodziewać. Nie była nawet odrobinę roztrzęsiona.

Przeciwnie. Była głodna krwi kolejnych.

Szybko wypatrzyła kolejną ofiarę i bez namysłu rzuciła się w jej stronę. Biedny rozbójnik. Odwrócił się do niej plecami, zupełnie jakby ją zapraszał. Gdy dotarło do niego, że jest odsłonięty, zaczął się obracać – ten właśnie moment wybrała sobie Arama, by skoczyć na niego i ciąć go przez twarz. Tym razem została zaszczycona głośnym skowytem cierpienia. Drugie proste pchnięcie noża powędrowało prosto w jego wydatny brzuch.

Potem straciła już rachubę.

Przeciwnicy byli od nich jedynie nieco liczniejsi, byli jednak również gorzej wyszkoleni i wyposażeni. Nie można im było odmówić zawziętości i determinacji, ale to nie mogło wystarczyć, aby odeprzeć oddział Seowell.

Oba długie i cienkie jak kły miecze Aramy świszczały głośno w powietrzu, gdy atakowała lawirując wokół rosłego wojownika, który nacierał wolniej, lecz z morderczą precyzją. Szczęk broni uderzającej o broń brzmiał niemal jak muzyka. Z dumą stwierdziła, że okrzyki bólu i niedowierzania wydobywały się jedynie z ust bandytów, natomiast jej oddział posługiwał się jedynie sygnałami, ustalonymi w czasie treningów.

Duma wlała w jej ciało nowe siły, promieniejąc silnie ze smoczego wisiora. Pewniej chwyciła noże i znów zatonęła w ferworze walki.

Różnica poziomów dała o sobie znać niezwykle szybko. Ci spośród zbirów, którym udało się przeżyć, odrzucili broń i dobrowolnie oddali się w ręce oddziału Aramy. Zaskoczeni takim obrotem sytuacji wojownicy długą chwilę trwali w bezruchu, zupełnie jakby nie do końca byli pewni, czy tak właśnie ma smakować ich zwycięstwo.

Potem przez las przetoczyły się pierwsze radosne okrzyki.

Arama uniosła jedynie swój miecz nad głowę, celując jego ostrzem w przeświecające między gałęziami drzew niebo. Wojownicy poszli za jej przykładem, pozwalając sobie w zwycięskiej euforii odłożyć na bok ogarniające ich zmęczenie i ból rozchodzący się z licznych ran.

Dysząc ciężko Seowell wbiła miecz w ziemię i przeniosła na niego ciężar ciała, by na spokojnie ocenić wynik potyczki. Chociaż jej zwycięstwo było niezaprzeczalne, nie tylko bandyci ponieśli poważne obrażenia. I wśród jej ludzi nie brakowało rannych. Zaczęła szybko wydawać polecenia; przede wszystkim trzeba było związać niedobitków i opatrzyć rannych, potem złapać konie i wyjść na otwartą przestrzeń. Dopiero gdy upewniła się, że jej polecenia na pewno zostaną wykonane, pozwoliła sobie odnaleźć wzrokiem przyjaciółkę.

Mireva klęczała obok Żmija, który, blady jak śmierć, siedział oparty o pień drzewa. Spomiędzy palców jego przyciśniętej do brzucha dłoni sączyła się krew. Jak to możliwe, że ktoś taki jak on, został ranny? Poczuła ukłucie zimnego strachu. Może i za nim nie przepadała, ale przecież tak jak inni porzucił całe swoje dotychczasowe życie, aby stanąć u jej boku. Nie mogła dopuścić do tego, by za wierność zapłacił najwyższą cenę. Nie takich poświęceń oczekiwała od swoich podwładnych.

Podeszła do Mirevy i Żmija tak szybko, jak tylko pozwalało jej na to obolałe ciało.

– Ten idiota uparł się, żeby mnie zasłonić – syknęła Mireva przez zęby na widok przyjaciółki. Jej ramiona i żuchwa drżały mocno od ledwie tłumionej złości, z oczu sączyła się jednak dziwna czułość, której Seowell nigdy by się po przyjaciółce nie spodziewała. Czy tak miał wyglądać koniec ich podchodów?

– Dlaczego uważasz, że ratowanie ciebie jest przejawem głupoty? – zaśmiał się cicho mężczyzna, a z jego ust pociekła strużka krwi.

– Trzeba go szybko opatrzyć – oznajmiła Arama, klękając obok przyjaciółki. Nie, nie po to cieszyła się od tylu dni dzikimi błyskami w oczach Mirevy, aby teraz pozwolić im odejść na rzecz martwej pustki. – Masz może przy sobie...

