Every Boy Sins In Heaven

By _-Charlotte-_

141K 13.2K 2.5K

▪️Heaven #3, trzeci tom▪️ Taniec z diabłem był tym, co sprowadziło mnie do nieba. More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51

Rozdział 35

2.1K 251 45
By _-Charlotte-_

           Świat rozmazywał się dookoła mnie, gdy raz za razem rozkładałam ramiona, by przyciągnąć je do piersi. Wirowałam wokół własnej osi, licząc każdy obrót. Byłam tak blisko celu. Dwadzieścia dziewięć, trzydzieści, trzydzieści jeden...

Zatrzymałam się z nogą wyciągniętą do tyłu ze świadomością, że udało się: perfekcyjne fouetté. Moja pierś unosiła się rytmicznie, płuca ścigały się z bezdechem, ale ten brak tchu nie przytłaczał mnie. Nie przerażał. To było cudowne uczucie. Dzika wolność. Zrozumiałam to w sekundzie, w której spojrzałam na stojącego pod ścianą luster, Matthew.

Nagle zapragnęłam zasmakować tego wszystkiego, co jaśniało w jego oczach. Chciałam zanurzyć się w tej otchłani, w tych słodkich obietnicach.

Utknęłam pomiędzy tym kim jestem, kim chciałam być i kim powinnam była być. Taniec wolny od rozmyślań i narzuconych sobie granic, wyzwolił we mnie tą uśpioną część mnie, tancerkę pożądającą manifestacji duszy. Tych wszystkich uczuć, które kryła w sercu. Ból przeszłości łączył się z bezkresnym szczęściem, wolnością tak obezwładniającą, że nie mogłam ubrać jej w słowa. O mało nie upadłam na kolana, gdy to do mnie dotarło. Pięć lat zajęło mi znalezienie się w tym miejscu, na sali tanecznej z osobą towarzyszącą. Może drugie tyle zajmie mi pogodzenie się z własnymi diabłami... Ale w końcu byłam na dobrej drodze, żeby je zwalczyć.

— Maddie. — Słowo padające z jego ust było zduszone.

Jade nie miała racji. Nie zakochałam się w Matthew, ale wiedziałam w kim na pewno się nie zakocham. W jego bracie. Czułam za dużo wtedy kiedy nie powinnam, i za mało wtedy gdy tego pragnęłam. Słowa Jade padające w salonie sukien ślubnych otworzyły w moim umyśle jakąś furtkę — przerażającą otchłań świadomości. Nie było nic gorszego od wiedzy, od której wzbraniałeś się z całej siły.

Wiedziałam, że to on w momencie, w którym usłyszałam sposób, w jaki wypowiada moje imię, a serce zaczęło tańczyć do tego dźwięku.

Wyprostowałam się. Zrobił krok w moim kierunku, jakby bezwiedny. Zupełnie jakby niewidzialna siła przyciągała go do mnie, niczym magnes. Niczego bardziej nie pragnęłam jak pokonać dzielący nas dystans i zrobić coś bardzo głupiego. Coś, co mogło zaburzyć niewyjaśnioną więź, która powstawała między nami. Jakiekolwiek uczucie nas nie łączyło, było przerażające. Miałam wrażenie, że stoję nad krawędzią stromego klifu i w każdej chwili mogę spaść w bezdenną ciemność.

Może właśnie ta obawa zmusiła mnie do powiedzenia:

— Mieszasz mi w głowie — szepnęłam tak cicho, że przez sekundę sądziłam, że niczego nie usłyszał. Ale to była nieprawda. Zobaczyłam zmianę w jego postawie, gdy dotarły do niego moje słowa. — Nasza relacja jest tak dezorientująca, że czasami zastanawiam się, który Matthew jest prawdziwy. Ten, który od dnia mojej przeprowadzki zachowywał się, jakby mnie nienawidził, czy ten przyznający się do tego, że troszczy się o mnie. Powiedz mi, który jest prawdziwy.

Chłopak uchylił usta, oddychał głęboko, jak ja. Widziałam falujące mięśnie bicepsów, gdy zacisnął dłonie, by zaraz je rozluźnić.

— Choć raz powiedz prawdę — powiedziałam z nutą desperacji, za którą potępię się później. — Nie półsłówka, wymijające odpowiedzi albo milczenie. Chcę usłyszeć cokolwiek!

