2. Sara

15.5K 592 41
                                    

– Na pewno masz wszystko? – patrzę na dwie duże, czarne walizki. Marina rozgląda się po swojej sypialni. Cały pokój wygląda jakby przeszedł po nim armagedon. Uśmiecha się blado i powoli kiwa głową. Biorę jedną walizkę i idę za przyjaciółką, która drepta w stronę drzwi. Jak mantre powtarza mi wszystko czym powinnam się zająć. Jestem rozbawiona tym jak się zachowuję, ale muszę ją zrozumieć. Pomimo tego, że mi ufa woli, bym zrobiła wszystko tak jakby zrobiła to ona, a robi to lepiej odemnie.

– Proszę tylko o jeszcze jedno – patrzy na mnie poważnie.

– No jasne mów! – opieram się o framugę drzwi do salonu. Wzdycha ciężko po czym spogląda mi prosto w oczy.

– Nie wychodź sama z mieszkania, gdy będzie ciemno. To nie jest bezpieczna dzielnica sama wiesz dla czego. A i nie otwiera też dość późno drzwi. Obiecaj! – przewracam oczami. Naprawdę umiem o siebie zadbać, jeśli jednak tak mocno jej na tym zależy to niech jej będzie.

– Powiesz mi to w końcu? Czy dalej będziesz omijać temat? – pytam, bo powali zaczynam się o nią bać. Gdyby to było legalne powiedziałaby mi od razu.

– Nie mogę...

– Marina!  Jeśli wpadłaś w jakieś tarapaty powiedz mi to. Razem coś zaradzimy. W końcu nie zostawię cię samej – patrzy na mnie smutnym wzrokiem. Wacha się, widzę to w jej oczach.

– Mów – nalegam.

– Nie, nie mogę. Daj już spokój. Wyluzuj, nic się nie dzieje – łapie za klamkę – Pa, kocham cię.

Wtula się we mnie i całuje w policzek.

– Oby się udało. Dzwoń do mnie – oddala się i otwiera drzwi. Podaję mi klucze, łapie je i wychodzi. Słyszę jak schodzi po schodach, walizki uderzające o stopnie. Wzdycham. Zostałam sama w Moskwie, obok domu publicznego. Nie no żyć nie umierać. Idę do salonu. Chyba czas coś pozwiedzać, pójść na spacer. Patrzę na ogromny zegar wiszący na ścianie. Jest godzina ósma rano. Nie wiem co ze sobą zrobić, czuję się nieswojo. Jestem po raz pierwszy u Mariny, nie znam miasta. Jedynie co znam to język, który i tak nie jest idealny i wymaga przyszlifowania.

Otwieram okno na ościerz. Na ulicach dalej jest spokojnie. Auta śpieszyły się do pracy koło siódmej lub przed szóstą. Rosjanie zaczęli wychodzić z domu. Pod oknem grupka młodzieży słucha muzyki z głośników śmiejąc się wesoło. Uśmiecham się mimowolnie, gdy przypominam sobie siebie w ich wieku. Wyglądają na około piętnastu lub szesnastu lat. Żyją beztrosko, a ich największym problemem jest to czy uda im się jakimś fartem zdać do następnej klasy.

Postanowiłam, że przejdę się ulicami Moskwy nic mi się przecież nie stanie, ale dopiero jak zjem śniadanie i się ogarnę.
Wstaję z kanapy, poprawiam zieloną satynową koszulę nocną. Puszczam muzykę z radia i idę do kuchni. Zawsze język rosyjski mnie fascynował był dla mnie czymś niezwykłym. Chociaż nasze ralacje z rosjanami dają wiele do życzenia to, naprawdę przyjaźni ludzie. Wiadomo jakbym podeszła do starca na ulicy i oznajmiła, że jestem polką pewnie nawyzywał, by mnie za wszystkie czasy. Mam nadzieję, że z czasem to się zmieni. W końcu nie możemy żyć tym co było. To nie fair.

Kuchnia Mariny jest bardzo wąska i malutka, ale to nie znaczy, że jest zaniedbana. Jest śliczna, szafki są czerwone, a blaty białe. A płytki między górnymi, a dolnymi szafkami są białe. Lśną, są i nie są równe. Mają wziesiena. Do płytek przymocowane są dwie, małe, metalowe doniczki, a w nich małe, zielone roślinki. Kran i zlew są czarnę. Otwieram lodówkę wyjmuję szynkę, ser, masło. Nie mam pomysłów na wymyśle śniadanie, nawet nie chcę mi się siedzieć w garach. Lubię gotować, ale wtedy gdy mam do tego wene. Robię szybko kanapki i siadam przed telewizorem trafiam na rosyjski serial. Nie wpatruję się w telewizor włączyła go tylko dla tego, by pozbyć się głuchej ciszy. Zjadam wszystko i wypijam szybko kawę. Zerkam na zagarek dochodzi godzina dziewiąta. Dużo czasu to nie minęło. Patrzę na dzwoniący koło mnie telefon. Mama.