Choć nie powiedział tego głośno, usłyszeli go niemal wszyscy. Zapadła pełna wyczekiwania cisza. Zmęczone spojrzenia jej wojowników skupiły się na Seowell i wypełniły od dawna skrywaną nadzieją. Od chwili, w której po raz pierwszy ujrzeli tańczące po niebie światła i widmo smoka, niczego nie pragnęli tak bardzo, jak połączyć ten magiczny blask z mocą ich dowódcy. Podświadomie wiedzieli, że to prawda.

Nie zdążyła zapytać Żmija, co ma przez to na myśli, gdyż poczuła, jak wisior zaczyna jej ciążyć, a z jego wnętrza promieniuje dziwne ciepło. Czarny Smok? Niech cholera weźmie tego czarodzieja. Ona sama bardzo szybko połączyła tajemnicze światła z Gencielem Amastine'em. Nie umknęło też jej uwadze, że mają one dziwny wpływ na wszystkich, którzy je oglądali, ale do głowy jej nie przyszło, że skończy się to w ten sposób.

Co on sobie w ogóle wyobrażał? Czyżby zamierzał zbudować swoją własną legendę na jej ciężkiej pracy? Z drugiej strony, skoro zamierzał jej pomóc, niby dlaczego miała nie skorzystać?

– Cóż, to bardzo kapryśne stworzenie – westchnęła, wyciągając spod zbroi szmaragdowy wisior. – Ale zawsze warto spróbować, prawda? – uśmiechnęła się blado, ignorując perlący się na jej czole pot.

Mireva spojrzała na nią ze zdziwieniem, lecz nie skomentowała jej zachowania. Bez słowa patrzyła jak Seowell obejmuje obiema dłońmi kryształ i przykłada je do ust. Ciekawe, czy domyśliła się już, kto jest „Czarnym Smokiem". Jeśli tak, to nie dała tego po sobie poznać i bardzo ostrożnie zaczęła odsłaniać ranę Żmija. Ten przeklęty idiota postanowił wykorzystać ów fakt do muskania swoimi drżącymi palcami jej dłoni, zupełnie jakby ciężka rana była dla niego jedynie drugorzędnym problemem.

Rana, choć rozległa, na szczęście nie była aż tak głęboka. Najważniejsze było zatrzymanie krwawienia, a z tym, nawet ktoś tak bogaty w empatię jak Genciel Amastine powinien sobie poradzić. Oplecione nićmi czystej uzdrawiającej mocy palce przyłożyła delikatnie do krwawiącej rany. Wiele wysiłku kosztowało ją zachowanie kamiennej twarzy, choć była przerażona nie mniej niż inni, gdy lśniące nici zaczęły wplatać się w gładkie brzegi rozciętej skóry i ściągać je ku sobie.

Nie była pewna, ile mogło to trwać, bo zupełnie straciła poczucie czasu.

Gdy tylko rana Żmija zasklepiła się, Gaull pociągnął ją do góry za ramiona i zaprowadził do następnej osoby, która niezwłocznie potrzebowała pomocy. Kątem oka zdążyła jeszcze zauważyć, jak Mireva zaczyna się kłócić ze swoim nowym towarzyszem. Ciekawe, jak długo uda im się ze sobą wytrzymać... Uśmiechnęła się pod nosem i zatoczyła ze zmęczenia.

– Przykro mi, dowódco – szepnął jej na ucho Gaull przepraszającym tonem. – Ale to jeszcze nie...

– Cicho, ty zrzędo – prychnęła dziewczyna, posyłając kuksańca pod żebra rosłego wojownika. – Jak możesz tak bezczelnie mnie rozpraszać, gdy czeka jeszcze tylu rannych?

Continue Reading

You'll Also Like

134K 7.1K 200
Dalszy ciąg przygód Chloe i jej braci♡
289K 20.3K 127
Alternatywny tytuł; The Most Powerful Characters in The World are Obsessed With Me Dalszy ciąg przygód Dahli~
1.6K 182 16
Jest Dalia. Jest babcia. Są Święta Bożego Narodzenia i cała ich magia. Jest i kufer na stryszku, który za pomocą cudownego zapachu lawendy przenosi...
82.6K 9.3K 86
Piąta część tłumaczenia, poprzednie możecie znaleźć na moim profilu!! Manhwa nie jest moja. Tłumaczenie jest amatorskie i mogą pojawiać się błędy or...