Bractwo Omerta [1] - Atak (ZA...

By kaitlynwels

45.4K 1.6K 3K

Pierwsza część Trylogii Bractwa Omerta. [+18] *** Będę Twoim prześladowcą, zemstą, bólem i trwogą. Żałujcie z... More

PLAYLISTA
(Spóźnione) Słowo wstępu
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17 - Kartka z kalendarza
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20 - Kartka z kalendarza
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26 (1/4 FINAŁU)
ROZDZIAŁ 27 (2/4 FINAŁU)
ROZDZIAŁ 28 (3/4 FINAŁU)
ROZDZIAŁ 29 (4/4 FINAŁU)
ROZDZIAŁ 30 (OSTATNI)
OD AUTORA
puk, puk, może papier?

ROZDZIAŁ 9

1.2K 57 85
By kaitlynwels

Remy

21:16

Jeden zły wybór, a moje zepsucie zaczyna przejmować nade mną kontrolę. Wiem, że to była zła decyzja, jednak czy dziś podjęłabym inną? Czy jestem pewna, że chcę wejść w ten świat? I czym on tak naprawdę jest?

Przypuszczam, że dawno przejechaliśmy Brooklyn. Może to Queens? Nie poznaję tych ulic. Nie wiem nawet, kim jest człowiek prowadzący samochód. Tamtej nieszczęsnej nocy w magazynie usłyszałam chyba jego imię, Severio. Może to ochroniarz? Tak przynajmniej wygląda. Szerszy od siedzenia, łysy ze wzrokiem zabójcy. Nie przedstawił się, gdy wsiadaliśmy, choć ludzie z tego otoczenia chyba nie mają tego w zwyczaju. Obok siedzi Vincent, równie milczący, co poprzednik.

To tylko jeden wieczór Remington, weź się w garść. Dziś jesteś Ginger. Ginger Hill w czarnym Porsche, tandetnym białym futrze i wyprostowanych włosach. Wejdź w rolę. Bądź dumna i godna. Suknie z rozcięciem do biodra owszem są zarezerwowane dla innej grupy społecznej, ale ty dziś do niej należysz. Potraktuj to, jako zlecenie. Jednorazowe. Bez umowy. Za kosmiczne pieniądze. Ale legalne, chyba. Powiedzmy, że legalne na miarę dziewczyny z Bronxu. 

Zwalniamy. 

- Gotowa? 

Patrzę na tył głowy Vincenta i dociera do mnie, że właśnie zaczynam zlecenie. 

- Tak. 

- Torba jest w bagażniku. 

Zjeżdżamy w jakąś uliczkę. Przed nami jest brama, już otwarta. Nic nie wiem, o tej części planu. Może to kolejny test? 

- Czekamy - rzuca Vincent, po czym mężczyzna za kierownicą wyłącza silnik. 

Od szyby odbija się jedynie migające światło jednej, samotnej latarni obok. Miejsce przypomina dziedziniec. Budynek jest ze starej cegły, ledwo widoczny w otaczającej nas ciemności. Siedzimy w całkowitym milczeniu przez kilka kolejnych minut do momentu, aż oślepiają nas światła nadjeżdżającego samochodu. 

- To Ian - przerywa ciszę Vincent, choć mam wrażenie, że szaleńcze bicie mojego serca słychać nawet na Manhattanie. 

To Rolls-Royce. Na Boga, ile ci ludzie mają pieniędzy? 

Parkuje naprzeciwko nas, jednak światła pozostają zapalone. Podjeżdża kolejny samochód. Widzę, że Vincent łapie za ramę drzwi.

- Wysiadamy - rozkazuje.

Zabieram kopertówkę z siedzenia i łapię rąbek długiej sukni. Serce podchodzi mi do gardła. Severio otwiera przede mną drzwi, jednak nie obdarza mnie nawet przelotnym spojrzeniem. Wysiadając od razu próbując namierzyć, gdzie jest Vincent, by dostać od niego kolejne wskazówki, ale zamiast niego widzę Iana.

Stoi bokiem do mnie, parę metrów dalej. Jest ubrany cały na czarno. Jego postać prawie stapia się z otaczającą ciemnością. Pozwala, aby targający jego płaszczem wiatr odsłonił kaburę z pistoletem. Spogląda na mnie odpalając papierosa. Przez moment znika za chmurą wypuszczanego dymu, a mimo to nadal czuję jego spojrzenie. Oceniające, od stóp do głowy, lalkę na wystawie. Vincent dołącza do niego, stając obok. Jest nieco niższy, jednak z tej perspektywy dopiero dostrzegam ich podobieństwo. Nienaganna postawa, wypięta pierś, kruczoczarne włosy i zaciętość wypisana na twarzy. Nawet ich sposób poruszania się jest zbieżny, wyrażający wyższość i dumę. 

Przyglądając się im czuję niewygodne zmieszanie i upokorzone. Nawet ja przyłożyłam rękę do tego, by mieli nade mną władzę. Odwracam wzrok. Pozwoliłam sobie na zbyt intymne spojrzenie na nich, co dodatkowo napawa mnie obrzydzeniem do samej siebie. 

Samochód parkuje przed nami, po czym wyłania się z niego mężczyzna, koło czterdziestki. Vincent wspominał, że będzie mi towarzyszył człowiek zwany Czerwonym Brandym i na jego widok rozumiem, skąd te określenie. Ma zaczerwienione policzki i lekko opuchniętą twarz. Jeżeli braćmi Savinni rządzi pieniądz, to tym osobnikiem alkohol i inne dragi. 

- Vincent - zaczyna mężczyzna ochrypniętym głosem - dobrze cię widzieć. 

- Niestety zawsze w kryzysowych sytuacjach. Poznaj mojego brata - Vincent przenosi wzrok na Iana. - To mój przyjaciel. Angelo Dalla. 

Następuje wymiana uprzejmości, choć uścisk ich dłoni nie wygląda na zwykłe powitanie, ale nie umiem określić, czym tak naprawdę jest. 

- Wiele o tobie słyszałem.

- Nasze piękne miasto wręcz do tego zobowiązuje, Angelo - odzywa się w końcu Ian. 

- Miasto, czy interesy?

- A to jakaś różnica? 

Angelo zerka na Vincenta, jednak ten się nie odzywa. Wtedy przenosi swoje spojrzenie na mnie.

- To ta dziewczyna?

Dreszcz przerażenia przebiega przez moje ciało, ale staram się pozostać obojętna. Ian spogląda na mnie przez ramię. 

- Tak. Ginger Hill. 

Nie czuję się upoważniona, aby się odezwać. Nie dostałam żadnego sygnału. 

- Tylko tyle? - drąży Angelo.

Co on ma na myśli?

- Trzymajmy się protokołu - kontynuuje Ian, wracając spojrzeniem do mężczyzny. - Odstawiasz ją tylko na miejsce - mówi głośniej, strzepując popiół z papierosa. - Żadnych rozmów. 

- A co z nim? - pyta wskazując brodą na Severio. 

- Nie przejmuj się, Angelo. Będzie niewidzialny - wtrąca Vincent. 

- Jedzie z nami?

- Z nami. To jakiś problem? - drąży dalej Vincent. 

- Nie, skądże - mówi ostrożnie. - Przed kim będę odpowiadał za tę akcję?  

- Przed nazwiskiem Savinni, jak zawsze. Twoim kontaktem nadal jestem ja. 

- Ale za porażkę odpowiesz tylko przede mną.

Ostry głos Iana prawie przecina powietrze. Mówi do Angelo, ale w momencie, gdy przenosi na mnie spojrzenie czuję przypływ wściekłości. Te słowa są także skierowane do mnie. 

- Ginger - rzuca, nie siląc się na łagodny ton. To polecenie, rozkaz. 

Cofam się do bagażnika. Wyciągam z niego torbę z dwiema rączkami. Nieco zniszczoną. Wiem, że są w niej pieniądze. Dużo pieniędzy. Obserwują mnie, gdy się do nich zbliżam, a tylko stukot szpilek zagłusza szaleńcze bicie mojego serca. Zaciskam mocniej palce na uchwycie i stając między nimi, wręczam ją Angelo.  

