Bractwo Omerta [1] - Atak (ZA...

By kaitlynwels

45.4K 1.6K 3K

Pierwsza część Trylogii Bractwa Omerta. [+18] *** Będę Twoim prześladowcą, zemstą, bólem i trwogą. Żałujcie z... More

PLAYLISTA
(Spóźnione) Słowo wstępu
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17 - Kartka z kalendarza
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20 - Kartka z kalendarza
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 27 (2/4 FINAŁU)
ROZDZIAŁ 28 (3/4 FINAŁU)
ROZDZIAŁ 29 (4/4 FINAŁU)
ROZDZIAŁ 30 (OSTATNI)
OD AUTORA
puk, puk, może papier?

ROZDZIAŁ 26 (1/4 FINAŁU)

504 35 66
By kaitlynwels

Wzgórza Todt Hill, Nowy Jork

Gdy parkujemy na podjeździe rodzinnego domu jest już około druga w nocy. Vincent został z Harper w szpitalu. Nie miałem odwagi do niej zajrzeć, więc razem z Sergiuszem zapakowaliśmy się do samochodu. Czeka nas kolejny pogrzeb, a wielkość grobu nie jest w stanie pomieścić bólu, a jakim się on wiąże. Nic nie jest w stanie tego zrobić.

- Mój stary pokój jest wolny? - pyta Sergiusz, gdy wieszamy płaszcze w szafie.

- A kto inny by go zajął?

W domu panuje chłód. Wchodzimy do kuchni i dostrzegam uchylone okno. Zamykam je i nad zlewem opłukuję twarz zimną wodą. Ból głowy nie ustępuje, a nawet mam wrażenie, że z każdą godzina przybiera na sile.

- Tak czułem, że od razu ruszysz do lodówki - słyszę za plecami głos Toma.

Odwracam się i widzę, że ma racje. Sergiusz wyjmuje z niej piwo, wsuwa pod pachę i łapie za blachę z makaronem.

- Zajadam stres - odpowiada i zahacza zębami o kapsel.

- I radość, ekscytację, smutek, nudę... - wymienia dalej Tom.

Podchodzę do barku i wyjmuję z niego napoczętą whisky. Z szafki zabieram dwie szklanki i siadam przy kuchennej wyspie, gdzie Sergiusz wyjada makaron prosto z blachy.

- Trzymaj - mówię i stawiam przed Tomem alkohol.

Biorę dużego łyka i otwieram ostatnią szufladę, skąd wyjmuję opakowania herbat.

- Ziółka i whisky to chyba słabe połączenie - stwierdza Sergiusz z pełnymi ustami. - Czego szukasz?

- Fajek. Za małolata chowałem tu zapasową paczkę. - Odrywam kawałek tektury z dna. - Mam.

Odpalam starego papierosa.

- Co z Harper? - pyta Tom.

Żal ściska moje gardło i jeśli za chwilę nie puszczę pawia, to będzie sukces.

- Dziecko nie przeżyło. - Rozpinam górne guziki koszuli. - Będą wywoływać poród.

W głowie nadal huczy mi z nadmiaru emocji, gdy przypomnę sobie wrzask Vincenta tuż po tym, jak nam to powiedział. Nie mam pojęcia, czym jest ból po utracie dziecka, ale ból, który czuję po stracie bratanicy jest nie do zniesienia. Harper będzie musiała urodzić martwą córeczkę. Nie tak miało być. Ona miała w przyszłości wieść normalne życie, zwiedzać świat, być trochę rozwydrzona przez zbyt duży rodzinny spadek, ale pozostać nieświadoma, czym zajmuje się jej rodzina. A teraz?

Nigdy nie usłyszę jej głosu ani nie zobaczę, do kogo była podobna. Nie zobaczę, jak dorasta, nie przeczytam jej nigdy książki na dobranoc, nie pogrążę palcem, albo nawet gnatem pierwszemu chłopakowi, którego przyprowadzi do domu, ani nie będę na jej ślubie, choć nie wiem, czy kiedykolwiek było warto się łudzić, że mógłbym dożyć tego dnia.

Ale mogę ci obiecać, Laro Savinni, że nigdy o tobie nie zapomnę.

