Bractwo Omerta [1] - Atak (ZA...

By kaitlynwels

45.4K 1.6K 3K

Pierwsza część Trylogii Bractwa Omerta. [+18] *** Będę Twoim prześladowcą, zemstą, bólem i trwogą. Żałujcie z... More

PLAYLISTA
(Spóźnione) Słowo wstępu
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17 - Kartka z kalendarza
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20 - Kartka z kalendarza
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26 (1/4 FINAŁU)
ROZDZIAŁ 27 (2/4 FINAŁU)
ROZDZIAŁ 28 (3/4 FINAŁU)
ROZDZIAŁ 29 (4/4 FINAŁU)
ROZDZIAŁ 30 (OSTATNI)
OD AUTORA
puk, puk, może papier?

ROZDZIAŁ 13

1.6K 49 93
By kaitlynwels

Wzgórza Todt Hill, Nowy Jork

Moja szurnięta rodzinka kocha luksus. Myślę o tym za każdym razem, gdy wjeżdżam na podjazd naszego rodzinnego domu. W tej dzielnicy mieszkał sam Paul Castellano[1], czy Frank Cali[2], a nawet kręcono tutaj filmową posiadłość rodziny Corleone[3]. Naturalnie Hector uznał to za ogromny atut tego osiedla.

Parkuję na brukowanym kostką podjeździe. Z oddali widzę, jak podbiega do mnie Johnny zakładając w międzyczasie płaszcz. Wysiadam nieco rozbawiony, obserwując jak zziajany staje opierając się dłonią o maskę mojego samochodu.

- Panie Savinni...

Jego twarz jest cała czerwona i sam już nie wiem, czy to od mrozu, czy jego niezdarnego biegu przez dziesięć metrów. W końcu jest już po pięćdziesiątce, więc jestem w stanie wybaczyć mu ten brak kondycji.

- Nie spodziewałem się tu dziś pana - dodaje.

- Niespodzianka - odpowiadam beznamiętnie.

- Może przeparkuję pana samochód do garażu? - Wskazuje nieśmiało na kluczyki w mojej dłoni, z zawieszką w postaci uciętej głowy.

Taki żart.

- Spokojnie, długo tu nie zabawię.

Johnny przytakuje lekko speszony i gestem zaprasza mnie do wejścia.

Dom jest kwintesencją gustu matki. Klasyczny kolonialny budynek z ceglaną fasadą i dużym frontem otoczonymi wysokimi białymi kolumnami. Położony z dala od sąsiadów, a prowadzi do niego kręta uliczka, otoczona gęstym lasem. "Trochę na uboczu, dyskretnie schowany, a jednak nadal to tylko czterdzieści minut do Manhattanu" - przywołuję w myślach słowa mojej rodzicielki. Posiadłość ma nieskazitelny, jak zawsze idealnie ostrzyżony trawnik. Drzewa potraciły na zimę swoje liście, a jedynie kilka iglastych krzewów dodaje koloru w ten ponury dzień.

Johnny puszcza mnie przodem.

Czasami nie wierzę, że za tymi dwuskrzydłowymi drzwiami z ciemnego dębu, chowają się wszystkie moje wspomnienia z dzieciństwa. Tak skrajne w swoich emocjach, gdzie znaczącą część wolałbym oddać w zapomnienie. Właśnie z tego powodu chyba tak rzadko tu bywam, a raczej raz w roku na Święta Bożego Narodzenia, które nieubłaganie się do nas zbliżają.

Przekraczając próg moim oczom ukazuje się widok na antresolę, przed którą ciągną się stare drewniane schody. Te same od lat, których matka nie pozwala wymienić na hiszpański, uwielbiany przez Hectora, marmur. Cieszę się, że mu na to nie pozwala, ani na żadne inne renowacje. Ten dom to ostatnie miejsce, gdzie czuć jeszcze obecność Evelyn. Przebywanie tutaj zawsze napawa mnie dziwną nostalgią. Pachnie tu mokrym drewnem, dymem z cygara i wonią starych, zakurzonych książek, niszczejących w bibliotece po mojej prawej stronie. Brakuje tylko zapachu czerwonego wina i chleba, wypiekanego własnoręcznie przez moją matkę, gdy byłem jeszcze dzieckiem.

Właśnie tak pachniało moje dzieciństwo.

- Pani Helen właśnie szykuje się do kolacji - mówi John.

"Szykuje się." Czasami mam wrażenie, że moja matka nie jest stuprocentową Amerykanką, a jej prawdziwe korzenie sięgają daleko w XIX wiek angielskiej arystokracji.

- Jest Hector?

- Niestety nie ma pana ojca - odpowiada, zamykając za sobą drzwi. - Wyszedł dziś rano i jeszcze nie wrócił.

- A James?

- Jest na uczelni. Ma wkrótce egzaminy.

- Czyli nadal tu mieszka?

- Zgadza się.

- Cóż za samodzielność - nie kryję sarkazmu.

- Jest za to pana bratowa.

- Harper? Czy ona już nie powinna leżeć, czy co tam robią kobiety w ciąży? - ciężko wzdycham i rzucam płaszcz na fotelu obok. - Wcześniej nie ruszała się praktycznie z mieszkania, a teraz kręci się po całym mieście. - Drewniana podłoga skrzypi w niektórych miejscach, gdy przechodzę dalej. - A Vincent?

- Pański brat był obecny na śniadaniu.

- Wróci?

- Niestety tego nie wiem, ale pani Harper zostaje tutaj na kilka dni.

- Pokłócili się?

- Wiem tylko, że ze względu na swój stan potrzebuje stałej opieki - odpowiada wygładzając nerwowym gestem marynarkę. - Jutro zjawi się jej pielęgniarka.

- Zaczęła dziewiąty miesiąc?

- Tak. Trzydziesty szósty tydzień.

- Hm - drapię się po brodzie. - A wiesz, gdzie pojechał Hector?

- Niestety nie posiadam takich informacji, panie Savinni.

- W porządku. I tak od Ciebie Johnny dowiaduję się więcej, niż od własnej rodziny.

Może dlatego, że nie potrafisz wyłączyć myślenia o pracy. Tym pozytywnym akcentem kończę swój wywiad i przechodzę w głąb domu.

- Czy przygotować dla pana nakrycie do obiadu? - woła za mną.

- Nie trzeba! - odpowiadam nie zatrzymując się. - Najwyżej skubnę coś z talerza Jamesa.

W sumie, próbuję przywołać swój ostatni posiłek, jednak nie jestem w stanie. Spojrzałem wczoraj na zakupy Sophie dla Waters, ale mój żołądek był tak ściśnięty, że prędzej bym to zwrócił, niż strawił.

Waters.

Pojawia mi się przed oczami jej nagie, okaleczone ciało, leżące, a raczej zatopione w wannie. Na samo wspomnienie robi mi się słabo. Myślałem, że nie żyje. Byłem tego prawie pewny. Wiedziałem o jej sytuacji i nic z tym nie zrobiłem, a wręcz...

Nazwałeś ją ofiarą.

Jestem sam sobie wrogiem.

Wyśmiałeś ją.

Tak, mam niewyparzony język.

Groziłeś, że ją zabijesz.

...

Potrząsam niezdarnie głową chcąc odgonić od siebie czarne wizje. Przystaję w salonie, gdzie w kominku trzaska opalane drewno, a na kanapie siedzi moja matka pochłonięta czytaną lekturą. Wygląda, jak prawdziwa arystokrata. Idealnie wygładzony kok, pełny makijaż i elegancka czarna sukienka. Podnosi na mnie wzrok, a szeroki uśmiech pojawia się na jej zmęczonej twarzy.

- Ian, kochanie!

Odrzuca książkę i zrywa się na równe nogi. Podchodzę do niej, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

- Jesteś jedyną osobą na tym świecie, która jeszcze cieszy się na mój widok.

- Co ty opowiadasz! - Zarzuca na mnie dłonie, wtulając głowę w mój tors.

Jestem starym chujem po trzydziestce, a mam wrażenie, że żyję już tylko dla tych gestów. Obejmuję ją w mocnym uścisku, lekko podnosząc. Praktycznie nic nie waży. Nawet pistolety są od niej cięższe.

- Synku, ale się cieszę, że cię tu widzę. - Odstawiam ją na podłogę, gdy całuje mnie czule w policzek. - Jesteś cały zmarznięty! - Chwyta w swoje drobne dłonie moje ręce. - Na Boga. Masz całe poranione kostki. To pewnie od tego mrozu - przekonuje samą siebie, choć doskonale wie, że moje dłonie nigdy nie wyglądały lepiej. - Okropnie się o ciebie martwiłam. Dzwoniłam chyba z milion razy. Wyłącz w końcu tę sekretarkę! Uruchamia się od razu po dwóch sygnałach. Co to są dwa sygnały dla matki?

- Wiem, mamo - śmieję się w odpowiedzi. - Mówiłem ci, żebyś pisała smsy. Nie mogę zwolnić Sue. To jedyna osoba, która nie żąda ode mnie pieniędzy.

- Jesteś niepoważny. - Odsuwa się w końcu ode mnie, choć nadal czuję jej różane perfumy. - Zresztą wiesz, że nie lubię w te smsy. To szatańskie narzędzie. Chodź skarbie, siadaj - wskazuje dłonią na kanapy. - Zaraz zrobimy ci ciepłą herbatę. Johnny wkrótce powinien podać posiłek - mówi ciągnąć dalej zatroskany ton. - Powiedz mi, czy coś się stało? Oczywiście prócz Marco. To znaczy nie umniejszając mu. Niech spoczywa w pokoju - mówi ostrożnie, wykonując w powietrzu znak krzyża. - Cudowny człowiek i taka okropna historia. Strasznie mi przykro skarbie, ale czy wydarzyło się jeszcze coś? Źle wyglądasz - dotyka mojej twarzy - nadal męczy cię bezsenność? Bierzesz te pastylki od doktora Colucci? Pewnie nie jadasz śniadań to i tabletek nie bierzesz.

- Mamo - próbuję przywrócić ją do rzeczywistości, bo weszła na trzeci bieg. - To tylko zmęczenie. Dużo się działo, dlatego się nie odzywałem. Przepraszam.

Zajmuje miejsce na skórzanej sofie, a ja tuż obok niej. Dostrzegam na stoliku lampkę czerwonego wina, co wywołuje mój uśmiech.

- Za dużo dźwigasz na swoich barkach. Jak Ty się w ogóle czujesz?

Tak proste, a zarazem szczere pytanie wybija mnie z rytmu.

- Nie wiem.

Nie pamiętam, kiedy ktoś ostatnio mnie o to spytał. Jedyne, co przychodzi mi do głowy to zmęczenie, chroniczne zmęczenie i wyczerpanie.

- Wiem, że nie zjawiłbyś się tutaj bez powodu. Znam cię i nie próbuj oszukać własnej matki - grozi mi palcem. - Vincent przyjechał dziś rano razem z Harper. Pytałam o ciebie, ale nic nie powiedział. Wszyscy tutaj przyjeżdżacie, gdy coś was trapi, a milczycie jak zaklęte owce.

Czasami chciałbym móc powiedzieć na głos o tym, co się dzieje, co czuję i jak cholernie mam dość bycia częścią tej ogromnej układanki.

Ale nie mogę.

- Przeklęte rodziny tak mają.

- Och, nie grzesz! - klepie mnie lekko w ramię. - Cokolwiek by się nie działo, to zawsze chwilowy deszcz, a nawet jeśli urośnie do rangi huraganu - wywracam oczami wiedząc, jak skończy się ta metafora - ....to każde połamane drzewo można ponownie zasadzić. Urośnie jeszcze piękniejsze niż poprzednie.

- Jesteś niepoprawną optymistką.

- Wiem - odpowiada z czułym uśmiechem i chwyta lampkę wina. - Do dziś żałuję, że nie odziedziczyliście więcej cech po mnie. - Upija łyk. - Zostaniesz na obiedzie, prawda? Będzie krem z dyni i pieczeń cielęca. Gdybym tylko wiedziała wcześniej, że nas odwiedzisz poprosiłabym o coś, co lubisz.

- Mamo, jestem typowym Amerykaninem - odpowiadam zgodnie z prawdą, rozkładając się wygodnie na kanapie. - Ciepły burger to szczyt moich marzeń.

- Kochany, nie zapominaj o swoich włoskich korzeniach. - Prawdę mówiąc jej bliżej do włoskich korzeni, gdy widzę z jakim entuzjazmem gestykuluje każde słowo. - Nasze tradycje i kultura jest zapisana we krwi. Co by pomyśleli twoi przodkowie?

- W większości leżą zakopani głęboko w ziemi ze śladem od kulki w tyle głowy, więc sądzę, że nie robi im to już różnicy.

- Czyli o to chodzi?

- Mamo, możesz mnie chociaż raz nie podchodzić w ten sposób? - pytam, używając tej łagodnej wersji tonu i zakładam dłonie na kark. - Naprawdę nie mam dziś na to siły.

- Pokłóciliście się z Vincentem, prawda? Tak przeczuwałam, że to będzie smutny dzień - upija kolejnego łyka, wyraźnie poruszona, mimo że nic jej jeszcze nie potwierdziłem. - Jesteście sobie najbliżsi. Rodzina musi się wspierać.

Przecieram zmęczonym gestem twarz. Kocham ją nad życie, ale czasami stanowczo przesadza.

- O co poszło tym razem? - ciągnie dalej. - Jamesa też od siebie odsuwacie. Ma już dwadzieścia jeden lat. To chyba odpowiedni wiek, aby zaangażować go w rodzinne interesy. Nauczy się odpowiedzialności.

- Mamo - wzdycham - mam za sobą ciężki dzień, nawet dwa. Nie wciągajmy w to każdego po kolei. James ma niesamowity talent do wpakowywania się w kłopoty nawet bez mojej pomocy.

- Chcę tylko, aby nasza rodzina była razem - mówi ze smutkiem w oczach. - Wiem, że byś o niego zadbał. On czuje się pominięty, a może wspólna praca pozwoliłaby wam się ze sobą zżyć.

- Mamo, jak to sobie wyobrażasz? Wiesz, że nie lubię, gdy opisujesz nas jak jakąś korporację. Nie będę z nim uzupełniał wniosków, ani skanował papierów. Doskonale wiesz, jaka jest pierwsza powinność wobec tej rodziny. Nie da się cofnąć przelanej krwi.

- A nie da się mniej drastycznie?

Należymy do przeklętej rodziny Gambino. Nie, niestety nie.

- Wolałbym nie rozmawiać na takie tematy.

- Ian, wiem, że... są rzeczy, sprawy o których... - szuka odpowiednich słów, ponownie upijając wino. - Nie musicie mi mówić wszystkiego. Pogodziłam się z tym. Ale, gdy widzę, że coś się dzieje nie tak, jak powinno, to się o was martwię. - Kładzie mi swoją dłoń na mojej, mocno zaciskając palce. - Jesteś moim pierworodnym synem. Wiesz, że nigdy nie będę cię oceniać, ani krytykować za to, co musiałeś zrobić lub dopiero zrobisz. Zawsze będziesz moim synem. Chcę tylko wiedzieć, że nie dźwigacie tego sami. W tym okrutnym świecie macie tylko siebie.

Splatam jej palce ze swoimi, chcąc jej w ten sposób dodać otuchy. Jak kobieta o tak czystym i dobrym sercu znalazła się w tej rodzinie?

- Nigdy nie zrozumiem, jak mogłaś zakochać się w takim potworze, jak Hector. Jesteś dla niego za dobra, dla nas wszystkich.

- Skarbie, wiem, że twój ojciec popełnił wiele błędów, ale nigdy nie był potworem.

Puszczam jej dłoń i wstaję z kanapy. Na te słowa coś ściska mnie w żołądku. Wyciągam paczkę papierosów, mając nadzieję, że jeszcze pamiętam, jak się zaciąga.

- Nie denerwuj się skarbie, ale nie wybieramy ludzi, których kochamy. To miłość sama nas wybiera. Wierzę, że odnajdziesz szczęście. Ta jedna osoba wynagrodzi ci te lata samotności.

- A potem żyli długo i szczęśliwie. - Odpalam papierosa i chowam jedną dłoń do kieszeni. - Jestem za stary na te bajki, mamo.

Mijam ją i podchodzę do kominka. Kojące ciepło rozpływa się po moim ciele. Opieram się ramieniem o belkę, obserwując iskrzący się ogień i tym samym, moje ulubione miejsce w tym domu.

- Widzę, że coś cię trapi - słyszę za plecami jej głos. - Wyduś to w końcu z siebie.

Jak? Przecież nie powiem jej, że przez swoją chorą ambicję straciłem zaufanie swoich najbliższych ludzi.

- Nadal twierdzisz, że nic po tobie nie odziedziczyłem? Nie znam nikogo tak upartego.

Kucam, strzepując popiół do kominka. Czuję kolejny nacisk na żołądku.

- Ian?

- Mamo, czy masz kontakt z Elliotem? - pytam, nawet nie odwracając się w jej stronę.

- Dlaczego o niego pytasz? - Jej głos z aksamitu zamienia się w sztywną strunę. - Dlaczego teraz?

- Teraz? - Spoglądam na nią przez ramię.

- Skarbie, to mój syn, taki sam, jak wasza trójka - zaczyna ostrożnie. - Ale nie mam z nim kontaktu.

