15

1.5K 65 43
                                    

— Ciocia, gdzie byłaś wczoraj? — płuczę czerwoną paprykę pod bieżącą wodą, kiedy do kuchni wbiega Nela i od razu wtula się w moje nogi.

Wróciłam do mieszkania może jakoś godzinę temu, ale nie potrafiłam za żadne skarby znaleźć sobie miejsca, bo nikogo w nim nie było. Poszłam więc na zakupy i kupiłam potrzebne rzeczy na sałatkę, która chodzi za mną od dobrych kilku dni.

Dosłownie kilka chwil temu Karen z Nelą wróciły do domu, a dziewczynka widocznie jest na tyle stęskniona za mną, że od razu do mnie przybiega.

— A co ty taka ciekawska? — pytam ze śmiechem, po czym odkładam warzywo na deskę i wycieram dłonie w ręcznik papierowy.

— Ja byłam na urodzinach babci. — mówi, podchodząc do lodówki.

Otwiera jej drzwiczki i dobre kilka sekund wpatruje się w jej zawartość, aż w końcu sięga serek waniliowy.

— Spodobał jej się prezent? — dopytuję, zaczynając kroić paprykę.

— Tak. Była ucieszona.

Dziewczynka wyciąga z szuflady łyżeczkę, po czym ją zamyka i idzie co salonu, co wnioskuję po odgłosie reklam wydobywających się z telewizora.

— Co dobrego robisz? — zza moich pleców wychyla się Karen i kradnie mi kawałek papryki. — Jak tam było wczoraj na randce? Kiedy Lewis znowu do nas wpadnie?

Zadaje tak dużo pytań na raz, że dobrą chwilę zajmuje mi zrozumienie sensu każdego z nich. Nie mam pojęcia skąd wziął się u niej taki słowotok, ale domyślam się, że ma dzisiaj dobry humor.

— Sałatkę. — wzdycham. — Zaraz zjesz, spokojnie.

Dziewczyna kiwa głową, po czym idzie do swojego pokoju, a ja w spokoju dokańczam to, co zaczęłam. W międzyczasie włączam też radio, żeby nie tkwić w kompletnej ciszy i tym sposobem, już po dwudziestu minutach wszystko jest skończone.

Jednak w momencie, kiedy chcę nałożyć sobie trochę sałatki na talerz, słyszę dzwonek do drzwi, więc postanawiam zobaczyć, kogo do nas niesie. Kompletnie nie spodziewam się tam mamy Arthura, dlatego zamiast się z nią przywitać, wpatruję się w nią z rozchylonymi ustami i zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

— Cześć Alma. — szepcze.

Mogę przysiąc, że jej głos jest przepełniony smutkiem i bólem, jakiego w życiu nigdy wcześniej nie słyszałam.

— Poprosiłam twój rodziców o twój adres. — kontynuuje. — Mam nadzieję, że nie jesteś zła.

Od razu kiwam głową, po czym otwieram szerzej drzwi, żeby kobieta mogła bez przeszkód wejść do środka. Muszę przyznać, że jest mi dosyć dziwnie patrzeć na to jak smutna jest teraz.

Arthur był jej jedynym dzieckiem, mogę nawet bez skrupułów powiedzieć, że to było jej oczko w głowie. Kochała go najbardziej na świecie i patrząc na ich relację, naprawdę byłam w szoku, że można aż tak ubóstwiać swoje własne dziecko.

Aurelia od razu po urodzeniu oddała mu całe swoje serce i poświęciła dosłownie wszystko. Zrezygnowała ze swojej wymarzonej pracy, byle tylko móc być przy nim w każdej chwili i go wspierać. Zapisała go do prywatnej szkoły, jednej z najlepszych w mieście, bo chciała, żeby w życiu osiągnął sukces.

Arthur wiele razy mi się żalił, że wszędzie jest pchany na siłę przez swoją mamę, ale wiedział, że ona robi to z miłości i chce dla niego jak najlepiej, dlatego zawsze zaciskał zęby i postępował tak, jak chciała mama.

Jednak nazywanie go maminsynkiem jest nie na miejscu, bo on nim nie był. Nie zwierzał się jej, wszystkie swoje problemy dusił w sobie i naprawdę rzadko udawało mi się coś z niego wyciągnąć. Wiele razy ukrywał przed mamą kłopoty. Kiedyś, jak byliśmy nastolatkami, złapała nas policja i musieliśmy zostać odebrani z komisariatu przez rodziców.

Arthur nie chciał powiadamiać mamy, więc moi rodzice, dzięki swojej dobrej gadce, zagadali policjantów i zabrali naszą dwójkę, a Aurelii nigdy nic nie powiedzieli. Wszyscy wiedzieli jaka ona jest, a ta sytuacja nie pasowałaby do jej wizji idealnego dziecka.

— Jak się trzymasz? — pyta, gdy chwilę później podaję jej kubek z parującą herbatą.

To pytanie jest dosyć trudne i wymaga odpowiedzi, której ja nie potrafię udzielić.

Z jednej strony czuję się dobrze, bo minęło pół roku od śmierci Arthura i powoli przywykłam do myśli, że go już tutaj nie ma. Z drugiej jednak, czasami nadal mam takie momenty, gdzie jedyne co chcę to położyć się w łóżku, zacząć płakać i krzyczeć, bo chciałabym go ponownie przytulić.

Wiele razy wracając do domu wieczorem modliłam się, żeby wyskoczył zza rogu i mnie przestraszył. Podczas nudnych dni chciałam, żeby mnie odwiedził i żebyśmy obejrzeli razem horror. Nawet ostatnio czułam się okropnie, bo pragnęłam dzielić z nim wesele mojej siostry.

— Chyba ja powinnam zadać to pytanie.

Aurelia spuszcza wzrok na swoje dłonie i słyszę jak pociąga nosem. Po śmierci syna była w kompletnej rozsypce i wraz z mężem stwierdzili, że najlepszym rozwiązaniem dla niej będzie terapia. Miała ona trwać pół roku, więc domyślam się, że niedawno ją skończyła.

— Jest lepiej. — szepcze. — Ale ciągle chcę, żeby tu był.

Nie waham się ani chwili i przytulam do siebie kobietę. Ta natomiast wybucha niepohamowanym płaczem, a ja w głębokim poważaniu mam fakt, że bluza Lewisa, którą mam na sobie, będzie brudna.

Bynajmniej do wieczora to Arthur gra pierwsze skrzypce, a Hamilton przypomina mi o swoim istnieniu dopiero wtedy, gdy późną nocą dostaję powiadomienie o nowej wiadomości na poczcie głosowej.

Mój telefon zawsze miał zabójczy zapał, więc nie dziwi mnie fakt, że autor nagrał się o godzinie dwudziestej, a aktualnie jest przed północą. Czasami mam wrażenie, że gdyby ktoś umierał to ja, dzięki temu elektronicznemu gównie, dowiedziałabym się dopiero po pogrzebie.

— Oby to było coś ważnego. — mruczę pod nosem, po czym wbijam odpowiedni numer i przykładam telefon do ucha.

Mija dobrych kilka chwil, zanim operator zakończy swój bezsensowny monolog, a ja wybiorę cyfrę 1, żeby w końcu odsłuchać wiadomość.

— Cześć, w zasadzie nie wiem po co dzwonię. — na dźwięk głosu Lewisa powoli siadam i mrużę oczy, bo słyszę, że lekko bełkocze. — Wydaje mi się, że jesteś na mnie zła. Nie chciałaś, żebym odwiózł cię do domu.

To prawda, że wróciłam do Nicei bez niego, ale to tylko dlatego, że nie mogłam pozwolić na to, aby specjalnie mnie odwoził, dlatego zamówiłam taksówkę. Nie miałam zamiaru go wykorzystywać.

— Jeśli to co stało się między nami cię dotknęło to mi to powiedz. — kontynuuje. Teraz już mam pewność, że jest pijany. — Nie chciałbym, żeby to cokolwiek między nami zmieniło. Oczywiście na gorsze. — dokańcza po chwili. — Chciałbym ci powiedzieć, że wnosisz do mojego życia światło, którego ja przez wiele lat nie potrafiłem odnaleźć. — pociąga nosem. — Dobranoc, Alma.

Przedostatnie zdanie siedzi w mojej głowie przez następne godziny, kiedy nie mogę zasnąć. Dziwi mnie fakt, że już w jego połowie, wiedziałam jak się skończy tak, jakby je już znała.

_____________________
dobra, lecimy z weselem w koncu

lights | l.hamiltonWhere stories live. Discover now