XLIII

2.4K 203 36
                                    

Idąc przez las w mojej głowie panował totalny mentlik. 

Milion myśli na minutę; śmierć, Snape, moi rodzice, Draco, Hermiona, Voldemort....

Po obejrzeniu wspomnień Severusa totalnie zgłupiałem.
Od zawsze myślałem, że ten człowiek jest przeciwko mnie, mojemu ojcu, jest wredny, samolubny, a tak naprawdę? Kochał moją matkę, chronił mnie i niczego nie oczekiwał w zamian. Fakt faktem w stosunku do mnie był upierdliwym, starym dziadem, ale mój ojciec też niby nie był bez winy.

Czemu nigdy nie powiedział tak naprawdę co się stało?

Dumbledore pozwolił aby go zabił. 

Wiedział, że klątwa uwolniona z horokruksa powoli wysysała z niego życie. Wiedział o zadaniu jakie dostał od Voldemorta. Nietoperz tym czynem udowodnił lojalność Czarnemu Panu i ukrócił męki dyrektora.
Co swoją drogą poszło na marne.
Tom i tak zabił swojego sługę.


W zakazanym lesie było... było przerażająco. Co chwilę wokół siebie słyszałem jakieś odgłosy.

W pewnym momencie z jakby instynktownie wyjąłem złotego znicza.

Pamiątka po moim pierwszym wygranym meczu  w Hogwarcie.

Na złotej piłeczce ku mojemu zdziwieniu pojawił się napis „otwieram się na sam koniec".
Skoro nawet sprzęt od Quidittcha wie, że umieram to naprawdę nieźle się zapowiada, pomyślałem z przekąsem. Przyłożyłem kuleczkę do ust i pomyślałem, że naprawdę jestem gotowy umrzeć. Pożegnałem się z najbliższymi dla mnie osobami i skoro ten moment miał kiedyś nadejść, to teraz. Listy napisane do przyjaciół niby nie oddawały tego co ostatnie przytulenie czy co do Draco, pocałunek. Niby są to dwie różne rzeczy, ale naprawdę z ulgą przyjąłem w końcu ten moment. Wiem, że to brzmi okrutnie, ale taka prawda. Od około miesiąca żyłem w strachu czy to ten dzień? Czy w końcu Voldemort zaatakuję szkołę? Czy dam radę odejść?

A teraz? Mimo, iż brzmi to samolubnie. Mam to z głowy.
Znaczy oczywiście, że chciałbym dożyć spokojnej starości, ale czy taki los był mi pisany?
Niestety, ale obawiam się, że nie.

W tej chwili znicz otworzył się. Złote ścianki zaczęły się poruszać, aż nie ukazał się kamień.
Kamień wskrzeszenia. Oczarowany patrzyłem jak przedmiot podnosi się do góry oraz ląduję w mojej dłoni. Zamknąłem oczy i obróciłem go w dłoni trzykrotnie. Po ich  otworzeniu ujrzałem rodziców, a bardziej ich cienie. Potem po bokach ukazał się Syriusz i Remus.

Gdy matka wyciągnęła dłoń, od razu podbiegłem do niej. Chciałem się ich zapytać jak to jest, czy śmierć boli. Chciałem się do niej przytulić i poczuć jak to właściwe jest mieć rodziców. Żyjących.

-Co tu robicie? Wszyscy- zapytałem
-Nigdy tak naprawdę nie odeszliśmy- odezwała się Lily, a jak tak naprawdę po raz pierwszy mogłem usłyszeć jej głos. Był taki... realny, jakbym mógł normalnie pokonać kilka kroków i poczuć matczyne ramiona, a jednak..
-Czy to boli? Śmierć?
-Jest szybsza niż zasypianie- tym razem odezwał się Syriusz. Mój chrzestny..- poczułem jak po raz kolejny tego dnia moje oczy wypełniają łzy- Już zaraz koniec- miałem im tyle do powiedzenia, do zapytania. Jak tam jest?  Czy mnie widzą? Nie mają nic przeciwko, temu wszystkiemu? A jednak z moich ust wydobyły się tylko przeprosiny...

Tyle osób zginęło przeze mnie, dla mnie, abym mógł dożyć tej chwili.
Abym w końcu stawił czoło temu, co nie uniknione.

Przeznaczeniu.

-Zostaniecie ze mną?- zadałem jednak najbardziej dręczące mnie pytanie
-Do samego końca. Nikt nas nie zobaczy, ale jesteśmy tutaj- odpowiedział Syriusz wskazując na serce- przytaknąłem jedynie głową, nie będąc zdolnym do wydania jakiegoś sensownego dźwięku.
-Trzymajcie się blisko mnie- powiedziałem po chwili słabym, ale jednocześnie pewnym tonem.
-Zawsze. Kochamy cię takim jakim jesteś, pamiętaj- rzekła matka.


Narrator:

Obecność bliskich Harry'ego wystarczyła, aby dodać mu otuchy i odwagi, by mógł iść dalej. Kamień upadł na ziemię, a cienie stały się nie widoczne dla oczu, jednak pozostały z nim, dopóki nie dotarł do miejsca, w którym miał spotkać się z  Voldemortem.

Czarny Pan czekający w lesie zaczynał robić się niecierpliwy.
-Myślałem, że przyjdzie- odezwał się do swoich popleczników, gdy w dalszym ciągu nie widział złotego chłopca.

Harry gdy zauważył zbiorowisko sług Toma oraz jego samego poczuł szybsze bicie serca. Nie bał się tego co zdarzy się, gdy skończy swoje przyziemne życie, lecz tego co może się stać z jego bliskimi w Hogwardzie. Ostatnimi myślami przed wyjściem na polane były wspomnienia szczęśliwej Hermiony z Pansy, głupiego uśmiechu Rona, opowieści o tym jak Charliego jego własny smok użarł w tyłek i przez tydzień nie mógł siedzieć, o tym jak gnomy z ogródka Państwa Weasley, zjadły ciastka z czekoladą, a potem rzygały cały dzień na rabatki, tym samym doprowadzając Molly do obłędu. O Ginny, która mimo, iż ich kontakt nie był doskonały, dalej była traktowana jak siostra, o Lunie i Zabinim czy Draco. Jego chłopaku, który stał się całym światem dla bruneta. Miał nadzieje, że nie jest na niego wcale, aż tak bardzo zły. Wszystko opisane w tym, jak i każdym liście do przyjaciół było prawdą. Fakt, faktem, że blond arystokrata jako jedyny dostał, aż tak długi kawałek papieru. Opisane w nim były wszystkie uczucia, rozważania, sytuacje i naprawdę niczego, nie zmienił by w swoim życiu.

-Harry? Nie! Co ty tu robisz?- wykrzyczał olbrzym, osaczony śmierciożercami, tym samym zwracając na niego uwagę.
-Harry Potter. Chłopiec, który przeżył, przyszedł umrzeć- zaśmiał się Riddle- po załapaniu krótkiego kontaktu między Harrym, a Czarnym Panem doszło do tego, czego pragnął każdy śmierciożerca.

-Avada Kedavra!- zielony promień wprost z czarnej różdżki błysnął między drzewami i trafił złotego chłopca gryfindoru. Światło zaklęcia rozbłysło się na wszystkie strony świata, a martwe ciało chłopaka upadło na ziemię

Jesteś moim...| Drarry ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz