17. Sara

12.1K 548 44
                                    

Czuję zaciskające się męskie ręce na nadgarstkach. Jedna z żarówek niebezpiecznie mryga. Przeciąg muska moje nogi. Gdy do moich uszu dociera odgłos strzałów, od razu zostaje zaciągnięta za ścianę. Mężczyzna puszcza mnie na podłogę. Pokazuje, że mam być cicho i z bronią wygląda na korytarz. Oddaje strzał, słyszę jak jakieś ciało pada na podłogę. Ochroniarze, którzy strzegą drzwi do prywatnej części mojego oprawcy znikają.

– Sukinkoty – słyszę obok siebie.
Wyciąga zza paska drugą broń. Podaję mi go patrząc na moją twarz uważnie.

– Jeśli zabijesz, któregoś z nas Anton nie będzie miał dla ciebie więcej litość. Zastanów się zanim coś zrobisz. W Bratvie zaufanie można zdobyć tylko raz. Zapamiętaj – ostrzega. Widzę po jego twarzy, że nie jest pewny czy dobrze zrobił, ale ma rację, bo ja też nie jestem. Biorę niepewnie pistolet do ręki.

Bierze telefon i wybiera nieznany mi numer. Rozpoznaje jego głos. Siedzę na dywanie, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.

– Podpisaliśmy z nimi ugodę. Jebane cipy z Los Angeles – słyszę obok siebie. Zawsze w stresujących sytuacjach chcę mi się śmiać. Tak reaguje. Jednak teraz nawet o tym nie myślę. Mogłabym uciec teraz oczywiście. Jednak pewnie zostałam postrzelona bez mężczyznę obok mnie lub zostałabym zabita przez tych ludzi z Los Angeles.

– Rusz dupę, idziemy! – słyszę po kilku minutach. Wstaję niczym potulny baranek, którym nie byłam jakąś godzinę temu.

– Grzeczniej może – mówię. Facet z kitką na głowie patrzy się na mnie jakby mi było czegoś brak. Jakbym teraz wyciągnęła pistolet, wymierzyła prosto w jego głowę, a byłoby to proste, bo jest parę centymetrów za mną. Pociągnęłabym za spust byłoby jednego chuja mniej.

– Nawet o tym nie myśl – ostrzega, a ja się uśmiecham. Co minute padają strzały. Każe mi się schylić i ciągnie mnie do skrzydła głównego. Idę za nim jedną ręką trzymając broń. Wkładam glocka za pasek. I zasłaniam głowę rękami jakby miało mi to coś dać. Piszczę, gdy słyszę kolejny strzał.

Zza ściany wyłania się gruby mężczyzna w kominiarce i motocyklowym stroju. Mężczyzna przed mną celuje i strzela prosto w głowę. Facet pada z hukiem. Plamiąc ścianę i podłogę. Klnę pod nosem. Za jakie kurwa grzechy. Zaciskam wargi, tworząc cienką linię.

– Bladź! – krzyczy. Gdy kula trafia go w ramię. Nerwowo wyciągam broń i na ślepo strzelam w gnoja. Trafiam w łydkę. Dwoma następnymi nabojami strzelam w ścianę obok. Czwarta trafia idealnie w serce.

Klnie pod nosem. Rozrywa sobie koszulkę i zawiązuje kawałek na r. Nie wiem co zrobić, więc milknę.

– Teraz trzeba iść do sali konferecyjnej. Tam w takich sytuacjach
wszyscy się kierują. Anton pewnie wysłał po nas ludzi, ale i tak trzeba się streszczać. Nie wiadomo ile jest ofiar – zaciska zęby i idzie do przodu. Dobrze wiem, że jesteśmy na straconej pozycji. Strzały padają coraz rzadziej, stąd domyślam się, że atak powoli się kończy. Po kilku metrach wychodzi do nas dwóch ludzi Antona. Jeden łapię mnie mocno za rękę i prowadzi w nieznaną mi stronę. Widziałam go tylko raz. Stał przy bramie i pilnował towaru. Jest ogromny, łysy i napakowany z grubą blizną na policzku. Syczę z bólu. Ciągnie mną jak szmacianą lalką.
Zaciskam twardo szczękę nie dam im tej chorej satysfakcji.
Zostaję popchnięta w stronę dwudrzwiowych drzwi. Wchodzimy przez nie. Na środku przy wielkim stole siedzi z trzydzieści osób. Na samym szczycie siedzi Anton. Zostaję posadzona przy nim. Patrzy na mnie uważnie, jakby oglądając czy nie ma żadnych szkód.

Nie martw się. Towar się nie zepsuł.

Ile jest ofiar? – pyta skanując wszystkich wzrokiem. Wygląda jakby w ogóle nie przejął się tym co miało miejsce. Jest aż za bardzo opanowany.

– Sasza oberwał i jeden z nowych ma kule we łbie – facet dwa miejsca za mną zabiera głos. Wtulam się bardziej w fotel. Jestem zmęczona tym wszystkim. Patrzę na zegar. Dochodzi dwudziesta druga.

Czuję jeszcze większe zmęczenie, więc zamykam oczy. Wolę nie spać w takim towarzystwie. Nagle rozpoczynają rozmowę o nieznanym mi świecie i usypiam.
Pomimo zaparcia nie mogę otworzyć oczu.

***

Budzę się w swojej sypialnii. Jestem przykryta kołdrą i przebrana w piżamę. W pokoju panuje ciemność. Przez okno wpada światło książyca. Nakrywam kołdrę po samą szyję.
Zapalam lampkę na szafce nocnej. Spoglądam na zegarek. Jest pierwsza w nocy. Gaszę ją i się kładę. Zaczyna boleć mnie głowa. Biorę głęboki oddech. Na ślepo szukam w szafce nocnej tabletek. Biorę jedną i popijam łykiem wody z butelki, która stoi przy łóżku. Zaczyna odchodzić mi cały stres wczorajszego dnia.
Wzdycham. Zgarniam z twarzy kosmyki kasztanowych włosów. Przewracam się z boku na bok.
Słyszę naciskanie klamki, więc od razu zamykam przerażona oczy. Drzwi zamykają się.

– Wiem, że nie śpisz – słyszę jego głos jednak dalej twardo udaję, że śpię. Słyszę jak się śmieje. Czuję jak ramionczko satynowej koszuli nocnej zjeżdża mi z ramienia. Nie mam odwagi się poruszyć, wię tkwię w tej samej pozycji.

Otwieram oczy, bo po kilku minutach naprawdę czuję się jakby nie było tu żywej duszy. Dostrzegam zarys jego ciała na fotelu. Ma nogę założoną na nogę. Podpieram się na łokciach. Po chwili zapalam lampkę nocną. Ma na sobie dresy, jest bez koszulki. Staram się posiać wzrok gdzieś indziej tylko nie na jego wysportową klatkę piersiową.

– Sasza żyje tylko dzięki tobie – rozpoczyna. Unoszę brwi ze zdziwienia. Przeczesuje ręką włosy.

– Zaimponowałaś mi – mówi, wstaję i wychodzi. Przy drzwiach spogląda na mnie. Mam wrażenie, że patrzy mi prosto w oczy. Łapię za klamkę i wychodzi.

Opadam na poduszkę. Przęłykam głośno ślinę. On jest zagubionym małym chłopcem, który myśli, że skazany jest nieszczęście. Jednak jeśli sam nie powie, że jest inaczej to nikt mu tego do głowy nie wbije.

Nagle drzwi znowu się otwierają. Zdezorientowana nie wiem co się dzieje. Anton wchodzi na łóżko. Wkłada rękę w moje włosy. Całuje mnie zachłannie.
W mojej głowie kłębią się sprzeczne emocje. Przekłada mnie tak, że siedzę na nim okrakiem. Bada językiem moje wnętrze. Żałować będę jutro, jeśli w ogóle będę. Nasze języki toczą zaciętą walkę. Czuję się jak w niebie, a jednocześnie jestem w piekle. Przenosi swoją rękę na moje plecy. Odrywam się od niego. To dla mnie za dużo.

– Nie chcę wyjść na łatwą. Zostaw mnie proszę. To nie powinno się wydarzyć – wstaję z jego kolan. Nie patrzę na niego.

– Wiem, że nie jesteś dziwką. Daleko ci od niej. Dlatego to właśnie ty jesteś idealna do tego kontraktu. Przedstawię Ci go dziś  po śniadaniu. Liczę, że się zgodzisz – zagryzam opuchniętą wargę.

– Co z Mariną – pytam spoglądając w ścianę.

– Sergiej depcze jej po piętach. Na pewno nic z niej pozostanie.
Ten kto zadziera z Bratvą umiera. Dla niej szykuję coś specjalnego. Dobranoc – mówi przed wyjściem. Kładę się starając zapomnieć o tym co miało miejsce przed chwilą.
To zwykła chwila słabości, a ten chuj powinien smażyć się w piekle za to co mi zrobił. Jeszcze pokaże mu gdzie jego miejsce.
Aż mu wyjdzie to wszystko bokiem. Gaszę lampkę i się kładę. Dość emocji jak na dziś.
Czuję jego zapach. Drażni mnie.
Zdesperowana krzyczę w poduszkę. Niech go piorun pierdolenie!

_________________________________

Co tu jest stało?! 😬🤔🤨
Co o tym myślicie?






KOSA - Szatańska gra [Zakończone] Onde histórias criam vida. Descubra agora