Nie odrywał ode mnie spojrzenia.

— Kłamałem, sugerując, że zobaczyłem twój taniec dzięki schadzce z jakąś tancerką — odparł. — W dniu, w którym po raz pierwszy zobaczyłem cię w Glorya, nie umówiłem się tu z nikim. W rzeczywistości zobaczyłem cię jeszcze przed budynkiem. Stałaś z miną wyrażającą tak wielkie przerażenie i jednocześnie determinację, że coś pchało mnie do pójścia za tobą. Wiedziałem, że to zmieni wszystko, ale nie potrafiłem tego zatrzymać.

— Żałujesz? — zapytałam cicho. Z obawą. Z nadzieją.

— Nie. — odpowiedział bez zastanowienia. — Niczego nie żałuję.

Nie powinnam była czuć ulgi, słysząc to. Racjonalna część mnie: ta, która pamiętała jego zachowanie na początku naszej znajomości nie powinna odczuwać tego błogostanu. Jednak patrząc prosto w jego oczy, zapomniałam o zdrowym rozsądku.

Mogłam wmawiać sobie, że jego słowa niczego nie zmieniły, albo mogłam zobaczyć, co przyniesie przyszłość.

Wzięłam drżący oddech. Całe moje ciało mrowiło od elektryzującej energii, która przepływała między nami. Od tej poufałej atmosfery. Zepchnęłam na dalszy plan obawy i podjęłam decyzję, której prawdopodobnie pożałuję.

— Masz plany na czwartek?

            Stojąc w zatłoczonym holu Glorya, walczyłam z narastającą paniką. Strach przed tym z czym musiałam się zmierzyć pochłaniał mnie: serce waliło w mojej piersi, a dłonie trzymające kopertówkę trzęsły się nieznacznie mimo mocnego chwytu. Na tyle silnego, że w pewnym momencie przyłapałam się na tym, że moje palce zaczęły sinieć. Na szczęście bukiet róż spoczywał oparty o mój łokieć, uchronił się od katastrofy.

Za piętnaście minut miałam zderzyć się ze wszystkim, co pozostawiłam za sobą. Co sądziłam, że zostało w przeszłości. Jeśli pomoc Matthew była skokiem na głęboką wodę, w tę otchłań pełną demonów, to przyjście na spektakl baletowy, w którym Wesley grał główną rolę, było wystawieniem się na ich pożarcie. Nie miałam pojęcia, co się stanie — jak zareaguję, jak bardzo to będzie bolało.

Aczkolwiek wszystkie obawy uleciały z mojej głowy, gdy go zobaczyłam. Nie istniał seksowniejszy obrazek, niż facet w garniturze. Nawet nagość nie mogła równać się z majstersztykiem, jakim był mężczyzna ubrany w idealnie skrojony garnitur.

Od dnia, gdy dostałam od Wesa bilety na spektakl po miniony poniedziałek, nie potrafiłam podjąć decyzji odnośnie mojej obecności. Na samą myśl, że miałam się tu pojawić, czułam słabość. Oblewał mnie zimny pot, a nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Wtedy zmierzyłam się z tą myślą w pobliżu Matthew. Patrząc w jego oczy na sali tanecznej towarzyszył mi jedynie spokój i wiedziałam, że jeśli miałam się tu pojawić, to tylko z nim.

Obserwowałam rozglądającego się Matthew, który najwyraźniej poszukiwał mnie pośród mijających go ludzi. W chwili, gdy postanowiłam wyjść mu naprzeciw, zobaczył mnie. Dzieliło nas kilkanaście stóp, ale wychwyciłam zmianę w jego postawie. Wyraźnie odprężenie, które go ogarnęło nijak miało się do sposobu, w jaki zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. Do tego ognistego i jawnego uznania, schlebiającego mi tak bardzo, że stado motylów w moim brzuchu obudziło się do życia.

— Niech zgadnę wywołałeś zamieszki na kampusie — Przechyliłam głowę. Potrzebowałam tego skrawka kontroli, które ofiarowywało rozpoczęcie rozmowy. — Matthew White, futbolista i bożyszcz kobiet, w garniturze to chyba całkiem niecodzienny widok.