- Sprawiedliwość nie istnieje - komentuje rozgoryczony Tom.

Zapada długa cisza. Nawet Sergiusz przestaje jeść. W kuchni panuje półmrok, bo wpada jedynie nieśmiałe światło z korytarza, a za oknem gołe gałęzie drzew szeleszczą o szybę. Wszyscy odczuwamy ciężar ostatnich wydarzeń. Nieważne, ile nieszczęścia i zawodu na nas spada. Do tego nie da się przyzwyczaić, a jedynie, co możemy zrobić, to rozbudować pancerz, który pozwoli nam z tym dalej żyć. A przynajmniej do czasu, aż szkielet ostatecznie nie pęknie.

- Czy Vin zdaje sobie sprawę, że w oficjalnej wersji powinien teraz zostać bossem?

- Tak - odpowiadam. - Ale na szczęście Cosa Nostra jeszcze tego nie wie.

- Musimy być gotowi, zanim podadzą do prasy informację o śmierci Starego Savinniego. Jak myślisz, ile mamy czasu?

- Dzień. Maksymalnie dwa.

- A kto będzie w praktyce? Vin? - odzywa się Sergiusz. - Kocham go, jak rodzonego brata, ale spieprzymy sobie sondaże. Sami o tym wiecie. On także, bo wie, że dla Cosa Nostry jest zwykłym wyrostkiem, którego można zdeptać jak peta. Ma dwadzieścia dziewięć lat, błagam. Boss nie może być gówniarzem.

- Przypominam, że jesteś tylko o cztery roczniki w górę i pracujesz na ulicy, a Vin zna się na interesach - odpowiada Tom. - Wiek to nie wszystko.

- Severio? - drążę.

- Po tej hecy na aukcji? - protestuje dalej Tom. - Doceniam, że dba o politykę rodziny, ale nie może robić tego w tajemnicy przed nią. Podjął decyzję sam, choć umówili się z Vincentem, że to on wejdzie na mównicę. Dla mnie to kiepski żart, mimo że też wolałabym, abyś ty przejął ster, Ian. Prawda jest taka, że Święty został underbossem, bo Stary Savinni się chyba nie spodziewał, że tak szybko zakończy się jego kadencja.

Po ostatniej rozmowie z Vincentem ciężko mi się tego słucha.

- I w akcie zemsty na młodym Savinnim - dodaje Sergiusz.

- Młody Savinni? Co to za drewniany przydomek? - prycham. - A poza tym, Hector nigdy mnie nie mianował underbossem, ani nawet tego nie planował. Moja funkcja sprowadzała się tylko do sprzątania jego śmieci.

- Ja tam swoje wiem. Za dużo kłapałeś dziobem, bunt nastolatka i przez to nie stałeś się godzien posadzić tyłka na tym tronie.

- Myślę, że trzeba będzie obgadać to rano - stwierdza Tom. - Najważniejsze to obrać jeden plan działania. Musimy być zgodni i nie dopuścić, aby ktoś podjął decyzję za nas. Nie wierzę w wolne sądy. Nie w przypadku ludzi, których skrzyknął Hector. Nie ma co ukrywać, że był obłąkany. Wystarczyło, że nie wziął pastylek i chciał nas podziurawić, jak szwajcarski ser.

- I stworzyć tu drugi Biały Dom. Miał fantazję. To trzeba mu przyznać - dodaje prześmiewczym tonem Sergiusz.

- Mafijne królestwo z capo di tutti capi na czele. Nawet, jako żart, jest to nieśmieszna wizja. Carlo Gambino pewnie odetchnął teraz z ulgą, że zagrożenie zostało wyeliminowane - mówię.

- Dobra panowie, ja ledwo patrzę na oczy - rzuca sennie Tom i opróżnia zawartość szklanki. - A muszę jeszcze zadzwonić do Anny, że przenocuję tu przez kilka dni.

- O tej porze?

- Jak napiszę sms'a to uzna, że jestem pijany. Wybieram mniejsze zło.

Uśmiecham się pod nosem. Tak, ma rację.

Wtedy w kieszeni czuję wibracje. Wyjmuję telefon i widzę wiadomość od Waters.

- A jaki pijak pisze do ciebie, Savinni? - pyta Sergiusz.