- Zapytam inaczej. - Wstaję na równe nogi i staję przodem do niej. - Czy Elliot próbował się z tobą kontaktować?

Jest niezadowolona z tego obrotu sytuacji, ale upierdliwość mam po niej, więc wie, że ja również nie odpuszczę.

- Tak.

Mama odstawia kieliszek z niedopitym winem. Obserwuję, jak wędruje do komody pod oknem i przekłada w niej jakieś papiery. W końcu wyjmuje szkatułkę, a z niej kopertę.

- Od czterech lat, co roku wysyła na święta pocztówkę.

Podchodzi, wręczając mi wspomniane trzy widokówki. Jedna z Chicago, kolejna z Dallas, a ostatnia z Phoenix. Najwidoczniej jeszcze nie zdążył wysłać tegorocznej. Odwracam je tyłem, a na każdej widnieje powtarzający się napis "wszystko będzie dobrze, wesołych świąt mamo".

- Twój Elliot - czytam na głos jego podpis. - Dlaczego nigdy o tym nie wspomniałaś?

- Po co? - pyta z nutą żalu. - Sami go stąd wygnaliście.

- Sam się wygnał uciekając ze szpitala - poprawiam ją stanowczo. - Czy było jeszcze coś do tych widokówek? Adres? Numer telefonu?

- Nie. - Chowam pocztówki do koperty i wrzucam ją do żarzącego się ognia. - Ian! - Łapie mnie za ramię, jednak przytrzymuję ją w bezruchu.

- Mamo, on jest niebezpieczny - mówię dosadnie, patrząc jak panika wzbiera w jej oczach. - Jeśli to znowu się powtórzy to odnajdę go i zapakuję tam, gdzie jego miejsce.

- Ian, to nadal twój brat.

- Mam tylko dwóch braci i siostrę.

Patrzę, jak ogień kąsa resztki pocztówek. Matka odrywa się ode mnie, robiąc krok w tył. Ma przerażony wyraz twarzy.

- Ta obsesja cię zmienia.

Tak, wszyscy mi to powtarzają.

- Ja nazywam to ochroną - odpowiadam odrywając od niej wzrok.

- To rola twojego ojca.

Nic na to nie odpowiadam. Nie chcę kolejnych kłótni.

- Kolacja podana - mówi Johnny wchodząc do salonu. - Życzą sobie państwo do obiadu białe, czy czerwone wino?

- Nalej mi brandy, Johnny. Podwójną porcję.

Szybkość z jaką odpowiada zaskakuje nawet mnie. Johnny przytakuje i wychodzi z salonu, mijając się w progu z Harper. Ta ma już coś powiedzieć, gdy zatrzymuje na mnie wzrok.

- Ian? - Dotyka dłońmi swojego brzucha wielkości zmutowanego arbuza i przenosi spojrzenie na matkę. - Helen? Wszystko w porządku?

- Tak kochanie - odpowiada posyłając jej ciepły uśmiech.

- Dziś nie jestem zwiastunem złych wiadomości, więc spróbuj powstrzymać swój entuzjazm. Nie zaszczycę was długo swoją obecnością - rzucam obojętnie.

- A powinieneś. Może ty mi powiesz, o co znowu pokłóciłeś się z Vincentem?

- Niesamowite. Jednak jest coś, co twój mąż przed tobą ukrywa? - mówię udając teatralne zaskoczenie. - Przyjechałem tu, żeby na chwilę odpocząć, a jestem terroryzowany bardziej niż na co dzień.

- Dla jasności, jedyną osobą, której współczuję w tej sytuacji jest wasza matka - mówi hardo, głaszcząc się delikatnie po brzuchu. - Stare gamonie z was, a zachowujecie się jakbyście mieli po piętnaście lat. Te gierki chyba nigdy się wam nie znudzą. Stoicie po tej samej stronie. Tak ciężko wam to ogarnąć?

- Wyjątkowo w tej sytuacji tak nie jest.

- Nie?

- Vincent ma prawo być wściekły. Możesz mu to nawet przekazać.

- To teraz naprawdę jestem skołowana - mówi otwarcie. - Ian, to się odbija na nas wszystkich. Zazwyczaj jestem przyzwyczajona do tego, że macie inną politykę, ale Vincent od wczoraj nie odezwał się do mnie słowem. Przyjechałam tutaj, bo nie da się z nim wytrzymać.

