L

3.3K 393 41
                                        

Świat większości brytyjskich czarodziejów płonął, co oznaczało, że Tom i Diana mogli być z siebie dumni.

Powszechny był terror. Ludzie znikali z dnia na dzień, każdy, kto mógł jakkolwiek im zaszkodzić bądź był podejrzany, Ministerstwo Magii w pełni działało pod dyktando Czarnego Pana i ściągało każdego mugolaka na przesłuchanie. Z tego wszystkiego w magicznym społeczeństwie powstała nowa grupa, Szmalcownicy, którzy liczyli na łatwy zarobek za dostarczanie poszukiwanych władzom.

Jednak najważniejszym celem zarówno dla nich, jak i dla każdego Śmierciożercy pozostawał Harry Potter. Instrukcje były jasne: jeśli ktokolwiek go zobaczy, ma natychmiast go dostarczyć Czarnemu Panu, żywego.

Diana też była zaangażowana w poszukiwania, prawdopodobnie bardziej strategicznie niż ktokolwiek inny. Rozmawiała ze Śmierciożercami, a po tychże rozmowach miała całą listę potencjalnych miejsc, w których Potter mógłby się ukrywać.

- Wysłałam Śmierciożerców przed Grimmauld Place - oznajmiła głośno, przychodząc do siedzącego na tarasie Toma. - Jestem pewna, że to tam się ukrywają. Według dokumentów w Ministerstwie Black przepisał to miejsce Potterowi w testamencie, a skoro Black nie żyje... Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

Voldemort powoli uniósł swój przeszywający, krwistoczerwony wzrok znad księgi, którą czytał. Słyszał, co mówiła Diana, ale nie oznaczało to, że jej słuchał.

- Wiem, że zrobiłaś dobrze - powiedział, odkładając księgę na stolik, po czym wstał.

Diana była pewna, że się przesłyszała. Jego słowa wydawały się w tamtej chwili zupełnie absurdalne, zważając na to, że znała jego charakter lepiej niż ktokolwiek.

- No niemożliwe. Piekło zamarzło - powiedziała w kompletnym szoku, a on uśmiechnął się złowieszczo, tak, jak umiał najlepiej.

- Piekło jest tutaj, Diana - odparł, kładąc swoją chudą dłoń na jej policzku. - Właśnie nim rządzimy.

Ot, taka była kara dla Diany od losu, że gdy tylko wypowiedział takie słowa, to ona zakochiwała się na nowo.

Pierwszego września już wszyscy wiedzieli, że to Severus Snape został dyrektorem Hogwartu, o czym rozpisywał się nawet Prorok Codzienny. Kiedy pociąg do szkoły wyruszał z King's Cross, siedzący w nim uczniowie nie mieli najmniejszego pojęcia, że po gabinecie dyrektora przechadzała się Czarna Pani.

- Wreszcie ktoś odpowiedzialny jest na stanowisku dyrektora, nie uważasz, Severusie? - zapytała, zdejmując kaptur, by lepiej widzieć widok z okna, przy którym stała.

Snape, a także stojąca przy nim Afrodyta mogli zobaczyć jej profil. Choć częściowo okryty gęstymi, czarnymi włosami, dało się zauważyć, że znowu wypiła Elikisr Upiększający. Usta pokryte ciemną szminką były idealnie pulchne, a jej żuchwa zarysowana jak u najlepszej rzeźby. Dłoń, którą opierała się o szybę, była delikatna i zadbana, z paznokciami pomalowanymi na czarno. Nikt by nie podejrzewał, że ta kobieta za nieco ponad dwa tygodnie miała obchodzić już siedemdziesiąte pierwsze urodziny.

- Oczywiście, jeszcze lepiej by było, gdyby kobieta była na tym stanowisku, ale nie miej do mnie żalu, Afrodyto - ciągnęła Diana, odwracając wzrok od okna i kierując go na dwoje Śmierciożerców. - Severus ma znacznie większe doświadczenie w szkole, zna tu wszystko i wszystkich...

- Rozumiem, Pani - odparła kobieta, choć wcale nie wyglądała, jakby tak bardzo żałowała, że nie została dyrektorką. Poprawiła czarną szatę, podobną do tej, którą Diana miała na sobie, niepewnie przestępując z nogi na nogę.

- A ja rozumiem, że każdy mugolak został wykreślony z listy? - zapytała Czarna Pani, tym razem skupiając wzrok na Severusie.

- Zgadza się.

Diana uśmiechnęła się szeroko, jakby otrzymała najszczęśliwsze wieści w życiu.

- Bardzo dobrze. Niech wracają sobie do swoich szkół - wyjrzała ponownie przez okno - tych, które sami tak lubili bombardować.

Po tych słowach zapadła martwa cisza, bo ani Severus, ani Afrodyta nie wiedzieli, co powiedzieć. W bezruchu czekali na kolejne słowa kobiety niczym na wyrok, choć po nim akurat nie było widać ani krzty strachu.

- Cóż, będziemy w stałym montakcie. Wierzę, że zostawiam tę szkołę w dobrych rękach... Dbajcie o nią, bo to jedno z miejsc, które wraz z Czarnym Panem cenimy najbardziej. - Przejechała dłonią po kamiennej ścianie tak, jakby głaskała jakieś zwierzę. - A jak już o cenieniu mówimy, to jak się między wami układa?

Stojący przed nią czarodzieje wymienili spojrzenia, jakby sami siebie o to pytali.

- Dobrze - odparła wreszcie Afrodyta, uśmiechając się słabo. - Bardzo dobrze.

Diana ostatecznie wyszła z gabinetu niezwykle zadowolona. Szła przez jeszcze puste korytarze Hogwartu z uśmiechem, wspominając te wszystkie chwile, które spędziła tam z Tomem. Bywało trudno, bywały momenty, że miała go już naprawdę dosyć, ale wtedy, gdy spacerowała już po wielowiekowej szkole, która działała pod jej dyktando, wiedziała, że to wszystko było tego warte.

Związek z Tomem był obiektywnie złym pomysłem, ale jak można tak twierdzić, skoro doprowadził ją tam, gdzie się znajdowała?

Zatrzymała się nagle przed jedną z klas, w tym samym miejscu, w którym spotkała się z Joan wiele, wiele lat temu. Pamiętała to, jakby to było wczoraj; obie dość prędko wyszły z Owutemu z zaklęć, a przyjaciółka zatrzymała ją, zanim Diana mogłaby wyjść na błonia.

- I co teraz, Diana? - zapytała Joan, niezwykle dezorientując swoją rozmówczynię.

- Co masz na myśli?

- Co będziesz robić po szkole?

Diana zmarszczyła czoło.

- Jeszcze nie wiem, a czemu tak bardzo się tym przejmujesz?

- Chodzi mi o Toma. Tak, ja wiem, zaraz się zdenerwujesz - powiedziała Joan prewencyjnie, już widząc wściekłość wstępującą na twarz przyjaciółki. - Ale posłuchaj mnie chociaż przez chwilę.

Diana założyła ręce i oparła się o ścianę, tę samą, przy której stała teraz, kilkadziesiąt lat później.

- Joan, zajmij się może swoim związkiem. Ja ci się w niego nie wtrącam.

- I ja też bym się nie wtrącała, gdybym się o ciebie nie martwiła - odparła Joan stanowczo, po czym westchnęła głęboko, smutniejąc. - Posłuchaj, Dia. Ja wiem, że ty coś planujesz. Nie chcesz mi powiedzieć, w porządku, ale błagam cię, rozważ to. Im dłużej się mu przyglądam i widzę, jak zachowuje się Arian, tym częściej zauważam, że on nie jest dobry. Dla nikogo.

- Czyżby? To ty pierwsza mówiłaś, że on muchy by nie skrzywdził.

- To było prawie trzy lata temu. Ludzie się zmieniają... - argumentowała Joan. - Ty też się zmieniłaś - dodała już bez pretensji w głosie, a ze szczerym smutkiem.

Diana prychnęła. Pomyślała wtedy, że piękno Joan nie szło w parze z jej inteligencją. Szatynka nie miała nawet pojęcia, że gdy to mówiła, jej rozmówczyni była już morderczynią.

- Zrobisz, co chcesz, ale rozważ to, proszę. - Joan westchnęła ponownie, ze zrezygnowaniem patrząc na swoje ręce. - Kto jak kto, ale ty mogłabyś bez problemu znaleźć lepszego mężczyznę.

Diana nie odpowiedziała. Patrzyła na Joan przez chwilę w ciszy, zastanawiając się, jaka będzie najlepsza odpowiedź, aż nagle usłyszała swoje imię gdzieś za sobą, wypowiedziane znajomym głosem:

- Diana.

Obie Ślizgonki odwróciły głowy w stronę miejsca, z którego tamten głos dochodził. To był Tom, który również dopiero co opuścił egzamin. Jedno spojrzenie na niego wystarczyło Dianie, by podjąć decyzję.

- Wiem, co dla mnie dobre - odpowiedziała i odeszła od niej, by podążyć za Riddlem na błonia.

Te kilkadziesiąt lat później, stojąc w tym samym miejscu, Diana czuła, że podjęła dobrą decyzję.

Pact With The Devil: Chapter II • Tom RiddleWhere stories live. Discover now