"Cześć Ian. Ktoś kręci się na klatce schodowej. Pewnie panikuję, ale czy mógłbyś przyjechać to sprawdzić?"

- To Vincent - odpowiadam. - Ja też idę się położyć. Widzimy się rano.

Wychodzę z kuchni i ruszam do holu, gdzie mijam schody prowadzące na górę. Otwieram szafę i zabieram płaszcz. Najciszej jak potrafię stawiam kroki po skrzypiących panelach i udaję się do biblioteczki. Przylegam plecami do ściany i wyjmuję telefon.

"Jestem w drodze. Nikomu nie otwieraj. Wezmę klucze."

Po chwili słyszę głosy niosące się z kuchni, a gdy w końcu Sergiusz z Tomem wchodzą na górę, ruszam do gabinetu Hectora. Ku mojemu zaskoczeniu drzwi są otwarte, ale możliwe, że wchodziła tu mama, choć nie wiem, po co. Podchodzę do regału i zdejmuję z półki kilka książek, aż moim oczom ukazuje się skrytka. Wpisuję kod do sejfu i wyjmuję z niego klucze od garażu oraz zapasowy do mieszkania. Samochód narobi za dużo hałasu, więc biorę motocykl i wyprowadzam go na zewnątrz, aż za bramę posesji. Zakładam kask na głowę, w której mam same najgorsze scenariusze. Najwyraźniej znowu ktoś ją śledził, a przez całe zamieszanie z bankietem zupełnie o tym zapomniałem. Powinniśmy ją obserwować przez całą dobę.

A ty, skończony idioto, pozwoliłeś jej wrócić samej w środku nocy do domu.

Ale to ona chciała ze mną zerwać kontakt!

A teraz może być w niebezpieczeństwie.

W końcu dojeżdżam na Manhattan i parkuję pod wieżowcem. Wybieram numer do Waters. 

No dalej, odbierz.

Kolejny sygnał i nadal cisza, aż w końcu uruchamia się poczta głosowa. Odruch podpowiada mi, aby od razu tam wbiec, bo na pewno coś się stało, ale muszę zachować choć minimum chłodnej kalkulacji. Wchodzę do budynku i zostawiam kluczyki oraz kask konsjerżowi na recepcji.

- Dobry wieczór. Czy pani Hill ma gości?

- Z tego, co widzę, panie Savinni, pani Hill nie ma obecnie w mieszkaniu.

- Jak to, nie ma?

- Widziałem dziś pannę Hill, gdy wychodziła. Kilka godzin temu. Nawet chwilę rozmawialiśmy, że jedzie na aukcję charytatywną. W dodatku organizowaną przez pańską rodzinę. Z całym szacunkiem, pamiętałbym, gdyby wróciła. 

Przypominam sobie, że w szpitalu, podczas rozmowy z Sophie przez telefon, Remy wspominała, że "przyjedzie", ale przecież, gdyby chodziło o jej mieszkanie to by mi to napisała. Wyjmuję ponownie telefon, przypominając sobie, że Tom udostępnił mi również lokalizację komórki Waters.

- Czy oddać panu klucze od motocyklu, panie Savinni?

- Nie, w porządku. Zostaję.

Na ekranie widzę punkt zaznaczony dokładnie w miejscu, w którym właśnie stoję.

- Dobrej nocy, panie Savinni.

Ktokolwiek się tu kręci, może być wszędzie, więc postanawiam, że wysiądę z windy parę pięter niżej, niż znajduje się moje mieszkanie. Nawet jeśli jej tu nie ma, to jedyna droga, abym mógł ją odnaleźć. Nie wiem, co zastanę w mieszkaniu lub kogo, ale nie mogę powstrzymać napływających do mojej głowy krwawych obrazków z jej udziałem.

Waters, kto wysłał za ciebie tego przeklętego sms'a?

Wysiadam na 78 piętrze i ruszam na schody. Intuicyjnie dotykam gnata w kaburze, ale go nie wyjmuję, bo roi się tu od kamer. Przywieram ramieniem do ściany, mijając kolejne piętro. Nad moją głowa zapala się światło. Dotykam balustrady i ostrożnie się wychylam, by zerkać w górę, ale widzę, że na pozostałych poziomach jest ciemno. Idę dalej, aż docieram pod drzwi swojego mieszkania. Wkładam klucz do zamka, nasłuchując jakikolwiek dźwięków, ale panuje tu grobowa cisza.

Waters, gdzie jesteś?

Zamykam za sobą drzwi i zapalam światło, bo mieszkanie jest spowite mrokiem. Na kanapie w salonie leżą sukienki i kosmetyki, oraz pusta butelka po winie. Podchodzę do aneksu kuchennego, by na wszelki wypadek wyjąć z szuflady nóż. Nigdy nie wiadomo, co się przyda, a ostatnimi czasy to najlepiej funkcjonujące narzędzie w moich dłoniach.

Ponownie wybieram jej numer, przechadzając się po pokojach, a nawet łazience. Jest sygnał, ale nic nie słyszę, nawet wibracji, a tym bardziej nie widzę telefonu. Chowam komórkę do kieszeni i w tym momencie coś słyszę. Staję przed drzwiami i wyglądam przez wizjer. Po drugiej stronie widzę zakapturzoną postać.

No to zaczynamy.

Z rozmachem otwieram na oścież drzwi i przywieram plecami do ściany. Napastnik wbiega do środka, więc łapię go od tyłu pod szyję. W tym samym czasie kolejna osoba wchodzi do mieszkania, więc stopą uderzam w drzwi, które z impetem zaciskają go przy futrynie. Dobrze, że na tym piętrze jest tylko moje mieszkanie, bo na te dziwne wrzaski już by się zleciał tłum ciekawskich sąsiadów. Wchodząc tu miałem świadomość, że natknę się na minę, ale tylko dwóch? Na mnie? Dopycham mocniej nogą drzwi, aż zaklinowany bandzior wydaje z siebie zduszony wrzask. W końcu puszczam nogę, a mężczyzna upada na ziemię. Oplatam ramieniem szyję drugiego napastnika i wyciągam nóż, który przykładam mu do gardła.

- Ćśś... - szepczę.

Zaczyna się wiercić, więc drugą ręką ściągam z jego twarzy kominiarkę i chwytam go za włosy. Kolanem uderzam go w tył pleców, aż upada na klęczki. Mocno pociągam mu głowę w tył i znowu przykładam nóż do gardła.

- Albo jesteś amatorem, albo wcale nie chcesz mnie zabić - mówię, przyglądając mu się z góry.

- On zaraz tu będzie!

- Och, nie mogę się doczekać. - Uśmiecham się. - Czyli ty nie jesteś mi już potrzebny.

Krew z jego tętnicy rozpryskuje się na ścianie. Koniec. Puszczam wolno ciało i przecieram nóż o materiał jego spodni. Podchodzę do drzwi i chwytam pod ramię leżącego tam mężczyznę. Wciągam go do środka. Jest nieprzytomny, ale żyje. Jeden potencjalny zakładnik mi wystarczy. Wyjmuję mu zza paska broń i upuszczam magazynek. Nie mija nawet minuta, gdy słyszę pukanie do drzwi.

Zaczynam rozumieć, że ktoś po prostu ze mną igra. Chce rozrywki, więc mu ją zapewnię.

Ocucam leżącego napastnika kilkoma klepnięciami po twarzy.

- Drzwi.

Na początku nie wie, co się dzieje i patrzy na mnie pytający wzrokiem, więc unoszę na wysokość jego wzroku gnata i macham mu nim przed oczami.

- Drzwi - powtarzam.

Wstaje, choć robi to dosyć niemrawo. Robię parę kroków wstecz, aby odsunąć się z pierwszego planu i obserwować z boku, co się wydarzy. Spodziewam się ostrzału, jednak, gdy drzwi się otwierają, nic takiego nie ma miejsca.

Kurwa. To jakiś kiepski żart.

- Cześć, Ian. Dawno się nie widzieliśmy.

Na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Przechadza się po mieszkaniu, nie zwracając nawet uwagi na zwłoki, jak przypuszczam, jego człowieka.

- Tęsknota cię do mnie sprowadza?

- Śmiem twierdzić, że jest zupełnie odwrotnie - odpowiada.

