Niezadowolenie z powodu zachowania przyjaciela bardzo szybko przeszło Feivarrowi, gdy tylko uświadomił sobie, że Genciel rzeczywiście zamierza coś zrobić. Początkowo nie uchwycił delikatnej zmiany, jaka w nim zaszła, natomiast doskonale słyszał coś co w pierwszej chwili przypominało jedynie ciche dzwonienie. „Dzwonienie" to nie było ani męczące ani nie wywoływało w nim irytacji – przeciwnie, rozchodziło się po jego ciele podobnie jak ciepło ognia i podobnie jak ono podnosiło na duchu.
Potem sam to zobaczył.
Z resztą nie tylko on. Wszyscy w promieniu wielu kilometrów co noc mogli podziwiać kolorowe światła tańczące po niebie oraz kąpiącego się w ich blasku czarnego smoka. Początkowo widok ten wzbudzał przerażenie, które stopniowo zaczęło przeradzać się w podziw i fascynację.
Jaki mogło to mieć cel? Czy czarodziej nie bał się, że ktoś może przez to zwrócić na nich uwagę? Czy mogło to mieć coś wspólnego z faktem, że coraz więcej ludzi mówiło pochlebnie o Aramie i robiło wszystko, aby ją wesprzeć? Może jednak bliżej prawdy byli ci, którzy z nabożną czcią malowali smołą na drzwiach swoich domów dumną sylwetkę smoka i co wieczór opowiadali stare historie o czasach, gdy po stałym lądzie chodzili czarodzieje?
Czyżby Genciel wreszcie odkrył cel swojej podróży?
– Nadal nie zamierzasz mi tego wyjaśnić? – zapytał Feivarr. Siedział na parapecie i wyglądał przez okno, starając się nie patrzeć na przyjaciela, który zawinął się aż po uszy w kołdrę i uparcie udawał, że śpi.
– Przecież już ci wyjaśniłem – jęknął Genciel spod grubej warstwy pierzu. – Nie chcę jechać do stolicy, bo nie chcę spotkać się z tym, kto tam na mnie czeka.
– Skąd wiesz, że czeka? Skąd miałby wiedzieć, że tam właśnie się udasz? Poza tym, skoro tak bardzo chcesz przed nim uciec, to czy nie lepiej opuścić kraj, zamiast kręcić się w kółko?
– Daj mi spokój...
– Chodzi o Aramę?
– Czy dasz mi spać, jeśli powiem, że chodzi o Aramę?
– Może...
– Chodzi o Aramę.
– Och, doprawdy?
– Feivarr, do cholery, zamkniesz się wreszcie?
– Tylko jeśli pozwolisz mi zastąpić cię w tym zaklęciu. W końcu dopiero wtedy będziesz mógł naprawdę pójść spać.
Czarodziej odwrócił się i wyjrzał na niego spod kołdry. Musiał być rzeczywiście bardzo zmęczony, bo zamiast kontynuować rozmowę, kiwnął tylko głową i niemal od razu zapadł w głęboki sen. Na ten widok elf również poczuł chęć, by pójść w końcu spać, ale nie mógł zaprzepaścić tej szansy.
Zastępując Genciela w jego zaklęciu mógł poznać na czym właściwie ono polegało. Ciekawe, był to ze strony bruneta przejaw zmęczenia czy też zaufania? Być może po trosze jedno i drugie.
Zamknął oczy i zaczął cicho nucić. Powoli i ostrożnie opuścił się w umysł przyjaciela. Nie była to prosta droga. Wielokrotnie zastanawiał się nad tym, czy nie powinien jednak zawrócić. Złożoność umysłu Genciela była przytłaczająca; co chwilę gubił właściwy kierunek nie tylko w kwestii obranej drogi, ale i samego siebie. Gdyby nie cichy łagodny głos Amastine'a zapewne popadłby w szaleństwo.
Poruszał się niepewnie, trzymając się kurczowo nici jaką stanowił jego głos. Mglisty labirynt zaczął w końcu ustępować miejsca skałom i murom. Nie był to widok, na który Feivarr był przygotowany. Spodziewał się miejsca wypełnionego życiem, światłem i śpiewem, różnice tłumaczył sobie jednak tym, że jego przyjaciel nie był elfem.
