Następny ranek był jednym z najgorszych, jakie Diana pamiętała. Obudziła się w swoim łóżku po raz pierwszy od trzynastu lat, a jednak wcale jej to nie cieszyło. Gdy spojrzała na swoją prawą stronę, brakowało tam najważniejszego elementu, który czynił tamto miejsce jej prawdziwym domem - Toma.
Natychmiast ogarnął ją smutek, gdy patrzyła na pustą stronę łóżka. Sypiała samotnie przez tyle lat, a jednak tam, w ich wspólnym posłaniu, w sercu ściskało ją najmocniej. Choć Diana stała się naprawdę okrutna i bezwzględna przez te lata, wciąż pozostawała w niej ostatnia cząstka człowieczeństwa, ta jej część, która kochała Toma szczerze i bez pamięci.
Choć Diana planowała wrócić do odwiedzania poszczególnych Śmierciożerców, jej humor sprawiał, że nie chciała nawet wyjść z domu. Stwierdziła, że jeden dzień jej nie zbawi, że to wszystko może poczekać...
Leniwym krokiem zeszła do kuchni, by po raz kolejny zjeść samotne śniadanie. Z Ameryki przywiozła zapas jedzenia, lecz był niewielki, co oznaczało, że niedługo będzie musiała wysyłać Śmierciożerców po wszelkie zakupy.
Poza Tomem jako jej partnerem, najbardziej doskwierał jej brak kogokolwiek, z kim mogłaby porozmawiać, kto myślał jak ona i był, według niej, na jakimkolwiek poziomie intelektualnym. Oczywiście, może i istniał Snape, ale dla Diany był trochę jak dzieciak, zdolny, lojalny, lecz aż trzydzieści cztery lata młodszy - kobieta mogłaby być jego matką. O innych Śmierciożercach nie było nawet co myśleć, bo większość z nich uważała za przygłupów.
To w takich momentach Diana delikatnie żałowała, że nie zdecydowała się na tego cholernego dziedzica, jak Tom mówił na potencjalne dziecko. Może miałaby wtedy syna bądź córkę wieku choćby Severusa, ale przynajmniej własną krew, zawsze przy sobie, którą mogłaby dobrze wykorzystać. Gdy się nad tym zastanawiała, to skoro mieli żyć wiecznie... Może jeszcze nie wszystko było stracone.
Diana leniwie machała dłonią, by zaparzyć sobie herbatę, kiedy przypomniała się jedna, jedyna osoba poza Tomem, która szczerze chciała dla niej dobrze.
Elias Selwyn.
Selwyn był jednym z niewielu Śmierciożerców, których Diana osobiście przyłączyła do tego grona - w przeciwieństwie do Voldemorta, wybierała ich znacznie staranniej i według ścisłych, znanych tylko jej kryteriów, choć akurat Selwyna wybrała bardziej samolubnie. Od spotkania z nim u Borgine'a i Burkesa w pewnym sensie ją adorował, a kobieta zdolnie to wykorzystywała, by robił wszystko, o co go poprosiła. Choć przez tyle lat zdążył założyć rodzinę, Diana wiedziała, że wciąż miał do niej swego rodzaju słabość. Poza tym, ceniła go, bo jego rodzina, zupełnie czystokrwista, również słynęła z wysokiej pozycji wśród brytyjskich czarodziejów.
Tomowi, naturalnie, z początku zupełnie się to nie podobało. Selwyn po dziś dzień nie wiedział, że to Dianie zawdzięczał życie, i że stanowił swego rodzaju kartę przetargową pomiędzy nią, a Voldemortem. Riddle powoływał się na niego, gdy chciał zarzucić coś partnerce, tak jak ona powoływała się na Bellatrix. Oczywiście żadne z nich drugiego w żaden sposób nie zdradziło i nawet nie próbowało: chodziło tylko o wygodę, a także o dopiekanie tej drugiej osobie, bo z tego nadal nie wyrośli.
Łyżka sama mieszała jej herbatę, gdy Diana postanowiła, że jednak wyjdzie i uda się do Selwyna. Cały dzień snuła się po domu, sprzątając i porządkując wszystko po to, by na powrót Toma mogło być perfekcyjne - przez tyle lat w niezaniedbanym domu zagnieździło się kilka boginów, a poza tym chociażby zwykłych pająków. Diana przez cały dzień, używając silnej magii, pozbywała się wszystkich niemile widzianych stworzeń oraz brudu, doprowadzając stary budynek do poprzedniego ładu.
Wieczorem znowu lunął deszcz; był gęsty i głośno dudnił o okna, jakby zwiastując jakieś niedobre wydarzenie. Diana kolejny raz ubrała czarną szatę z kapturem, bo od dawna tylko takie nosiła. Wyszła poza posesję, trzymając nad sobą wyczarowany, prawie niewidoczny parasol. Tuż przed tym, jak miała zniknąć, niebo rozbłysło na biało, rozległ się huk, a gdzieś za wzgórzem uderzył piorun. Kobieta z jakiegoś powodu uśmiechnęła się na ten widok, uznając to za dobry omen.
Deportowała się pod dom Selwyna w magicznej części Londynu, gdzie padało znacznie łagodniej. Schowawszy różdżkę do szaty, bez zawahania zapukała do czarnych drzwi białej kamienicy.
Kilka chwil później drzwi otworzył jej mężczyzna o już nieco siwych włosach, ale wciąż wyjątkowo zielonych oczach.
- Witaj, Elias - szepnęła, zdejmując kaptur. Mężczyzna rozdziawił usta, patrząc na nią tak, jakby objawił mu się sam Merlin.
- To ty... - powiedział z niedowierzaniem, mierząc ją wzrokiem.
- Kto to, Elias? - zawołał jakiś kobiecy głos ze środka, należący do, jak wnioskowała Diana, jego żony.
Kobieta popatrzyła na niego wyczekująco, co Elias doskonale zrozumiał. Spojrzał za siebie nieznacznie, przełykając ślinę.
- To Macnair. Musimy pogadać - odkrzyknął w końcu. - Zaraz wrócę - dodał, a następnie prędko wyszedł tak, jak stał, zamykając za sobą drzwi.
- Ty to zawsze wiesz, co powiedzieć. - Diana uśmiechnęła się dumnie, zadowolona z tego, że doskonale wiedział, jak skłamać.
Selwynowi waliło serce. Sam nie wiedział, co odczuwać na jej widok, ale, w przeciwieństwie do innych Śmierciożerców, były to raczej pozytywne emocje.
- Jestem w...
- Cicho, cicho, Selwyn... - przerwała mu, zakrywając mu usta. - Nie możemy tu rozmawiać - dodała, wycofując rękę.
- Prowadź - powiedział od razu.
Diana deportowała ich w góry, nieopodal jej dawnego domu, gdzie wiedziała, że nikt nie będzie im przeszkadzał. Nad sobą mieli ciemne niebo, a za sobą rozległe, wyglądające złowrogo jezioro u stóp stromych wzgórz. Czarodzieje nie zamierzali jednak wtedy zachwycać się krajobrazem, a oboje od razu przeszli do konkretów.
- Domyślasz się, czemu się tu pojawiłam? - zapytała, ustawiając się naprzeciw niego.
- Minęło tyle lat... To musi być coś ważnego.
- Owszem - powiedziała Diana, ciesząc się po raz kolejny, że Selwyn był naprawdę domyślny i inteligentny. - Już bardzo niedługo Czarny Pan powróci.
Selwyn zbladł.
- To... To on żyje? - zapytał z niedowierzaniem, a to nieco zdenerwowało Dianę, która nieświadomie złapała się za pierścień na dłoni.
- Oczywiście, że tak - odparła zniecierpliwiona. - I dlatego ostrzegam. Wszyscy musimy się na to przygotować.
- Ale... Kiedy?
- To... Nie jest jeszcze pewne. - Diana odchrząknęła. - Ale powinieneś być gotowy w każdej chwili.
- Oczywiście - powiedział Elias, chcąc się poprawić, bo odczuł, że jego wcześniejsze pytania trochę ją zdenerwowały. - Czyli wszystko wróci do tego, jak było te trzynaście lat temu?
- Trzeba będzie określić swoją stronę. I tylko ci lojalni zostaną nagrodzeni...
- Gdy Lestrange powiedział mi, co stało się w Dolinie Godryka, próbowałem cię szukać, ale nie było cię już w kraju - wytłumaczył się natychmiast.
- Naprawdę? - Diana uniosła brwi. - Cóż, nie potwierdzę tego... Lestrange'owie są w Azkabanie, ale Czarny Pan odwdzięczy się za ich lojalność... Za twoją też.
Diana wcale nie potrzebowała potwierdzenia od Lestrange'a. Użyła legilimencji tak umiejętnie, że nawet się nie zorientował i dzięki temu już doskonale wiedziała, że Elias nie kłamał, nie chciała jednak go za wiele chwalić.
- Obserwuj swój znak - powiedziała, wskazując głową na jego rękę. - Gdy przyjdzie czas, zostaniesz wezwany.
Selwyn skinął głową, prawie się kłaniając.
- Cieszę się, w takim razie.
Diana uniosła głowę dumnie, patrząc na niego z wyższością.
- No, wreszcie jakaś prawidłowa reakcja.
YOU ARE READING
Pact With The Devil: Chapter II • Tom Riddle
Fanfiction💀 Diana nieodwracalnie zeszła już na złą ścieżkę, na którą sprowadził ją Tom. Co razem odnajdą na jej końcu? • Całe uniwersum HP oczywiście należy do J.K. Rowling. Jest to kontynuacja Pact With The Devil.