Nie mógł mnie rozpoznać tamtego dnia, gdy wpadłem do jego mieszkania i odbiłem z jego rąk Waters. Miałem zasłoniętą twarz. To jest, kurwa, niemożliwe.

- Doprawdy? Zaciekawiłeś mnie.

- Naprawdę sądzisz, że nie wiem o tym, że moja narzeczona mieszkała tu przez ostatnie tygodnie?

- I?

- Nie ugościsz nas? A podobno jesteście takim życzliwym i towarzyskim narodem.

- My?

- A czyż nie większość członków Cosa Nostry ma włoskie korzenie? W tym również ty? - Momentalnie czuję, że grunt osuwa mi się spod stóp. - Choć z pewnością nie można ci odmówić gościnności wobec mojej narzeczonej.

Moje serce, bije jak szalone.

- Gdzie ona jest?

- To nie ty zadajesz tu pytania.

- Jeden na jednego? Jesteś pewny? Ostatnio marnie się to dla ciebie skończyło. Jak twoja głowa?

- Masz dwa wyjścia, Savinni. Jechać z nami po dobroci lub...

- A kto powiedział, że zamierzam się stąd gdziekolwiek ruszać?

Devin znowu się uśmiecha i zaczyna grzebać w kieszeni swojej kurtki. Automatycznie mocniej zaciskam palce wokół glocka, ale jedyne co z niej wyjmuje to telefon.

- Sprawdźmy. "Jestem w drodze. Nikomu nie otwieraj..." - czyta. - Przypuszczam, że szukasz naszej wspólnej dziewczyny, więc pojedziemy razem ją odwiedzić.

Ian, nie daj się emocjom. Spokojnie. Nie możesz pokazać, że ci na niej zależy, bo to go tylko dodatkowo napędzi.

- Wspólnej dziewczyny? - parskam. - Wybacz, Devin. Najwidoczniej ostatnio nie byłem zbyt delikatny, skoro wysuwasz takie wnioski. Nie mam czasu na te podchody. Mów, czego chcesz, albo załatwimy to po mojemu.

Spokojnie, żadnych gwałtownych ruchów.

- Czyli nie jest ci potrzebna?

Zagryzam wnętrze policzka.

- Gdzie ona jest? Kolejny raz nie powtórzę.

- Czyli jednak jej potrzebujesz? Szybko zmieniasz zdanie, ale pozwól, że ci to ułatwię. Odłóż broń, a wskażę ci drogę.

- Chcesz żebym się poddał?

- Wszystko zależy od ciebie, Savinni. Co jesteś w stanie dla niej zrobić?

Moje ciało dosłownie sztywnieje. Świadomość tego, że coś może się jej stać, i to z ręki Devina, sprawia, że mam ochotę go zabić. Mogłem zrobić to tamtego wieczora, gdy wpadłem do ich mieszkania. Mogłem zrobić z nim wszystko, ale oszczędziłem jego marne życie. Jestem skończonym kretynem.

- Dobrze, chcesz rozrywki? - pytam. 

Zmuszam się do uśmiechu, choć wszystko we mnie krzyczy jej imię. Wyciągam z broni magazynek, który spada z hukiem na podłogę. Kucam i popycham glocka w jego stronę.

- Nawet nie wiesz, jak długo na to czekałem. 

Continue Reading

You'll Also Like

5.4K 468 31
Znika najmłodsza siostra ze znanego rodzeństwa Barboleta da Silva. Gdy policja rozkłada ręce w sprawie, jeden z jej braci decyduje się zgłosić o pomo...
442K 16.7K 48
- Nie rób tak. - szepnął w moje usta. - Ale jak? - zapytałam kusząco i ponownie przegryzłam dolną wargę. - Tak? - Dokładnie, tak. - nie patrzył już...
569K 24.5K 36
Chloe jest zwykłą nastolatką, która przez pomyłkę rodziców i dyrektorki przenosi się do szkoły z internatem dla problemowych nastolatków, w której ni...
852K 47.7K 82
-A ty to kto? - Zapytała moja przyjaciółka bez jakichkolwiek emocji. Serio? Przecież, to ona zawsze piszczała na widok przystojnych chłopaków, nie j...