- Zgodnie z ustaleniami - przerywa ciszę Ian. 

Powietrze w tym otoczeniu wydaje się cięższe. Wycofuję się, stając ponownie w ich cieniu. 

- Co z drugą częścią? - pyta Angelo, rozsuwając zamek.

- Po zleceniu. Jakieś pytania? - Milczy. - Cudownie.  

Czerwony Brandy skina lekko głową. Zasuwa torbę i bez słowa cofa się do swojego samochodu. Vincent daje mi sygnał, że powinnam ruszyć za nim. Robię kilka kroków naprzód, prawie ich mijając, gdy nagle czuję na przedramieniu silnie zaciśniętą dłoń. Cofa mnie do siebie.

- Bądź grzeczna. - Jego ciepły oddech muska moje ucho. - Jeśli zauważysz coś dziwnego pamiętaj, że masz ze sobą torebkę.

Mocniej zaciskam dłonie na kopertówce.

- Jest coś, co w takim miejscu odbiega od normy? 

Pozwalam sobie unieść głowę, by na niego spojrzeć, lecz on tego nie odwzajemnia. Jego wzrok błądzi gdzieś w oddali. 

- Złodziejka powinna wiedzieć, jakie sytuacje wzbudzają zagrożenie. 

Pierwszy raz widzę jego twarz z tak bliska. Wiatr strąca mu kilka kosmyków przydługich włosów na zmarszczone, gęste brwi. Jego skóra jest szara. Cienie pod oczami są prawie fioletowe, jednak nie widzę jego oczu. Nie wiem, jakiego są koloru, choć w momentach, gdy na mnie patrzył zawsze widziałam tylko chłód i ciemność. 

- Przez ostatnie dwa tygodnie innych nie znam. Myślę, że sobie poradzę. 

- Tylko dwa tygodnie? - drwi.

Ma na myśli Devina?

- To bardzo nieudana próba prowokacji. 

- Jeszcze nie zacząłem - mówi luzując nieco swój uścisk. - Prawdziwa próba jest dopiero przed tobą. 

Pozwala sobie spojrzeć na mnie tak intensywnie, jakby obecność innych była mu całkowicie obojętna. Teraz myślę, że może mieć nawet z czterdzieści lat. Ku mojemu zaskoczeniu jego oczy nie są brązowe, mają ciemną oprawę, ale są jasne, jakby przetopiono w nich stal. Mój oddech przyśpiesza. To zbyt piękne określenie dla takiego człowieka. 

- Jeśli będzie podobna do tej, zdam ją perfekcyjnie - odpowiadam przełykając głośno niepewność.

Chcę już stąd uciec. 

- Liczę na to.

Te słowa otępiają mnie jeszcze bardziej. O czym tak naprawdę była ta rozmowa?

Potrząsam lekko dłonią, Ian postanawia mnie puścić. Pośpiesznie kieruję się na stronę pasażera w samochodzie, a w oddali słyszę bardzo niewyraźne "módlmy się, aby ryzyko opłaciło się gry". 

***

Tego miejsca nie dało się nie zauważyć. Ogromny bilbord rodem z prawdziwego Las Vegas był widoczny z kilku mil. Kolorowe światła oświetlały nawet pochmurne niebo. Diamentowe żyrandole podsycały przepych i luksus, a fałszywa uprzejmość mijających nas ludzi podkreślała rangę tego miejsca. Miejsca dla najbardziej zepsutego i podejrzanego towarzystwa Nowego Jorku.

To kasyno Renzo Killeena. 

Zataili to przede mną pewnie sądząc, że go nie rozpoznam. Racja, przecież należę do najniższej klasy tego miasta, jem na śmietniku, a słowo luksus kojarzę tylko z gazet, zanim się nimi podetrę na ulicy. Na samą myśl znowu czuję wściekłość. Zabieram z tacy od przechodzącej obsługi kieliszek z szampanem. Nie zabronili mi pić lub uznali to za oczywisty zakaz, ale to już ich problem.

Angelo oprowadza mnie po całej sali dając mi czas, abym zapoznała się z rozkładem stołów i namierzyła osobę, dla której tu jestem. Udaje, że rozmawia przez telefon, aby nie wzbudzić podejrzeń, że ze sobą nie rozmawiamy, choć całkowicie nie rozumiem tego zakazu. 

Wtedy zauważam, że do sali wchodzą bracia Savinni, w smokingach i eleganckich błyszczących pantoflach. Do widoku Vincenta w garniturze jestem przyzwyczajona, natomiast Ian, wygląda co najmniej nienaturalnie, choć pierwszy raz jak dżentelmen. 

Odwracam wzrok. Tu się nie znamy. 

Przechodzimy dalej i Angelo zajmuje miejsce przy stole do ruletki. Siedzi przy nim kilka osób z pokaźną ilością żetonów. Upijam łyka szampana i kładę dłoń na ramieniu mojego towarzysza. 

Gra rozpoczęta. Przekładam kopertówkę pod pachę.

Kątem oka obserwuję Iana i Vincenta. Stoją z kilkoma nieznanymi mi mężczyznami. Jeden z nich chyba przedstawia im swoich towarzyszy.

- Trzydzieści pięć czarne.

Czuję, że jestem obserwowana. Uśmiecham się widząc, jak Angelo zgarnia żetony. Znowu zerkam na braci. Siedzą trzy stoły przed nami. 

- Dwadzieścia osiem czarne. 

Angelo obstawia parzyste. Dopijam szampana. 

- Osiemnaście czerwone.

Biorę od obsługi kolejny kieliszek. 

- Dziewięć czerwone.

Ian z Vincentem palą dyskutując między sobą. Wszyscy na nich patrzą, łącznie ze mną. 

- Zero. 

Widzę go. Właśnie pojawia się na sali, krocząc dumnie, niczym paw. Pali grube cygaro, trzymając drugą dłoń w kieszeni. Wygląda na mężczyznę po pięćdziesiątce. Obserwuje braci, jednak nie podchodzi do nich. Ściskam mocniej ramię Angelo dając mu znak, że odchodzę. 

Czuję, że odprowadzają mnie spojrzeniem, gdy kroczę między stołami. Moje serce znowu zaczyna bić szybciej. Bądź pewna siebie, bądź łatwa. Przyklejam wymuszony uwodzicielski uśmiech, gdy napotykam w końcu wygłodniałe oczy Richarda Mortenz. Skręca w moim kierunku. 

- Czy my się znamy? - pyta z mocnym, włoskim akcentem. - Chyba widzę panią u nas pierwszy raz.

Uśmiecham się lekko na ten komentarz.

- Mam nadzieję, że nie ostatni. Ginger Hill. 

- Richard Mortenz. - Składa pocałunek na mojej dłoni, a mój żołądek wykonuje na ten gest dwa fikołki. - Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz mi towarzyszyć tego wieczora - mówi nadal trzymając mnie za rękę. - Jesteś tu sama? 

- Już nie.

- Potraktuję to, jako obietnicę. - Przekłada moją dłoń pozwalając sobie wziąć mnie pod rękę. - Napijmy się czegoś. Na mój koszt. 

Obdarzając go czułym uśmiechem pozwalam się prowadzić w kierunku baru. Zaciskam mocniej dłoń na jego przedramieniu czując, że jeśli tego nie zrobię to drżenie moich rąk wszystko zniszczy. 

- Jesteś opłacona? - pyta bez krępacji.

Moje serce zatrzymuje się na moment. Przejrzał mnie, czy wziął za zwykłą kurwę? 

- A za co chciałbyś mi zapłacić, Richardzie?

- Patrząc na ciebie mam ochotę na nowe horyzonty. Wiesz, jestem dżentelmenem. - Niedobrze mi. - Ale uwielbiam kobiety. Są naszych źródłem zasilania. - Czym? - To nie jest lekka branża. Potrzebujemy odreagowania, kobiecych rąk, jeśli wiesz o czym mówię. 

- Słyszę, aż nadto komplementów z twoich ust. 

Zatrzymujemy się przy barze. Opiera się łokciem o blat posyłając mi obrzydliwy, lubieżny uśmiech. Pośpiesznie gasi swoje cygaro, a ja odstawiam już pusty kieliszek.

