12

1.6K 64 52
                                    

— Nie zasługujesz na nic, co do tej pory zdobyłeś. — jeśli do teraz myślałam, że Lewis jest zdenerwowany, to z pewnością wypowiedziane kilka sekund temu zdanie sprawia, że mężczyzna ostatecznie nie wytrzymuje i łapie swojego oponenta za ubrania, szarpiąc go do góry.

— Ty za to nie zasługujesz, żeby jeździć w Mercedesie. — syczy. — Jesteś niewartościowym śmieciem.

Dalsza wymiana zdań między tą dwójką nie ma już miejsca, ponieważ na raz kilku gości odciąga Hamiltona na bok, chcąc zapobiec rękoczynom, do których wprawdzie prawie już doszło.

Przysięgam, że nigdy bym się nie spodziewała, że Lewis potrafi w jednej chwili stać się zupełnie inną osobą niż tą, z którą do tej pory miałam do czynienia. Okazał się on nie być jedynie troskliwą, zabawną i przede wszystkim odpowiedzialną osobą. Dzisiaj pokazał mi się z tej mroczniejszej strony, gdzie miejsce aniołka zajął diabeł.

— Zostawcie mnie. — warczy po chwili, po czym poprawia swoje rękawy i wypuszcza powietrze z ust.

Mimo, że stoję spory kawałek od niego, to z łatwością udaje mi się zauważyć jak jego klatka piersiowa unosi się w bardzo szybkim tempie. Za wszelką cenę chcę teraz do niego podejść i go stąd zabrać, ale gdy tylko robię krok do przodu, do garażu wchodzi mężczyzna tak wysoki, że mój kark zaczyna mnie boleć od ponoszenia głowy, aby na niego spojrzeć.

Wszystkie głosy, które do tej pory unosiły się wokół nas, cichną, a oczy każdego tu obecnego, zostają zwrócone właśnie na tego mężczyznę. Szczerze mówiąc, wygląda on groźnie, idąc powoli w stronę Lewisa z miną, jakby chciał wsadzić go za chwilę do worka i wrzucić do zatoki niedaleko nas, bądź ewentualnie zakopać żywcem na plaży.

— Wasza dwójka. — odzywa się nagle, wskazując palcem to na Lewisa, to na jego kolegę. — Ze mną, natychmiast.

Żaden z nich nawet nie jęknie, po prostu w kompletnej ciszy idą za tym człowiekiem, jakby co najmniej był jakimś ich guru.

Czuję, że atmosfera tutaj staje się napięta, a mnie zaczyna to przytłaczać, więc postanawiam wyjść na zewnątrz mimo dalej padającego deszczu. Nie wiem co mam myśleć o tej całej sytuacji, bo zachowanie Lewisa bardzo mi się nie podobało, ale nie jestem dla niego kimś, kto może mówić mu jak ma postępować. Jest on dorosły, ma własny rozum i wie co robi. Mi pozostaje tylko obserwować jego, czasami nie do końca słuszne, poczynania.

W momencie, kiedy pierwsze krople deszczu spadają na moją kurtkę, udaje mi się usłyszeć dzwonek telefonu, więc sięgam do kieszeni, żeby wciągnąć urządzenie. Na ekranie zauważam zdjęcie mojego brata, co trochę mnie dziwi, bo Emilian praktycznie nigdy do mnie nie dzwoni.

— Hej siostra, gdzie jesteś? — pyta, gdy tylko odbieram połączenie.

Marszczę brwi, na wszelki wypadek, rozglądając się dookoła siebie, ale nie zauważam nikogo znajomego. Być może młody chce do mnie wpaść, a ja od razu wpadam w paranoję, że jest on gdzieś tutaj.

— A czemu pytasz? — stawiam na bezpieczne wyjście, chcąc najpierw wybadać teren.

— Mam wrażenie, że widzieliśmy cię z tatą w telewizji. — mówi. — Nie jesteś czasami w Monako?

Niemal czuję jak zatrzymuje się moje serce, a nogi zaczynają się trząść. Jeśli faktycznie Emilian mnie widział, dzięki kamerom to nici z mojej niespodzianki, a przecież został do niej już tylko tydzień.

— Zwariowałeś? — śmieję się nerwowo. — Siedzę z Karen w domu.

Emilian chyba wierzy w to co mówię, bo chwilę później kończymy rozmowę w sposób bardzo naturalny, ale mimo to, nadal mam wrażenie, że nie do końca udało mi się wybrnąć z tej sytuacji. Za wszelką cenę chcę, żeby dowiedział się o mojej znajomości z Lewisem dopiero na ślubie Auri, bo pragnę na własne oczy zobaczyć jego zdziwioną minę.

— Przepraszam najmocniej. — telefon, który do tej pory trzymałam w dłoni, zostaje mi z niej wytrącony, po czym upada na ziemię, na szczęście ekranem do góry.

Sprawca całego incydentu, odbiwszy się ode mnie, staje naprzeciwko, ale zaraz potem schyla się po urządzenie i podaje mi je. W tym samym momencie spoglądam na niego, a on na mnie i mogę przysiąc, że mój żołądek robi fikołka, krew odpływa z twarzy, a ja czuję jakbym miała zaraz zemdleć.

Widzę jego twarz, w której odnajduję te same oczy, które pół roku temu, chwilę przed śmiercią roniły łzy. Te same usta, które przepraszały mnie za to, co zrobił ich właściciel. Ten sam nos, który zawsze wąchał moje włosy umyte truskawkowym szamponem. Widzę w nim jego, widzę w nim człowieka, którego kochałam, a który odszedł bez pożegnania. Widzę w nim Arthura.

— Przepraszam jeszcze raz. — mówi.

Słowa wypływają z jego ust tak delikatnie jak z Arthura. Zaczyna mi się wydawać, że ma podobny do niego głos. Mam wrażenie, że rozmawiam z właśnie z nim, a to przecież niemożliwe, bo Arthur leży zakopany w dole trzy metry pod ziemią.

Jest tak samo zimny jak moje serce, jest stęskniony jak ja i pewnie także zraniony. Wzajemnie siebie skrzywdziliśmy, jednak nigdy nie będzie dane nam tego naprawić. Los rozłączył nas bezpowrotnie, spalił wszystkie mosty, które kiedykolwiek mogły nas połączyć.

— Tutaj jesteś. — słyszę głos Lewisa, który nagle pojawia się obok mnie. — Widzę, że poznałaś już Charlesa.

Charles. Ładne imię. Prawie tak samo piękne jak Arthur.

Nie chcę już tutaj być. Mam dość dzisiejszego dnia. Pragnę tylko wrócić do domu, dlatego proszę o to Lewisa, który bez wahania się godzi, widząc stan, w którym się znajduję. Nie pyta o nic, za co jestem mu wdzięczna. Po prostu łapie moją dłoń i zabiera stąd. Chyba oboje powinniśmy odetchnąć.

— Nigdy nie mówiłeś, że mieszkasz w Monako. — mówię, gdy od kilku dobrych minut krzątam się po mieszkaniu Lewisa, jakby było co najmniej Luwrem, chociaż mam takie wrażenie, bo jest ono ogromne jak ja kogoś, kto mieszka tylko z psem.

— Nigdy nie pytałaś. — zaczyna się śmiać, zdejmując z siebie bluzę. — Zgłodniałem, co jemy?

Z tych wszystkich emocji, z którymi miałam dzisiaj do czynienia, kompletnie zapomniałam o głodzie, który mi towarzyszy. Chociaż podczas wyścigu udało mi się zjeść batonika cudem znalezionego w torebce.

— Obojętnie. — podchodzę do okna i zaczynam zachwycać się widokiem na zatokę.

— Możemy tortillę. — słyszę zza pleców. — Ale najpierw skoczę pod prysznic.

Kiwam głową na znak, że go rozumiem, a potem do moich uszu dochodzi tylko dźwięk kroków, a następnie puszczanej wody. Postanawiam nie stać jak słup soli i udać się na dalsze zwiedzanie. W ten sposób nogi zaprowadzają mnie prawdopodobnie do sypialni Lewisa, co wnioskuję po ramce ze zdjęciem stojącej na szafce nocnej.

Przedstawia ono przytulonego Hamiltona z Angelą z szerokimi uśmiechami na ustach. Muszę przyznać, że zdjęcie jest przepiękne i z chęcią sama chciałabym takie mieć.

Jednak moją uwagę przykuwa bardziej zeszyt z wyrwaną kartką leżącą na jego wierzchu. Wiem, że nie powinnam grzebać w czyichś rzeczach, ale mimo to, moja ręka ląduje na szafce, a palce dotykają papieru.

A.
jesteś dla mnie czymś więcej
niż tylko próbą oderwania się
od ponurej i nudnej rzeczywistości,
wnosisz do mojego życia światło,
którego ja przez wiele lat nie potrafiłem znaleźć,
pokazujesz mi, że można cieszyć się
z małych i błahych rzeczy,
wystarczy tylko znaleźć w nich piękno,
piękno, które odnalazłem dopiero przy tobie,
możesz być ode mnie metr, kilometr, pół mili
ja i tak czuję wszędzie twoją obecność,
czy to w wiejącym wietrze,
w moich ubraniach,
w tym przeklętym bolidzie,
przede wszystkim w każdym swoim oddechu,
ale odnajduję cię tylko i wyłącznie w sercu,
zapuściłaś tu swoje korzenie,
a ja nie potrafię ich wyrwać,
ba — nawet nie chcę,
jeśli to jedyne co będzie mnie z tobą łączyć
L.

_____________________
czasami mi sie uda napisac jakis wiersz, to jeden z nich

lights | l.hamiltonWhere stories live. Discover now