– Cześć, córeczko jak się bawisz? – gdy słyszę jej radosny głos od razu na moją twarz wlatuję uśmiech. Moja mama prowadzi kwiaciarnie, gdy byłam młodsza w wakacje pomagałam jej. To naprawdę świetna praca dla tych, którzy kochają kwiaty czyli dla takich jak moja mama. A pomaganie i dorabienie sobie paru groszy na własne potrzeby cieszyło mnie i nauczyło wartości pieniądza.

– Dobrze, za niedługo wychodzę trochę pozwiedzać.

– A Marina? Przecież miałyście spędzić te dwa tygodnie razem.

– Musiała iść do pracy. Jedna kobieta zachorowała i musiała ją zastąpić – kłamię. Nie powiem mamie prawdy. Jest taką osobą, która jest strasznie ciekawska i musi wszystko wiedzieć. Mimo jej charakteru kocham ją, jest opiekuńcza i pomocna. Nie próbuję być idealna na siłe to w niej uwielbiam. Słyszę szmer, więc wywnioskowuje, że jest w pracy.

– No dobrze, zadzwoń wieczorem i powiedz mi jak było albo zdjęcia podeślij – słyszę jak wita się z klientem i pyta o jakie kwiaty chodzi.

– Dobrze, kończe mamuś – naciskam na czerwoną słuchawkę. Uf, koniec przesłuchania. Odkładam komórkę na stolik. Idę do sypialnii Mariny. Otwieram walizkę, wyciągam białe szorty i kremową, krótką, koszulkę o fasonie hiszpanki. Z bocznej kieszonki wyciągam stanik samonośny. Biorę wszystko i idę do łazienki, by się ubrać. Łazienka jest duża jak na mieszkanie w bloku. Jest jasna, biało brązowa. Na końcu przy lewej ścianie stoi wanna z parawanem. Jest idealna do mojego wzrostu i już nie mogę doczekać się kiedy napuszczę sobie do niej wody, zrobię pianę, postawie świeczki i wezmę książkę. W moim mieszkaniu w Warszawie mam prysznic, więc o wannie mogę tylko pomarzyć.
Wychodzę z łazienki, wracam do sypialnii i wyjmuję flakonik perfum. Pryskam się i pakuję swoją torebkę. Waham się nad butami. Ubieram wygodne sandałki. Nie przepadam za szpilkami są dla mnie ukaraniem boskim. W chodzie łapie klucze z miski w korytarzu i wychodzę. Zakładam okulary przeciwsłoneczne. Zamykam mieszkanie, dwa razy upewniam się, że jest zamknięte. Schodzę po schodach. Marina utłukłaby mnie, gdyby ktoś ukradł jej drogocenną zastawę stołową. Klatka schodowa nie różni się od tych, które można zobaczyć w Polsce. Jest biała, gdzieniegdzie odpada tynk. Witam się z Panią Aliną, sąsiadką Mariny. W pierwszy dzień na przywitanie przyniosła nam ciasto własnoręcznie robione. Uśmiecha się i życzy miłego zwiedzania. Z charakteru przypomina mi moją babcie. Chociaż z wyglądu nie są do siebie szczególnie podobne. Ona ma siwe, długie, proste włosy, a babcia Jadzia kręcone za ucho. Obie mają pulchne policzki, serdeczny uśmiech. I psotniki w oczach.

Wychodząc na zewnątrz nie czuję się swobodnie. Wiatr zawiewa mimo tego, że na niebie świeci słońce. Widok na burdel jest idealny, a mnie to wcale nie cieszy. Na zewnątrz kręci się mnóstwo napakowanych ochroniarzy. Gość, który tym rządzi musi być bardzo nadziany. Na prywatnym parkingu stoi kilka aut, a ja nawet nie chcę myśleć o tym co tam się wyprawia. Jak można żyć z podświadomością, że sprzedaje się własne ciało? Rozumiem, że te kobiety były może już naprawdę na progu, ale ja w takim momencie nie wzięłabym tego pod uwagę. Czyste gapienie się na budynek nie jest czymś mądrym. Od razu zwracam uwagę ochroniarzy. W myślach biję się za swoją ciekawość i idę wzdłuż chodnika. Nie wiem gdzie znajduję się mój główny cel, ale teraz jest nim taksówka stojąca niedaleko. Co za ulga, nie będę musiała tyle iść.

– Dzień dobry, można? – pytam się po otwarciu drzwi.

– Dzień dobry, proszę wchodzić – mówi. Taksówkarz jest przystojny, nie jest starym bucem, ale jest dziwny. Przecież nie każdy musi być miłym, staryszym Panem, który wręcz swoim wyglądem zachęca do rozmowy.

– Gdzie?

– Na Stary Arbat – mówię. Coś mi w nim nie pasuję. A jego blizna na łuku brwiowym wcale nie zachęca mnie do dalszej jazdy. Wyjeżdża z chodnika i jedzie prosto. To zaczyna podchodzić pod paranoje. Zaczynam zachowywać się jak moja mama. Za niedługo będą musieli zamknąć mnie u czubków.

---------------------------------------------------

Witam was w drugim rozdziale. Jak na razie nic się nie dzieję, ale poczekajmy do czwartego lub trzeciego.

KOSA - Szatańska gra [Zakończone] Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang