23

1.4K 72 34
                                    

— Imola, tor, proszę. — tylko tyle udaje mi się wydusić z siebie po włosku i to jeszcze przy pomocy internetowego tłumacza, który w ten oto sposób pomógł mi w komunikacji z kierowcą taksówki.

Mężczyzna na początku patrzy się na mnie jak na wariatkę, ale chwilę potem kiwa głową, chwytając w dłoń nawigację, po czym prawdopodobnie wpisuje tam nasze miejsce docelowe.

Z niecierpliwością czekam aż ruszymy z lotniska, co chwilę sprawdzając jak wygląda sytuacja podczas wyścigu, który na moje nieszczęście się już zaczął, a nawet skłania się ku połowie.

Mam wrażenie, że wszystko dzisiaj dzieje się nie po mojej myśli. Najpierw lot, który miał być o dziewiątej, przez opóźnienia na lotnisku, wystartował tak naprawdę chwilę po jedenastej, co już na dzień dobry podniosło mi ciśnienie krwi.

Potem w samolocie siedziało za mną dwóch mężczyzn, którzy nadawali ze sobą bez przerwy jak dwie katarynki i nawet słuchawki włożone do uszu z muzyką puszczoną najgłośniej jak się dało, nie pomogły, bo ciągle słyszałam te dwa okropne głosy.

Gdy już wylądowałam, myślałam, że będzie z górki, ale po wyjściu na zewnątrz od razu uciekła mi taksówka i o wiele więcej czasu niż przewidywałam, zajęło mi znalezienie kolejnej, a następnym problemem stała się bariera językowa, bo okazało się, że kierowca nie mówi ani po angielsku, ani po francusku, a ja nie mówię po włosku.

Cóż za piękny wyjazd, idealny, żeby od razu go skończyć.

Ściskając cały czas w dłoni telefon, wpatruję się w mijany przez nas krajobraz, modląc się, żeby wyścig nie skończył się przed moim przyjazdem, bo wtedy część mojego planu zostanie pogrzebana żywcem, a ja naprawdę stracę resztki cierpliwości, które kurczowo jeszcze w sobie trzymam.

Najgorszy w tym wszystkim jednak wydaje mi się fakt, że nie byłam w stanie kupić dla siebie biletu na wyścig, bo zwyczajnie o tym zapomniałam. Zawsze budziłam się z ręką w nocniku, ale tym razem byłam bardziej niż przygnębiona tą sytuacją. Mam jednak nadzieję, że uda mi się kupić go na miejscu, ale zdaję sobie z tego sprawę, że szanse są naprawdę bardzo małe.

— Cholera jasna. — syczę pod nosem, gdy zauważam na ekranie telefonu poziom baterii wynoszący dziesięć procent.

Jak na złość dzisiaj nie mam przy sobie przenośnej ładowarki, więc jestem skazana tylko i wyłącznie na dobroduszność producenta tego gówna, które już tyle razy wyprowadziło mnie z równowagi.

Gdy jestem już na skraju załamania nerwowego, taksówkarz zatrzymuje samochód i zaczyna mówić do mnie coś po włosku, czego zupełnie nie rozumiem, a co nie uchodzi jego uwadze. Dlatego też bierze on do ręki swoją komórkę i po chwili podsuwa mi ją idealnie pod nos z liczbą 7,09 na ekranie.

Nie jestem na tyle głupia i domyślam się, że jesteśmy na miejscu i taką właśnie kwotę muszę mu zapłacić, więc wyciągam portfel, ale daję mu całe 10 euro, bo nie mam czasu czekać aż wyda mi resztę.

Przed wyjściem mówię jeszcze pod nosem po angielsku, że za napiwek ma kupić sobie coś ładnego, po czym wysiadam, ale przeżywam chyba największe rozczarowanie tego dnia, bo nigdzie nie słyszę odgłosu charakterystycznego dla jazdy szybkich aut.

Zwyczajnie się spóźniłam, bo wyścig się skończył. Standardowo, Almie zawsze piach w oczy i nigdy wiatr w plecy.

Wiem, że jestem już na przekreślonej pozycji, ale chcę jak najmniej widocznie i jak najszybciej przecisnąć się gdzieś, gdzie znajdę teraz kierowców. Jednak mój misterny plan trafia szlag, gdy napotykam na bramki, a przy nich trzech ochroniarzy.

lights | l.hamiltonWhere stories live. Discover now