10

1.6K 68 57
                                    

— Dokąd idziesz tak wcześnie? — Karen staje przede mną z rękoma założonymi na piersi, jednocześnie wpatrując się we mnie swoim wyczekującym spojrzeniem.

Niby nie ma w tym nic dziwnego, ale fakt, że widzę ją na nogach już o siódmej rano jest dosyć trudny do przyswojenia, bo moja przyjaciółka to totalny śpioch, który z ledwością budzi się przed dziewiątą.

Chociaż, mówiąc szczerze, ja też nie jestem zwolenniczką wczesnego podnoszenia się z łóżka. Jednak praktycznie ponad połowę wczorajszego wieczoru musiałam wysłuchiwać próśb i nalegań Lewisa, żebym poświęciła mu cały dzisiejszy dzień. Tak więc, obudziłam się dzisiaj o szóstej, ale i tak z ledwością wyrobiłam się do siódmej, bo zwyczajnie przysnęłam. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat o tej porze rozkazał mi wyjść z domu, bo za żadne skarby nie chciał mi powiedzieć.

— Jadę gdzieś z Lewisem. — zapinam swoją cienką, jak na jesień, kurtkę, a dziewczyna dalej przygląda mi się badawczo, jakby zastanawiała się co jeszcze może ze mnie wyciągnąć.

— A o której wrócisz?

— Nie mam pojęcia. — chwytam do ręki swoją torebkę, po czym bez pożegnania wychodzę z mieszkania.

W drodze na dół, zaczynam zastanawiać się jak bardzo dzisiaj zmarznę i w momencie, gdy wychodzę na zewnątrz, już wiem, że będzie to ciężki i jakże długi dla mnie dzień. Z daleka zauważam już samochód Lewisa, więc biegnę do niego ile sił w nogach, bo już czuję, że jest mi zimno.

— Spóźniłaś się. Musieliśmy czekać aż cztery minuty. — zaczyna na powitanie.

Wywracam oczami na jego komentarz, zapinając przy tym pasy, ale chwilę później przyswajam jego słowa i marszczę brwi.

— Musieliście? — pytam. — Ty i kto?

— Roscoe. — wzrusza ramionami, ruszając z miejsca.

Mam wrażenie, że ominęłam pewien etap naszej znajomość, bo za żadne skarby nie wiem o czym on mówi. Czasami naprawdę trochę czasu zajmuje mi połapanie się w jego wypowiedziach, jednak teraz, nawet po upływie paru chwil, nadal jestem w punkcie wyjścia.

— Kto? — mrugam.

Lewis wywraca oczami, wjeżdżając na drogę główną, ale nie odpowiada, a ja na siłę nie chcę ciągnąć go za język. Podgłośniam więc muzykę w samochodzie i nucę w głowie kawałek piosenki, który akurat leci w radiu i który codziennie słyszę w pracy.

— Mogę wiedzieć dokąd jedziemy? — pytam po kilku minutach jazdy w kompletnej ciszy pomiędzy naszą dwójką.

Lewis rzuca na mnie szybko okiem, a mi udaje się zauważyć, że na jego twarzy nie ma kompletnie żadnych emocji, co zdecydowanie do niego nie pasuje. Przyzwyczaiłam się już do jego uśmiechu i teraz jest mi naprawdę dziwnie patrzeć na niego.

Wiem, że od wczoraj strasznie go coś gryzie, ale nie chcę być wścibska i dopytywać co takiego. Bynajmniej na razie, bo jeśli potrwa to zdecydowanie dłużej to zapewne nie wytrzymam i wezmę go w swoje szpony, żeby wyciągnąć z niego wszystko co się da.

— Zobaczysz.

Postanawiam nie ciągnąć na siłę rozmowy, więc wyciągam z torebki telefon i zaczynam przeglądać media społecznościowe. Kątem oka widzę, że wyjeżdżamy z miasta i nie mam pojęcia jak i kiedy znaleźliśmy się na autostradzie. Czuję jak z każdą minutą jazdy ta wycieczka krajoznawcza coraz mniej mi się podoba.

Z pewnością wolałabym teraz leżeć w cieplutkiej pościeli z poduszką krokodyla pod głową, a nie siedzieć w aucie i słuchać piosenek z radia przerywanych przez oddech Lewisa.

— Jadłaś śniadanie? — pyta nagle, co kompletnie mnie zaskakuje.

