Moje oczy otwierają się dopiero, gdy telefon znajdujący się na szafce nocnej zaczyna wibrować. Charakterystyczne buczenie roznosi się po pokoju, a ja jak najszybciej chcę je zniwelować, żeby nie obudzić Lewisa.
— Halo? — wychodzę po cichu na korytarz, odbierając przy tym połączenie.
— Pomóż mi. — pijacki bełkot roznosi się po drugiej stronie. — Jestem w taksówce, nie mam pieniędzy, ktoś...
Słyszę jak Karen zaczyna kaszleć, więc od razu przyspieszam kroku i zapalam światło na korytarzu.
— Gdzie jesteś?
— Pod blokiem.
Rozłączam się, po czym wchodzę do salonu i rzucam swoją komórkę na stojący przy ścianie fotel. Znajduje na nim także swoją bluzę, którą zdjęłam podczas zabawy z Nelą. Jestem wściekła, a jednocześnie jest mi szkoda Karen, jednak jest cholernie nieodpowiedzialna, doprowadzając się do takiego stanu, tym bardziej, że w domu czeka na nią jej własna córka.
— Co się dzieje? — słyszę za plecami szept, więc odwracam się tak szybko, że wpadam na framugę drzwi. — Uważaj, nic ci nie jest?
Kręcę głową, zakładając na siebie czerwoną bluzę, po czym idę do torebki wiszącej na wieszaku i wyciągam z niej portfel.
— Alma, mówię do ciebie do cholery. — Lewis łapie mnie za łokieć, odwracając w swoją stronę. — Co się dzieje?
— Zaraz ci wszystko wytłumaczę. — szepczę. — Zaczekaj tu.
Nie czekam na odpowiedź i po prostu wychodzę z mieszkania, wręcz biegiem udając się do windy. Zaraz po wyjściu na zewnątrz uderza we mnie zimne powietrze, które powoduje nieprzyjemne dreszcze na moim ciele.
Szybkim krokiem udaję się w stronę jedynej taksówki w pobliżu i od razu otwieram drzwi od strony pasażera. Pytam taksówkarza o kwotę do zapłaty, a następnie wyjmuję gotówkę i mu ją podaję.
— Hej. — siedząca z tyłu Karen przeciąga samogłoskę, a ja mam ochotę ją udusić i zakopać w ogródku mojego ojca.
Bez wahania otwieram kolejne drzwi, a moja przyjaciółka wręcz wylatuje na chodnik, a po drodze porywa i mnie.
— Leżymy na ziemi, prawie jak w Gwiazd naszych wina, czy to nie piękne? — pyta.
Dosłownie na moment spoglądam w gwiazdy, ale zaraz potem coś, a w zasadzie ktoś mi je zasłania. Nie, żebym miała coś przeciwko, jednak nie sądziłam, że będę dzisiejszej nocy leżeć na chodniku przed moim blokiem z pijaną Karen.
— Naprawdę myślałaś, że wypuszczę cię samą w środku nocy z mieszkania w samej bluzie? — Lewis pomaga mi się podnieść, po czym podaje mi płaszcz, który miałam na sobie podczas naszego pierwszego spotkania.
Wręcz od razu go ubieram, bo jest mi straszliwie zimno, a w tym samym czasie Lewis podnosi z ziemi moją przyjaciółkę, która zaczyna śmiać się w niebogłosy. Otwieram im drzwi od klatki schodowej, a następnie te od windy.
— A co ty tutaj robisz tak właściwie? — bełkocze dziewczyna pod nosem, gdy wchodzimy do mieszkania.
Lewis kompletnie ignoruje jej pytanie i sadza Karen na kanapie w salonie, gdzie nadal świeci się zapalone wcześniej przeze mnie światło.
— Rozbieraj się i idź spać. — mówię bez emocji, po czym udaję się do swojego pokoju.
Siadam na łóżku obok leżącego tam dalej laptopa, a następnie opieram się łokciami o uda i łapię swoją twarz w dłonie.
To już niepierwsza taka akcja w wykonaniu Karen, ale pierwsza odkąd ma Nelę. Wiem, że nie powinnam wtrącać się jej życie, jednak to co ona sobą reprezentuje jest gorsze niż tragedia. Będę musiała przeprowadzić z nią rano poważną rozmowę, ale boję się, że obudzi się w takim stanie, że przez cały dzień to ja będę musiała zajmować się jej córką.
— Poradzisz sobie z nią?
Materac obok mnie się ugina, a ja spoglądam na Lewisa, który z wyraźnym zmartwieniem na twarzy, wpatruje się we mnie. Nie wiem jak bez niego wczołgałabym Karen na górę, jednak los tak chciał i zesłał go do mojego mieszkania akurat na tę noc.
— Wiem, że zabrzmi to źle, ale mógłbyś zostać do rana? — pytam nieśmiało. — Jest środek nocy, nie puszczę cię teraz do domu. — tłumaczę.
Zauważam jak delikatnie podnosi kąciki ust do góry, a potem obejmuje mnie ramieniem i pociąga do tyłu, przez co oboje lądujemy plecami na łóżku. Zdecydowanie jest tutaj wygodniej niż na chodniku i lepiej, mimo że nie mam widoku na gwiazdy.
— Aż tak się o mnie martwisz? — pyta ze śmiechem.
— Tak. — odpowiadam bez wahania. — Gdyby coś ci się stało, miałabym drugą osobę na sumieniu.
Automatycznie gryzę się w język po wypowiedzeniu tego zdania. Od razu czuję jak wszystkie mięśnie w moim ciele się spinają, niezależnie od mojej woli.
— Jak to drugą? — pyta, podnosząc się.
Wiem, że z Arthurem zgodnie doszliśmy do wniosku, że chcemy być jak najszybciej w domu. Jednak to ja ciągle na niego naciskałam, żeby przyspieszał, a on bez wahania to robił. I to go zabiło. Ja go zabiłam.
— Nieważne. — pociągam nosem. — Właściwie to zastanawia mnie jedna rzecz. — spoglądam na niego.
— Jaka? — podnosi brwi do góry, zdejmując z siebie białą bluzę.
Rzuca ją na poduszki i poprawia swoje włosy, ponowie je związując.
— Skąd wiedziałeś gdzie mieszkam?
Jego dźwięczny śmiech roznosi się po moim pokoju, a ja na jego dźwięk automatycznie się uśmiecham, kompletnie zapominając o Arthurze.
— Masz włączoną lokalizację w telefonie. — tłumaczy. — Łatwo poszło.
Chwytam różową poduszkę, która w jakiś sposób znalazła się na ziemi i rzucam nią w niego. Jednak łapie ją chwilę przed tym jak miała zderzyć się z jego twarzą.
— Stalker. — komentuję, wstając. — Napijesz się kakaa?
Patrzy na mnie jak na skończoną idiotkę, co tylko przywołuje do mnie wspomnienie spotkania z jednym z kierowców, który złapał mnie na chodniku. Oni wszyscy chyba mają takie same spojrzenia, gdy mówię coś głupiego.
— Jest czwarta nad ranem. — prycha. — Chcesz teraz pić kakao?
— A co w tym dziwnego? — wzruszam ramionami.
— To głupie. — tłumaczy. — Lepiej jak byśmy zjedli tosty.
Jeśli coś w życiu jest głupie, to to, że siedzimy do siódmej rano, oglądając kolejne odcinki Formuły 1, zajadając się zimnymi już tostami oraz pijąc niedobre kakao. Jednak żadnego z nas to nie obchodzi, mamy gdzieś, że na drugi dzień będziemy chodzącymi trupami. Ważne jest tylko tu i teraz. Może jeszcze i to, że zasypiam wtulona w niego, a on w poduszkę krokodyla.
_______________________
93 wins
YOU ARE READING
lights | l.hamilton
Fanfictionbyłeś moim światełkiem w tunelu, które oślepiło mnie, gdy podeszłam za blisko