Nie chodziło jedynie o różnice w formie. Wewnętrzny świat czarodzieja był znacznie bardziej rozległy niż ograniczona przestrzeń, w obrębie której pozwolono niegdyś poruszać się elfowi. Genciel nigdy nie musiał stawiać przed sobą granic. Rozwijał się, nie gwałtownie jednak, czego można byłoby się spodziewać po kimś tak młodym i niedoświadczonym.
Jego świat powstawał powoli i ostrożnie, zupełnie jakby Amastine bał się popełnić jakiś błąd. Jakby chociaż jeden źle ułożony kamień czy źle przycięty krzew mógł skazać go na wieczne szaleństwo.
A może tak też było w rzeczywistości? Może otaczające elfa ład i harmonia rzeczywiście były kotwicą, która trzymała go przy zdrowych zmysłach?
– Miałeś spać – rzucił mimowolnie na widok Amastine'a.
Czarodziej siedział wewnątrz ogromnej altany, z głową opartą o rzeźbiony w liście i kwiaty filar.
– Przecież śpię – prychnął Genciel. – Czy powinienem opuścić to miejsce, aby spać?
– Nie – roześmiał się elf. – Powinieneś po prostu spać. Nie uczyli was tego?
– Nie. Właściwie niczego naprawdę przydatnego nas nie uczyli – zmarszczył brwi. – Bo komu może się przydać lewitacja czy przechodzenie przez ściany?
– Rzeczywiście, absurd – przyznał mu rację, ledwie powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. Skoro takie umiejętności uważał za nieprzydatne, to ciekawe czego oczekiwał od samego siebie? – Co mam robić?
– Mógłbyś mi zaśpiewać.
– W jaki sposób to ma ci pomóc?
– W żaden. Po prostu lubię jak śpiewasz.
Podejrzewał, że to również było kłamstwo. Nie, żeby Genciel nie lubił jego śpiewu. Chodziło raczej o to, że był w tym jakiś cel. Może miał mu pomóc nie zasnąć? A może tylko uchronić przed samotnością? Dosiadł się do niego i zaczął cicho nucić, rozglądając się jednocześnie po miejscu, w którym się znalazł. Było rozległe, pełne altan, kolumn, brukowanych uliczek ginących we mgle. Bladoniebieskie niebo bez słońca lśniło własnym światłem, skupionym w fale i smugi podobne do zorzy polarnej.
Dopiero teraz dotarło do niego, jak samotny i zagubiony musiał być Genciel.
Nie zamierzał mu żałować swojego głosu. Powoli wyciągnął przed siebie dłonie i z fascynacją podziwiał jak delikatne stróżki magii zaczynają się przeplatać i tworzyć materialny kształt, by po chwili mógł pochwycić niewielką harfę. Wydała mu się niezwykle krucha, dlatego nieśmiało uderzył palcami w jej struny, aby ocenić jakie wydaje dźwięki.
Z efektów swoich pierwszych prób był więcej niż zadowolony. Ustawił ją delikatnie na siedzisku między nogami i oparł się wygodniej o ścianę altanki.
Zaczął swoją pieśń.
W tym świecie nic go nie krępowało. Z głębi jego utęsknionego serca wyrwały się słowa w starej mowie elfów, niezbędne, aby mógł złożyć czarodziejowi obietnice prawdziwej przyjaźni, wierności i miłości. Kątem oka spostrzegł, jak Genciel powoli kładzie się u jego boku i poczuł jak ostrożnie opiera głowę 0 jego biodro. Po jego wąskich wargach błąkał się cień uśmiechu.
Zapewne nie rozumiał ani słowa z pieśni Feivarra, ale doskonale wyczuwał zawartą w nich magię. Dotarło więc do niego, że wiele jego obaw było zupełnie bezpodstawnych.
Jasne zorze rozbiegły się po niebie.
CZYTASZ
Śnij zapomniane
FantasyW czasach, gdy wielcy bohaterowie potrzebni są bardziej, niż kiedykolwiek przedtem, losy przyszłości trafiają w ręce tych, którzy właściwie nigdy niczego ratować nie chcieli. Piękny czarodziej uwięziony w wieży, elfi generał pozbawiony pamięci i zes...