Odkładam na moment swój telefon, aby skupić pełnię swojej uwagi na mężczyźnie, który nerwowo spogląda na swój zegarek na lewym nadgarstku.

— Jeśli nie, to zajedziemy coś zjeść. — mówi.

Przez moment waham się nad odpowiedzią, ale ostatecznie kłamię mu, że jadłam rano tosty, na co on tylko kiwa głową i ponownie całkowicie skupia się na jeździe. Ja w tym czasie postanawiam pooglądać widoki za oknem, gdzie chwilę później miga mi prostokątna tablica.

— Dlaczego jesteśmy w Monako?

Z prędkością światła odwracam się w stronę Lewisa, który dosłownie na moment podnosi kąciki ust do góry, ale chwilę potem je opuszcza i wraca do swojej typowej - dla dzisiejszego dnia - miny.

— Będziemy zwiedzać. — tłumaczy po chwili, ale jakoś nie do końca mu wierzę.

Nie chcę się z nim sprzeczać, więc wracam do patrzenia za okno. Od zawsze marzyłam, żeby jechać do Monako i mimo, że nie mam daleko to tak naprawdę nigdy tutaj nie byłam. Teraz już wiem, że mam czego żałować, bo tutaj jest po prostu pięknie.

— Zaproszenie ci wysłać?

Z moim rozmyśleń o tym cudownym miejscu wyrywa mnie jego głos, a ja zauważam, że stoimy na jakimś parkingu i ponownie nie wiem jak się tutaj znalazłam. Cieszę się chociaż, że postanowiłam ubrać dzisiaj trampki, bo jeśli mam zwiedzać to chociaż nogi nie będą mnie za bardzo boleć.

Po chwili widzę jak Lewis rozpina pas, po czym nachyla się i sięga ręką do schowka, skąd wyciąga dwie plakietki na smyczy, z czego jedną podaje mi.

— Załóż to na szyję. — rozkazuje sam to robiąc, więc nie pozostaje mi nic innego niż dostosować się do jego zalecenia.

Postanawiam jako pierwsza wysiąść z samochodu i wyprostować nogi, które zastygły mi, mimo tak krótkiej podróży, bo jechaliśmy tutaj może z czterdzieści minut.

— Dokąd idziemy najpierw? — pytam, przechodząc na drugą stronę samochodu, gdy widzę jak Lewis otwiera tylne drzwi auta.

Nagle ni stąd, ni zowąd ze środka wyskakuje pies i niemal od razu zaczyna mnie wąchać. Nie mam bladego pojęcia skąd on się tam wziął oraz dlaczego wcześniej go nie zauważyłam. Trzeba być naprawdę ślepym.

— To jest Roscoe. — śmieje się Lewis, po czym zamyka samochód.

Kucam, żeby pogłaskać to małe, a zarazem słodkie zwierzę, ale mężczyzna od razu psuje mi dobry humor.

— Chodź, bo zaraz zacznie padać.

— To chyba nie jest dobra pogoda na zwiedzanie. — komentuję, gdy przechodzimy przez ulicę.

Lewis jednak nie odpowiada, do czego w sumie się już dzisiaj przyzwyczaiłam i naprawdę nie robi już to na mnie wrażenia. Gość po prostu nie ma humoru, a ja nie zamierzam psuć mu go jeszcze bardziej. Bynajmniej na razie.

Nie odzywam się nawet, gdy prowadzi mnie przez jakieś zamknięte ulice, bo zwyczajnie mu ufam i mam nadzieję, że nie zrobi ani mi, ani sobie krzywdy. Jednak wiem, że zostałam oszukana w momencie, gdy muszę pokazać jakimś ludziom plakietkę, a z daleka udaje mi się dostrzec samochody wyścigowe.

Staję w miejscu i nie potrafię wydusić z siebie ani słowa, bo jestem w totalnym szoku, ale Lewis sprowadza mnie na ziemię w momencie, gdy każe mi się ruszać i łapie moją dłoń w swoją. Mogę przysiąc, że wyglądamy komicznie, ale nie obchodzi mnie to, bo będę dzisiaj widzieć na własne oczy ścigającego się Lewisa. Teraz tylko to się dla mnie liczy.

_______________________
w koncu sie wyjasni kogo alma spotkala hehe

lights | l.hamiltonWhere stories live. Discover now