- Jesteś z ulicy? 

- Tak - odpowiadam pewnie. 

- Nie przejmuj się. Opiekuję się takimi, jak ty. Martin - zwraca się do barmana - dwa razy to, co zwykle. - Zbliżam się do niego widząc jak lustruje wzrokiem moje ciało. - Chętnie zadbam również o ciebie - mówiąc to, zarzuca mi dłoń na nagie ramię. 

- Zawstydzasz mnie - udaję onieśmieloną. Barman stawia przed nami drinki. - Nie wiem, jak to możliwe, że dopiero na siebie wpadliśmy - kokietuję. - Rzadko się spotyka tak otwartych i pewnych siebie mężczyzn. - Zataczam palcem kółka na jego torsie.

- To prawda, musisz to wykorzystać, rozumiesz? - Masuje moje ramię i wiem, że to idealny moment. - Spisz się, a zostaniesz za to solidnie wynagrodzona. - Przysuwam się bliżej, aż moje piersi dotykają jego klatki. Robi mi się gorąco ze stresu. - Uwielbiam takie kobiety - szepcze obślizgłym głosem wprost do mojego ucha. 

Kryję się między jego ramionami, a rozpięta marynarka wręcz zachęca mnie, abym pogłębiła ruchy swoich dłoni. 

- Jesteś już mokra? 

Robi mi się słabo. Chyba kręci mi się w głowie z nadmiaru emocji i obrzydzenia. 

- Tak.

Słowo musisz rozbrzmiewa w mojej głowie niczym najgorsze przekleństwo. Zaciskając usta odchylam lekko głowę w bok, pozwalając mu zatopić twarz na mojej szyi. Zarzucam mu dłoń na kark. Zaczyna lizać moją skórę, a ja z trudem przełykam łzy. Po prawej stronie jego marynarki lokalizuję kartę i wolną dłonią wyciągam ją z kieszonki. Mokry język dalej sunie po mojej skórze, gdy wsuwam kartę w dekolt mojej sukienki. Rozluźniam ramię, pozwalając by moja kopertówka niepozornie upadła na ziemię. Modlę się o koniec, o szybką reakcję, aż Richard łapie moją wolną dłoń i przyciska ją do swojego twardego krocza, lekko pocierając. Nie jestem w stanie powstrzymać okrzyku zaskoczenia, który wyrywa mi się z ust. 

- Zaopiekujesz się nim?

Zaciskam pięść, ale nie robi to na nim żadnego wrażenia. Coś we mnie pęka. 

- Richardzie, proszę, nie tutaj.

- Mortenz. 

Ten głos wyrywa mnie z modlitwy. Momentalnie zły dotyk puszcza i zaczynam oddychać. Lekko chwiejnie łapię się za blat baru.

- Savinni.

Zerkam na Iana i widzę na jego twarzy coś na kształt zaskoczenia. Wtedy dociera do mnie, że patrzę na niego przez zaszklone oczy, na szczęście Richard jest zbyt skupiony na jego postaci, aby to zauważyć. Trzyma kopertówkę skierowaną w moją stronę.

- To chyba należy do pani. 

- Och - wyrywa mi się. Biorę głęboki wdech, gdy mi ją wręcza. - Dziękuję. 

- Mam nadzieję, że gra ci dopisuje - wtrąca Richard, niskim i szorstkim głosem, którego dotąd nie słyszałam.

- Jest w porządku, choć zdecydowanie wolę karty od ruletki - mówi składając dłonie za plecami. - Lubię mieć kontrolę nad grą. 

- Nie wszystko da się kontrolować - odpowiada z udawaną uprzejmością. 

- Śmiem się nie zgodzić, panie Mortenz - rzuca lekko, leniwie rozglądając się po półkach za barem. - Zakłady są dobre, gdy jesteśmy w stanie przewidzieć bieg wydarzeń, a nie poddać się losowi. W przeciwnym wypadku stajemy się więźniami maszyn, źródłem dochodu, nie zysku. Zawsze wygrywa ten, kto rozdaje karty. 

- Liczy się również sposób rozdania, panie Savinni.

Znają się. Rozmawiają w sposób, jakby zbierali punkty. Panująca atmosfera przypomina mi ostatni moment zwiastujący nadejście kataklizmu. 

- Zgadzam się. Trzeba wiedzieć, jakie rozdać przeciwnikowi. 

Zapada niezręczna cisza, choć chyba tylko dla mnie i Richarda. Ian sprawia pozory rozbawionego i wściekłego jednocześnie. 

- Cóż za niespodzianka. 

Dołącza do nas sam Renzo Killeen. Jak ja się znalazłam w tej sytuacji? Ma na sobie biały garnitur, jako jedyny z otoczenia, które do tej pory tutaj zarejestrowałam. Pali grube cygaro puszczając nad głową kłęby jasnego dymu. Widzę napięcie na twarzy Iana. Chyba nie było tego w planie.

- Mozart - wyciąga dłoń w jego stronę, którą Killeen z serdecznością przyjmuje. 

Mozart? Mój mózg zaczyna pracować na podwójnych obrotach. Słyszałam już to określenie. Czy właśnie stoi przede mną najniebezpieczniejszy człowiek w tym mieście?

- To może zamiast Savinni, wolisz Wąż? - śmieje się z dziwną satysfakcją. - Choć przydomek zazwyczaj trafia do nas na stałe dopiero po śmierci.

Automatycznie zerkam na szyję Iana. Ten tatuaż... dopiero teraz trafia do mnie, że to owijający się wokół niej wąż. Nawet teraz dostrzegam widoczną zza kołnierza przy uchu rozwartą paszczę z jadowitymi zębami. Całość przykryta jest dziwnym pismem przypominającym runy, który najwidoczniej ma za zadanie choć w minimalnym stopniu kamuflować tego gada.

- Zatem mogę się go nie doczekać. 

- Lubię tą twoją pewność Savinni. Brakuje nam takich ludzi.

- Bez tego to nazwisko byłoby ciężarem. 

- Święte słowa. A kim jest ta młoda dama?

Znowu robi mi się słabo, choć próbuję to ukryć pod warstwą sztucznego uśmiechu.

- Również chciałbym się tego dowiedzieć. Wodzę za panią wzrokiem przez cały wieczór - wtrąca Ian szarmanckim głosem, który zmiękcza mi kolana. 

- Ginger Hill. 

- Ginger - powtarza na głos. - Piękne imię. 

- To moja towarzyszka na dzisiejszy wieczór - informuje ostro Richard, po czym spogląda na moją reakcję. 

- Ty stary draniu. Jesteśmy w gronie przyjaciół. Należy się dzielić. Myślę, że panna Hill się ze mną zgodzi, mam rację? - upomina Killeen.

- Nie śmiałabym odmówić - odpowiadam, przenosząc swój wzrok na Iana, który stale mnie obserwuje. 

- Savinni, zapraszam do naszej loży. Panno Hill, mam nadzieję, że pani również ma chęć do nas dołączyć. 

- Proszę mi mówić Ginger. 

- Zapowiada się świetny wieczór. Savinni - Killeen kładzie dłoń na jego plecach - proszę pozwól za mną. 

Continue Reading

You'll Also Like

29.7K 366 6
[NOWOŚĆ - ZAKOŃCZONA] Romans z wątkiem mafijnym na motywach baśni, YA. Dziewiętnastoletnia Aurora Antonelli, sierota wychowana przez ciotkę, niedługo...
4.6K 682 6
Małe miasteczko zamienia się w wielkie miasto, zwykłe liceum w ekskluzywną szkołę prywatną, a niepozorne auto staje się Mercedesem prosto z salonu. W...
442K 16.7K 48
- Nie rób tak. - szepnął w moje usta. - Ale jak? - zapytałam kusząco i ponownie przegryzłam dolną wargę. - Tak? - Dokładnie, tak. - nie patrzył już...
4.8K 1.2K 56
Praca aktora nie jest taka prosta. Co jeśli to nie tylko gra? Kiedy wchodzą w grę prawdziwe uczucia, wszystko się zmienia. Dwoje ludzi, którzy pałają...