35. 459 rok Przymierza Thorab, wiosna

548 108 10
                                    

– Mysz znowu zamknęła drzwi na klucz.

– Trudno, niech w takim razie głoduje.

– Na jej miejscu też wybrałabym taką śmierć.

– Milcz! Pamiętaj komu służysz.

– Przecież nie Myszy...

– Dość!

Arama przycisnęła pięści mocniej do uszu, by nie słyszeć dobiegających z korytarza głosów służących. Przyzwyczaiła się już do tego, że obrażali ją przy każdej nadarzającej się okazji. Siedziała skulona, z kolanami tuż pod brodą, w dziurze między bokiem toaletki a ścianą. Miała dwadzieścia lat, a wciąż się tam mieściła, co oznaczało dobitnie, że nigdy już nie urośnie. Naprawdę była myszą. Na szczęście miała wystarczająco dużo czasu, by oswoić się z tą myślą i teraz nie przejmowała się tym już tak bardzo. Nie aż tak.

Cienkie buro-popielate włosy opadły jej na czoło, gdy chowała twarz w ramionach.

Była niska, chuda i nijaka. Gdyby chociaż była brzydka, mogłaby nadrabiać życiową zaradnością. Niestety, taki wygląd zobowiązywał. Była tylko Myszą.

Ludzie wokół nie musieli się specjalnie starać, aby patrzeć na nią z góry; instynktownie próbowali ją zdominować, narzucić swoją wolę, zmusić do posłuszeństwa, a ona... nie była w stanie się im sprzeciwić. Nie chodziło o brak chęci. Chciała, nawet bardzo. Chciała stawić opór. Chciała pokazać wszystkim, że posiada własne zdanie i jest w stanie go obronić.

Tylko co potem? Ma udowadniać swoje racje przed każdym? Siłą zmusić ludzi, by ją szanowali? Nie tego chciała. Chciała w końcu zacząć żyć, a nie bez przerwy jedynie zabiegać o życie.

Jako córka wielkiego księcia miała do wykonania tylko dwa zadania – wyjść za mąż i urodzić dzieci. Jednak nawet z tym nie potrafiła sobie poradzić. Jej trzynasty narzeczony uciekł na tydzień przed oficjalnym zawarciem związku. Z córką kucharki. Cóż, jeden z jego poprzedników uciekł z ogrodnikiem, więc może nie było aż tak źle...

Nie. Było gorzej. Było tragicznie. Ojciec jasno dał Aramie do zrozumienia, że to była jej ostatnia szansa, że ma natychmiast zrobić coś ze swoim życiem, bo teraz jedynie przynosi mu wstyd. Nic dziwnego, w końcu fakt, że nawet perspektywa stania się dziedzicem Seowellów nie skusiła do tej pory nikogo na tyle, by został jej mężem, dobitnie świadczył o tym, jak nisko upadła. Albo raczej, że nie potrafiła się wznieść.

Nie potrafiła wykrzesać z siebie jakichkolwiek emocji. Już dawno się poddała. Nic nie dały wizyty u swatek, zielarek, znachorek, wiedźm, a nawet czarodzieja z Podbramia. Właściwie to po spotkaniu z tym ostatnim zupełnie straciła nadzieję. Jego brutalna szczerość i cynizm do reszty otrząsnęły Aramę z marzeń, jakie snuła w dzieciństwie, marzeń o prawdziwej miłości, o mężczyźnie, który by ją pokochał za to kim jest, za to kim była w stanie zostać, a nie za ziemię i posiadłości, które ojciec zostawi jej po śmierci.

– Spójrz na siebie – powiedział czarodziej. – Czy naprawdę myślisz, że ktoś dałby się omamić zaklęciom na tyle, by się w tobie zakochać? Jesteś nikim.

Miał rację.

Gdy tylko usłyszała, że służące odeszły, wydźwignęła się zza toaletki i wyskoczyła ze swojej dziury. Jej spojrzenie przelotnie natrafiło na odbicie w lustrze. Mysz. Jasne nijakiej barwy włosy, szare oczy, wąskie blade usta, ostre kości policzkowe, długi nos i trójkątna żuchwa. Po prostu zwykła szara mysz.

Rozwścieczona własnym odbiciem chwyciła za leżące na toaletce nożyczki. Ta nieoczekiwana nienawiść zaskoczyła Aramę. A jednak gdzieś w jej wnętrzu tlił się płomień... Szkoda, że odkryła go tak późno. Mogłaby oszczędzić wiele bólu nie tylko sobie, ale i innym.

Ujęła mocniej nożyczki i zaczęła ciąć.

Ciąć.

I ciąć.

Śnij zapomnianeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz