41. 462 rok przymierza Thorab, wiosna

734 106 4
                                    

– A oto i Ganthir – oznajmił radośnie Nirr, gdy minęli ostatnie zakręty skalnego korytarza i wyszli na otwartą przestrzeń.

Chociaż „otwarta przestrzeń" nie do końca opisywała to, co mieli przed sobą. Była to jaskinia, z tą różnicą, że setki razy większa niż te, w których zatrzymywali się żeby odpocząć. Ogromna. Majestatyczna. Zapierająca dech w piersiach. Ifryt z zadowoleniem zauważył, że Merrill podziwia ją z oczami szeroko otwartymi w niemym zachwycie.

Różne są definicje piękna. A jednak, mimo iż może ono być odbierane w sposób jak najbardziej subiektywny, są rzeczy, które pozostaną piękne, bez względu na to, kto na nie patrzy. Ganthir reprezentowało sobą właśnie taki rodzaj piękna.

Nie było w nim ani jednej budowli, która byłaby całkowicie dziełem czyichś rąk – wszystkie zostały wydrążone w stalagmitach i stalaktytach, których w jaskini było pełno. Ich boki oszlifowano w niezwykłe kształty tak, iż bardziej przypominały muszle głębinowych skorupiaków niż domy, w których można było mieszkać. Na ich szczytach lśniły wielkie magiczne kule świetlne, wypełniając grotę niemal słonecznym blaskiem. A w samym centrum, pod największym ze stalaktytów, ze sklepienia sączyła się woda, wpadając wprost do ogromnego jeziora.

– Niesamowite – wyszeptał Merrill, starając się ogarnąć wzrokiem jak najwięcej.

– Z bliska wygląda jeszcze lepiej – odparł Nirr i ruszył przed siebie dziarskim krokiem.

Wszystkie drogi Ganthir były idealnie gładkie, wypolerowane przez setki stóp, które przemierzały je każdego cyklu. Była to przyjemna odmiana po krętych ścieżkach usłanych wulkanicznymi odpryskami. Ifryt bardzo starał się nie parsknąć śmiechem na widok ulgi, która odmalowała się na twarzy elfa.

– Ilu mieszkańców liczy Ganthir? – zapytał srebrnowłosy.

Pytanie to wcale nie zaskoczyło ifryta. To był problem dla wielu przybyszów z powierzchni – zrozumienie, że życie pod ziemią jest równie bujne co ponad nią.

– Bez kupców będzie pewnie z trzy tysiące – odpowiedział po chwili namysłu.

– Kupców?

– Wędrownych. Przewożą towary pomiędzy miastami.

– To są jeszcze inne miasta?

– A czego się spodziewałeś?

– Skąd mam wiedzieć?

Elf był wyraźnie skołowany i postanowił w ciszy przetrawić wszystkie te informacje. I pomyśleć, że to dopiero początek takich rewelacji! Pustka była niczym cały odrębny świat, a rozsiane po niej miasta różniły się od siebie tak jak jeden kraj różni się od drugiego. Było to ciekawym skutkiem ubocznym wielokulturowości napływowych mieszkańców Pustki, a także wpływu ras dla niej właściwych. Jak chociażby ifryty.

– Jaki mamy plan? – spytał elf, gdy już skończył „trawienie".

– Muszę odstawić cię przed Radę Ganthir, a oni zadecydują czy nie stanowisz zagrożenia dla miasta i czy możesz tu zamieszkać – odparł Nirr.

– Nie chcę tu mieszkać – westchnął Merrill i rzucił mu zamyślone spojrzenie spod zmarszczonych brwi. – Muszę iść dalej. Już ci o tym przecież mówiłem.

– A ja mówiłem, że idę razem z tobą – zaśmiał się ifryt, po czym, korzystając z różnicy wzrostu, zmierzwił elfowi włosy. – Ale nie ja tu ustalam zasady. Jak tylko formalnościom stanie się za dość, zmywamy się stąd. Ach, no i jeszcze ktoś musi spróbować zrobić porządek z tym twoim praniem mózgu.

Śnij zapomnianeWhere stories live. Discover now