Zamrugał powiekami. Leniwe spojrzenie, którym mnie obdarzył, zmusiło mnie do stłumienia nerwowego gestu spojrzenia w dół, upewniania się, czy wszystko dobrze leżało. Srebrna satyna opływała moje biodra, sunęła po skórze niczym woda przy każdym ruchu. Było w tym coś sensualnego, w sposobie jaki otulała moje ciało.

— Cóż, zaczynam żałować, że nie umówiliśmy się pod stadionem, przy którym mogli zobaczyć cię, kumple z drużyny nie omieszkujący kpić z mojego wdzianka — powiedział ochrypłym głosem, od którego szumiało mi w głowie. — Gdyby zobaczyli jak wyglądasz, szybko by się zamknęli.

Nasz grafik nie pozwalał nam na wspólny przyjazd. Na ostatni moment oddałam swoją sukienkę do pralni, przez co tuż po zajęciach pędziłam na złamanie karku do centrum, by zdążyć z przygotowaniami. Z kolei Matthew musiał stawić się na treningu, przez co przyszedł tutaj praktycznie prosto z boiska. Może to i dobrze, gdyż nikt nie mógł wyciągnąć błędnych wniosków z naszego spotkania, szczególnie moja wścibska współlokatorka.

To nie była randka. Moje zaproszenie Matthew, było raczej prośbą wsparcia, ponieważ sama nie zdołałabym przebrnąć przez ten wieczór, a on to rozumiał. Wspomniałam przy tym o możliwości dopracowania jego projektu, dzięki profesjonalnemu występowi na żywo, choć mała część mnie, naprawdę malutka, łudziła się, że robił to dla mnie. Z jakiegoś powodu z wszystkich dotychczas poznanych mi ludzi tylko przy nim czułam się komfortowo z moją historią baletową.

— Wezmę to za komplement.

— Powinnaś, bo wyglądasz zjawiskowo, Madeleine — stwierdził osobliwie.

Uśmiechnęłam się półgębkiem.

— Kto by pomyślał, mój krnąbrny sąsiad potrafi prawić komplementy — powiedziałam żartobliwie, na co przewrócił oczami. — Czas na nas, powinniśmy znaleźć swoje miejsca, zanim stchórzę i stąd ucieknę.

Kierowana strzałkami wywieszonymi w centralnych punktach obiektu, szłam w stronę sali teatralnej, w której ostatni raz byłam kilka miesięcy temu z Wesleyem. To w niej zmierzyłam się z pierwszym publicznym atakiem paniki od porzucenia baletu. Czułam narastający strach w miarę zbliżania się do wahadłowych drzwi, i wtedy mnie dotknął. Dłoń Matthew znalazła się na moim krzyżu, gdy weszliśmy w największy tłum, a całe napięcie nagromadzone w moim ciele po prostu opadło.

— Które dokładnie są nasze miejsca? — zapytał, praktycznie szepcząc w moje ucho. Gęsia skórka pojawiła się na moich ramionach, ale liczyłam, że niczego nie zauważył przez półmrok panujący w pomieszczeniu.

— Szesnaście i siedemnaście — odparłam na lekkim bezdechu.

Przypadł nam dokładnie drugi rząd, na wpół opustoszały dlatego przejście do swoich miejsc w sukience do kostek, nie skończyło się żadnym potknięciem. Usiadłam na odpowiednim fotelu i przymknęłam powieki z głębokim oddechem. Nie uspokoił mnie. Tak naprawdę już nie byłam pewna, co wprawiało mnie w ten nastrój: obecność na spektaklu, czy Matthew.

— Och, to ty — odezwał się znajomy głos, zmuszając mnie do otworzenia oczu. — Hej, Maddie.

Nade mną stała Zoey, ubrana w kwiecistą sukienkę zebraną w talii paskiem, która idealnie współgrała z jej włosami. Kolor indygo, jeszcze niedawno wypłukany, został odświeżony.

— Zoey. — Uśmiechnęłam się.

Ostatni raz rozmawiałam z nią przed świętami, gdy zdenerwowana informowała mnie o poznaniu rodziców Wesa na zbliżającej się kolacji dziękczynnej. Na moją próbę uspokojenia: że są specyficzni, acz kochają swojego syna i wszystko, co jest dla niego ważne, nie wydawała się odprężyć. Aczkolwiek skoro tu była, wizyta chyba nie poszła źle.

— Nie spodziewałam się ciebie tutaj — powiedziała, siadając tuż obok mnie.

Wzruszyłam ramionami.

Przyjście tutaj było moją szansą na rozgrzeszenie. Musiałam zobaczyć, czy istniała nikła szansa, że mimo tych wszystkich lat bólu, po minionych tygodniach, patrzenie na to co straciłam nie zabije mnie od środka. Było to całkiem destrukcyjne myślenie, wręcz masochistyczne podejście. Jednak jeśli poradzę sobie z patrzeniem na ten spektakl, być może w przyszłości wrócę do tego, co zostawiłam za sobą.

Być może jeszcze kiedyś stanę na scenie.

— Sama nie byłam pewna, czy przyjdę — westchnęłam. — Ale postanowiłam zamknąć, a może raczej otworzyć pewien etap w moim życiu.

Zanim Zoey zdołała odpowiedzieć, światła zgasły, a kurtyna powoli się podniosła... A ja wstrzymałam oddech.

Najcięższą częścią utraty kawałka siebie, nie było pożegnanie, a nauczenie się życia bez niej. Ciągła próba wypełniania tej pustki, której nie było wstanie nic wyleczyć. Odtrącenie baletu było zarazem najlepszym i najgorszym, co mnie spotkało, ponieważ jednocześnie leczyło moje serce, ale zabijało duszę. Żyłam ślepą wiarą, że kroczenie bez celu, było lepsze, niż ciągłe mierzenie się z cierpieniem, o którym przypominał mi balet od tamtego dnia. Od śmierci rodziców. Jednak tak naprawdę nigdy nie dałam sobie przejść przez tę żałobę, tak by czas zaleczył rany. Blizny były lepsze, niż nie zasklepione i otwarte rany. Zamiast tego, odrzuciłam wszystko, kim byłam i nigdy nie spojrzałam za siebie.

Zrozumiałam to, patrząc na Wesa tańczącego na scenie. Stwierdzenie, że był fenomenalny, było niedopowiedzeniem. Jeśli w szkole uczono nas, że balet to ciągłe dążenie do niedoścignionej doskonałości, byłam pewna, że nikt nie widział mojego przyjaciela. Oglądałam go bez tchu, duma rozsadzała mnie od środka ze świadomością, że bycie tutaj nie bolało. Ani trochę. Czułam się, jakbym po długiej wędrówce wróciła do domu. Wycieńczona emocjonalnie, ale szczęśliwa.

Oderwałam wzrok od sceny, na sekundę, by móc spojrzeć na Matthew, który nie patrzył na scenę, a na mnie. Bez zastanowienia chwyciłam go za rękę, ściskając jego palce.

— Dziękuję. — Poruszyłam jedynie ustami, komunikując się niemo. — Za wszystko.

Jego jedyną odpowiedzią było uściśnięcie mojej dłoni.

I nie puszczenie jej do końca spektaklu.

            Szłam po omacku przez korytarz, za sceną pokazałam swoją przepustkę i kroczyłam przed siebie na niebotycznych szpilkach bez wagi na ludzi świętujących dookoła. Za plecami czułam pokrzepiającą obecność Matthew, ale w tamtym momencie liczył się dla mnie tylko jeden mężczyzna.

Ten, który stał pośrodku sceny, za opadłą kurtyną i zapewne przyjmował zagorzałe gratulacje od rodziców i Zoey wszczepionej w jego bok, wnioskując po jego uśmiechu. Wtedy mnie zobaczył i nie wiedziałam, że mógł się szerzej uśmiechnąć, gdy ruszył mi naprzeciw. Błyszczące spodnie pirata i pas przepasający nagą pierś nie powinien wyglądać dobrze, ale sama dostrzegałam jedynie ten kunszt ciała, które poruszało się po parkiecie. Wszystkie mięśnie pracujące na każdy wyskok i obrót.

— Wes — szepnęłam.

Emocje, które dusiłam w sobie, wydostały się z mojego gardła w zduszonym szlochu. Wpadłam w jego ramiona i znów wróciłam do domu. Zapomniałam o całym świecie.

— Przepraszam, że tyle mi to zajęło — wyznałam cicho w jego pierś.

Żałowałam, że przez te wszystkie lata go nie wspierałam. Że pośrednio wyparłam go ze swojego życia wraz z oddzieleniem się od baletu. Że byłam tak kiepską przyjaciółką i za wiele więcej.

— Nie masz za co przepraszać, Mads — powiedział w moje włosy. — Nigdy nie miałaś. Najważniejsze, że teraz tu jesteś.

Pozwoliłam mu się trzymać przez chwilę, zanim powoli wysunęłam się z jego uścisku.

— Byłeś niesamowity — stwierdziłam. — Po prostu brak mi słów.

— To coś nowego, ty i brak słów — roześmiał się, zanim przeniósł na krótko wzrok za mnie.

— Chyba mam coś, co powinno należeć do ciebie — odezwał się Matthew za moimi plecami. Spojrzałam przez ramię, w samą porę, żeby zobaczyć delikatny uśmiech malujący się na jego ustach, gdy zbliżył się do nas z bukietem kwiatów. Tym samym, który porzuciłam na siedzeniu. — Byłeś świetny.

— Nawet jak na faceta w błyszczących gatkach, który jeszcze częściej nosi trykot? — zażartował Wes, przechylając głowę.

— Widziałeś mnie na boisku? — parsknął Matthew. — Moje spodnie są tak obcisłe, że podszczypywanie w tyłek przez starsze panie, stało się dla mnie normalne.

Wesley roześmiał się na całego, przyjmując kwiaty od Matta i był to tak dziwny, że aż seksowny obrazek.

— Nie wiedziałam, że się znacie — powiedziałam.

Spojrzeli na mnie, każdy z innym rodzajem błysku w oku.

— Wpadliśmy na siebie nie tak dawno — przyznał Matthew, ale nie dane mu było powiedzieć nic więcej, ponieważ ten moment wybrali rodzice Wesa na podejście.

Padma i Ron Quinn wyglądali tak jak ich zapamiętałam. Pełni elegancji, lekko zadzierający nosa i poważni. Oboje ubrani w tradycyjne stroje indyjskie w granatowych barwach, z pięknymi wzorami wyszytymi złotą nicią. Mimo że jedynie mama Wesa miała hinduskie korzenie, jej mąż przyjął wiarę żony jeszcze przed ślubem.

— Państwo Quinn. — Posłałam im uśmiech.

— Maddie, cudownie cię widzieć — odezwała się Padma ku mojemu zaskoczeniu. Nigdy nie wydawała się wylewna, więc ten serdeczny odzew był dla mnie niecodzienny. Zupełnie jak uścisk, którym na krótko mnie obdarowała. — Jak się miewasz?

— Dobrze — powiedziałam i była to szczera prawda. Pierwszy raz od nie wiem jak dawna mogłam wypowiedzieć te słowa w zgodzie z samą sobą. Mimowolnie zerknęłam na Matthew stojącego u mojego boku, który posłał mi delikatny uśmiech. — Naprawdę dobrze.

Od Autorki:

Dzieje się tu tyle, że chyba nikt nie odczuł nudy :D

Jak wrażenia po rozdziale? Która scena jest Waszą ulubioną?
I najważniejsze: co myślicie o relacji M&M? Podoba Wam się sposób, w jaki się rozwija? Niektórzy narzekają na wolne tempo ich relacji, inni właśnie to uwielbiają? Więc jak to jest w Waszym przypadku?

Continue Reading

You'll Also Like

363K 15.5K 54
A co jeśli to kobieta uratuje wielkiego szefa mafii? Powinno być chyba na odwrót, prawda? Czasy kobiet w opałach jednak już dawno minęły. Hank jest...
47.3K 1.4K 28
Przez całe życie żyłaś jak zupełnie normalna dziewczyna... Wiedziałaś, że ojciec zajmuje się szemranymi interesami, a twój brat - Bruno ma pójść w je...
33.8K 1K 14
"Każdy z nas potrzebuje sekretnego życia." Osiemnastoletnia Madeline West uchodzi za dziewczynę, która nie boi się wyrazić swojego zdania, a tym b...
89.4K 4.5K 12
2 część dylogii „Lost" ~16.10.2023~