Zaskakują mnie odsłonięte karty z jej strony, ale staram się nie dać tego po sobie poznać.

- Harper, nie możesz się denerwować w takim stanie - wtrąca moja matka, łapiąc ją za ramię. - Ian, wystarczy już.

- Nie - przerywa jej. - Helen, zostawisz nas na moment? Proszę.

Matka posyła mi ostrzegawcze spojrzenie i niechętnie zmierza w kierunku wyjścia. Harper odczekuje chwilę i robi kilka kroków w moim kierunku.

- Ian, ja muszę wiedzieć, co się dzieje. Czy powinnam w to ingerować? - pyta spokojnym, ale stanowczym tonem.

Nie wiem, co powiedzieć. Czuję się winny tego, ile osób cierpi na moich decyzjach, a z drugiej strony wiem, że nie mogłem postąpić inaczej.

Harper bierze głęboki oddech, gdy nie otrzymuje odpowiedzi.

- Ian, czy to ma związek z Marco? Coś nam grozi?

- Wiesz, że nie pozwoliłbym wam zostać w mieście, jeśli by tak było.

- Mam na myśli także ciebie. - Zmusza się do uniesienia kącików ust, choć zmartwienie potęguje się na jej twarzy. - Chronisz rodzinę. Wiem o tym, ale jesteś na pierwszej linii ostrzału.

- Nie martw się - mówię lekko, starając się ją nieco uspokoić. - Wiesz, że obaj jesteśmy narwani. Powiedziałem za dużo, a Vin to pamiętliwy drań, więc sama rozumiesz. Porozmawiam z nim, a ty zadbaj o siebie i moją chrześnicę.

Puszczam jej perskie oczko, na co się lekko uśmiecha.

- Lub chrześniaka.

- Wykluczam to. Kolejne pokolenie ma mieć inne życie.

- Czasami nie da się oszukać przeznaczenia - mówi lekko, wzruszając beztrosko ramionami. - To nazwisko ciąży, wiem o tym - kontynuuje, kładąc mi dłoń na ramieniu. - Ale wspieramy cię. Płynie w was ta sama krew, więc nie umiecie sobie tego okazać, ale od tego są jeszcze w tej rodzinie kobiety, które wam o tym przypomną.

- Właśnie dlatego liczę, że to będzie dziewczynka - żartuję, ciężko wzdychając. - Podoba mi się ten chwilowy rozejm, ale jutro wracamy do normalności.

- To oczywiste.

- Muszę się przespać, bo ledwo patrzę na oczy.

- Nie zostaniesz na obiedzie?

- Chciałbym, ale czuję, że nic nie przełknę.

Uśmiecha się lekko w odpowiedzi i odwraca do wyjścia. Odprowadzam ją wzrokiem czując w sobie dziwną ulgę.

- Harper. - Zatrzymuje się by spojrzeć na mnie przez ramię. - Dziękuję - mówię nieco zmieszany. - Potrzebowałem to dziś usłyszeć.

***

[1] Paul Castellano - przypomnienie, przestępca amerykański pochodzenia włoskiego, głowa nowojorskiej mafijnej rodziny Gambino, należącej do Cosa Nostry. Zginął w wyniku walk o przejęcie władzy.

[2] Frank Cali - znany również jako "Franky Boy", był amerykańskim gangsterem i ostatecznie pełniącym obowiązki szefa rodziny mafijnej Gambino. Cali został zastrzelony.

[3] Rodzina Corleone - fikcyjna sycylijska rodzina występująca w powieści Mario Puzo "Ojciec Chrzestny" i filmie o tym samym tytule.

Continue Reading

You'll Also Like

569K 24.5K 36
Chloe jest zwykłą nastolatką, która przez pomyłkę rodziców i dyrektorki przenosi się do szkoły z internatem dla problemowych nastolatków, w której ni...
21.2K 4.3K 40
Kylie Andreson jest pewną siebie kobietą, która na wszystko zapracowała sama. Życie według kalendarza i listy zadań zawsze ułatwia jej pracę oraz cod...
904 132 26
Martyna ma osiemnaście lat i poważny problem ­- jeśli nie poprawi zagrożenia z chemii, nie zda do maturalnej klasy. Propozycja nauczyciela brzmi jak...
442K 16.7K 48
- Nie rób tak. - szepnął w moje usta. - Ale jak? - zapytałam kusząco i ponownie przegryzłam dolną wargę. - Tak? - Dokładnie, tak. - nie patrzył już...