XLVII

3.2K 386 39
                                        

Voldemort zapowiedział, że przy okazji przenosin Harry'ego Pottera będzie gotów pokazać się osobiście. Diany jakoś to nie interesowało; miała złe przeczucia co do tej misji, poza tym doskonale pamiętała wściekłość Toma, gdy niespodziewanie pojawiła się w Ministerstwie Magii i, jak twierdził, popsuła mu szyki. Postanowiła się tym razem trzymać z tyłu i dla własnego spokoju, i też dlatego, że zwyczajnie jej się nie chciało robić nic wielkiego.

Nie oznaczało to jednak, że zamierzała wylegiwać się w wannie, kiedy działy się tak ważne rzeczy dla planów jej oraz jej męża. Kiedy grupa Śmierciożerców dostała sygnał od Severusa i została wysłana na swoją misję, Diana osobiście pojawiła się w dworze Malfoyów, by tam oczekiwać wieści. Popijając herbatę przygotowaną jej przez Narcyzę, siedziała wraz z nią, Bellatrix oraz Draco w salonie, nie przestając się uśmiechać. To ostatnie zdawało się wprawiać panią domu w największe przerażenie, ale Dianie chodziło przecież głównie o to, by pokazać Bellatrix, że nie miała czego szukać.

- Wiesz, Draco, nie pochwaliłam cię wystarczająco za twoje zadane w szkole... Żal co prawda, że to nie ty ostatecznie dopełniłeś obowiązków, ale przeżyłeś, a to, cóż, duże osiągnięcie jak na twój wiek - mówiła Diana takim tonem, jakby była nianią chwalącą dobre zachowanie dziecka przed rodzicami. Ona zwyczajnie wzięła po tym wszystkim łyk herbaty, Bellatrix spojrzała na niego z uznaniem, ale Narcyza przełknęła tylko własną ślinę, co nie umknęło uwadze Czarnej Pani.

- Oj, Narcyzo, nie martw się o syna - powiedziała przeraźliwie miłym tonem, odstawiając swoją filiżankę na spodek. W pomieszczeniu było wtedy tak przejmująco cicho, że dźwięk stukającej o siebie porcelany wydawał się ogłuszająco głośny, że przyspieszył bicie serce Draco, który unikał wzroku Czarnej Pani za wszelką cenę.

- Ja mam dla niego wielkie plany, którym Draco na pewno podoła... Musi tylko skończyć szkołę, zwłaszcza, że teraz troszeczkę zmieni się program - ciągnęła Diana jak gdyby nigdy nic, poprawiając swojej usadowienie na czarnej kanapie, którą całą miała wtedy dla siebie. - A potem przed nim wielka kariera... Ale zanim to, mam inne pytanie. Ta cała Aurora... Jest twoją dziewczyną?

- Ona...

- Nie ciebie pytałam - wycedziła Diana błyskawicznie, gdy Bellatrix wyrwała się do odpowiedzi. - Chcę usłyszeć odpowiedź od Draco.

Popatrzyła na niego, a chłopak po raz pierwszy od początku tego spotkania odważył się na nią spojrzeć. Zawahał się, by po kilku chwilach wreszcie wydusił:

- Nie, jesteśmy tylko przyjaciółmi.

- Draco! - syknęła oburzona Bellatrix, a Diana uśmiechnęła się szyderczo.

Kłamał.

Był tak przerażony, że wtargnięcie w jego myśli było dziecinnie proste, zresztą nie sądziła, że miałby odwagę spróbować ją zablokować. Nie miała pewności, czy przy okazji nie oszukiwał sam siebie, ale jedyne, co widziała wtedy w jego głowie to wspomnienie pocałunku, najwyraźniej sprzed kilkunastu minut. Może chciał to ukryć przed matką lub ciotką? Jeśli coś było przeciwko Bellatrix, to Diana zamierzała tylko to wspierać.

- Szkoda - mruknęła Czarna Pani, czym zarobiła sobie zszokowane spojrzenie Lestrange. Diana wiedziała, skąd się brało; Śmierciożerczyni zwyczajnie nie wierzyła, że nie sprawdziła kłamstwa chłopaka, choć tak właśnie było.

- Skoro dziewczyna jest czystej krwi, to może nawet coś by z tego było... A tak... - Diana westchnęła teatralnie. - Cóż, znajdziemy ci jakąś partię, żal marnować twoją czystą krew. Ale tak, najpierw szkoła, zdecydowanie, nauka to zawsze priorytet.

Po tych słowach Draco wyglądał, jakby chciał jednak zmienić swoją odpowiedź, lecz nie znalazł na to odwagi. Diana z jednej strony nie chciała żadnego dziewuszyska, które przyprowadziła Bellatrix... A z drugiej strony miała słabość do młodych, ambitnych dziewcząt, które przypominały jej siebie. Zależało jej przecież, by ich armię zasilały kobiety, w które wierzyła znacznie bardziej... Może z tej Aurory mogłaby coś jeszcze wykrzesać, ale najpierw trzeba byłoby pozbyć się Lestrange.

Sięgnęła z powrotem po herbatę i wzięła kolejny łyk, a następnie uśmiechnęła się po raz kolejny. To był znajomy smak, który znała z dzieciństwa... Jej znienawidzona babka serwowała dokładnie taką samą, twierdząc, że to była herbata arystokracji, że taką piła na własnym przyjęciu zaręczynowym.

- Dobra herbata. Sprowadzana z Indii, czyż nie?

- Tak, Pani - odparła Narcyza, a zaraz po tym znowu przełknęła ślinę. To pytanie wydawało się tak absurdalne w obliczu tego wszystkiego, co się działo, chociaż nie dla Diany. Ona jako jedyna mogła tam siedzieć bez strachu o cokolwiek, a to uczucie za każdym razem potrafiło zakręcić jej w głowie. Tom ją zwyczajnie od tego uzależnił.

Diana chciała coś dodać, gdy nagle poczuła ogarniającą ją wściekłość, która nie była jej. Była pewna, że coś poszło nie tak, ale nie wiedziała, czego się spodziewać - Toma, który będzie w takiej furii, że wyżyje się też na niej czy takiego potrzebującego pocieszenia, choć oczywiście do tego nigdy by się nie przyznał.

- Czuję, że Czarny Pan wkrótce do nas dołączy... - powiedziała Diana, tracąc swój uśmiech na rzecz miny, która spięła nawet Bellatrix. - I nie będzie miał dobrych wieści.

Draco wyglądał, jakby mógł zemdleć od samych tych słów, co mimo wszystko nieco ją rozbawiło.

Jednak jak przyjdzie co do czego, to cały Lucjusz.

Wkrótce cała czwórka usłyszała zamieszanie w holu dworu; zaczęli pojawiać się tam Śmierciożercy, co wywabiło też Lucjusza z głębi dworu, lecz nie interesowało Diany - no, może poza tym, czy przeżyła ta dziewczyna od Bellatrix i wyjrzała tylko z salonu. Młoda blondynka wróciła, ale najwyraźniej była ranna, a to już zawsze coś.

Dianie nie chciało się jednak ujawniać. Gdy nie wyczuła obecności Toma, bez żadnego ostrzeżenia deportowała się przed dom, a tam rzeczywiście zastała swojego męża, i to w furii.

- No wreszcie, gdzieś ty była?! - wykrzyczał w ramach powitania, na co nawet nie mrugnęła okiem.

- Postraszyć Malfoyów, a gdzie mogłam być - odparła zobojętniale, przechodząc przez rozpoznającą ją bramę, więc mężczyzna ruszył za nią. - I rozumiem, że misja się nie powiodła.

- Nie zadziałało, nic nie zadziałało, ten stary Ollivander sobie pogrywa! - wrzeszczał Tom, a Diana miała wrażenie, jakby cofnęła się z powrotem do Hogwartu, gdzie często towarzyszyły mu takie wybuchy. - Zabrałem różdżkę Selwynowi i też nie zadziałała!

- Czemu mnie nie dziwi, że akurat jemu?

- Gdyby to była Bellatrix, zrobiłabyś to samo - odgryzł się Voldemort syczącym głosem, wchodząc za nią do domu.

- Już ją dziś postraszyłam - odpowiadała Diana wciąż spokojnym tonem, jakby zupełnie uodporniona. - A ty się uspokój. Okazji na Pottera będzie jeszcze mnóstwo, a to Ministerstwo wciąż nie jest nasze.

- Jeśli nie przejmą go w ciągu kilku dni, to wyrżnę każdego z nich.

Diana przewróciła oczami, bo w tamtej chwili jakoś nie była w nastroju na rozmowę o tym wszystkim, zresztą wiedziała, że Voldemort był zbytnio pobudzony, by w tamtej chwili próbować rozmawiać z nim racjonalnie.

- Mhm.

Pact With The Devil: Chapter II • Tom RiddleWhere stories live. Discover now