18.

710 135 10
                                    

Stojąc na brzegu podziemnego jeziora, Merrill poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. Jeszcze chyba nigdy w całym swoim długim życiu nie czuł takiej ulgi. Z cichym jękiem opadł na kolana i zanurzył dłonie w wodzie. Nie wychwycił w powietrzu niczego, co mogłoby zagrażać jego zdrowiu i miał nadzieję, że tyczy się to również jeziora. Nie czekając ani chwili dłużej, zaczął łapczywie pić.

Mały smok, wyczuwając nastrój towarzysza, zaświergotał radośnie, wykonał wokół niego kilka pętli, po czym z impetem rzucił się w taflę wody obryzgując cudownym deszczem wszystko dookoła. W normalnej sytuacji elf byłby przynajmniej zirytowany, teraz jednak uśmiechnął się szeroko i zaczął się rozbierać. W rozpaczliwym planie przeżycia zakładał, że będzie to zwykły strumyczek, przed sobą miał jednak dziesiątki niewielkich wodospadów sączących się ze sklepienia prosto w odmęty podziemnego jeziora. Nic więc chyba w tym dziwnego, że postanowił wykorzystać wodę nie tylko do ugaszenia pragnienia.

Sięgnął umysłem w stronę smoka, by upewnić się, że nie naraża się na żadne niebezpieczeństwo. Przez chwilę ujrzał świat jego oczami... i nie wahał się ani chwili dłużej. Pozbył się ostatnich elementów garderoby i wskoczył do wody.

Była cieplejsza niż oczekiwał, ale wciąż przynosiła ulgę zmęczonemu ciału. Powoli zaczął rozplatać warkocz; kiedy po raz ostatni brał prawdziwą kąpiel? Nie był w stanie sobie tego przypomnieć, ale nie miało to w tej chwili większego znaczenia.

Poczuł, jak coś ociera się o jego kostkę, więc bez zastanowienia nabrał powietrza w usta i zanurkował. Niezwykle wrażliwe oczy bardzo szybko przystosowały się do widzenia pod wodą, a szczątkowe skrzela za uszami rozchyliły się z i cichym sykiem zaczęły odfiltrowywać tlen.

Nie powinien być zaskoczony tym, co zobaczył. W końcu niewiele było na świecie miejsc niezasiedlonych przez jakiekolwiek formy życia, a gdyby coś miało się swobodnie rozwijać w tych jaskiniach to właśnie w jeziorach takich jak to. A jednak, nie spodziewał się takiego bogactwa. Nieśmiało wysłał macki swojej magii we wszystkich kierunkach, poszukując drapieżników, a gdy po dłuższej chwili nie znalazł żadnego, odprężył się i zaczął podziwiać ogrom podwodnego życia.

Przede wszystkim nie przypuszczał, że będzie tam aż tyle roślin i że będą one tak... tak piękne. Były bardziej podobne do egzotycznych kwiatów niż do zwykłych glonów. Ich cudowne pąki rozkwitały na każdej dostępnej powierzchni a długie wstęgi epifitycznych korzeni oplatały się o równie doskonałe krzewy koralowców. Coś takiego widział tylko raz, gdy nurkował w oceanie. To tutaj do złudzenia przypominało tamte rafy z tą jedną różnicą, iż tętniło życiem; nie tylko falowało zmysłowo przy najlżejszym ruchu wody, ale i pulsowało niezwykłym różnobarwnym światłem.

Merrill nie był w stanie się powstrzymać, by nie podpłynąć bliżej i może dzięki temu uświadomił sobie drugą różnicę. Rozmiary. To nie były, jak mu się pierwotnie wydawało, krzaczki, lecz wielkie drzewa. A pomiędzy ich jarzącymi się konarami pływały stworzenia jakich elf nie byłby w stanie sobie nawet wyobrazić. Przede wszystkim były równie wielkie, co koralowce. Musiały być jakimiś odmianami mięczaków, które żyły na powierzchni, bo wszystkie kryły swe delikatne ciała w ogromnych skorupach, a do pływania używały licznych i bardzo długich macek. W przeciwieństwie jednak do znanych Merrillowi stworzeń, kształty ich muszli nie ograniczały się do spiralnych, spłaszczonych lub podłużnych, w najlepszym wypadku pokrytych kolcami. Te tutaj przypominały dzieła sztuki wykonane z marmuru, kamieni szlachetnych czy delikatnej porcelany. Sprawiały wrażenie, jakby ich autor co chwilę zmieniał koncepcję w kwestii ostatecznej formy swej rzeźby albo tworzył pod wpływem silnych środków odurzających. Te wszystkie kolce, fałdy, pętelki, koraliki, marszczenia, grzebienie...

Z zamyślenia wyrwał go smok, który śmignął mu nad głową i rzucił się w stronę najbliższego mięczaka. Długimi szponami i ostrymi ząbkami wczepił się w miękkie ciało ofiary i, nie zważając na opór, zaczął pożerać ją żywcem. Czyli były jadalne i niegroźne. Więcej Merrillowi nie trzeba było wiedzieć. Wypłynął na powierzchnię i ze swoich rzeczy wyciągnął worek, który bez problemu mógł pomieścić koło dziesięciu mniejszych mięczaków.

Nareszcie będzie mógł najeść się do syta.

Śnij zapomnianeWhere stories live. Discover now