Rozdział 15

246 12 15
                                    


Cisza to najgłośniejszy krzyk.

Nie chciałam czuć podmuchy wiosennego wiatru, nie chciałam wychodzić z domu,nie chciałam żyć. Bo życie bez podstawy nie ma sensu. A moje tak właśnie wyglądało. Cisza.

Monotonne czynności, które sprawiały, że wchodziłam w stan depresyjny - nie pozwalały mi normalnie funkcjonować.

Krzyk - Płacz - Panika - Sen

I tak przez cały dzień. Rutyna. Krzyk z jakim się budzę jest nie do zniesienia. Łzy jakie toczą się z moich oczy mogłyby zapełnić nie jedną wannę. Panika w jaką wpadam i demoluje wszystko co staje mi na drodze, sprawia, że sama się zaczynam siebie bać. Niespokojny sen jak mnie pochłania, daje przez chwilę ukojenie moim bliskim i mi samej. Ale tylko fizycznie. Bo nawet w śnie boje się. Ja chciałam moje dziecko. Spędzać z nią czas, przytulać. Nie chcę nic, więcej prócz niej. Chcę abyśmy były razem ja tego potrzebuje. Ona jest jak tlen bez, którego nie da rady żyć. Minęły dwa dni, a mi zdaje się, że conajmniej dwa lata. Dni niemiłosiernie mi się dłużą, a ja po prostu nie mam siły. I nie dam rady, czego pewna jestem. W stanie jakim potrafię się znaleźć podczas mojej paniki, wystraszyłby nie jednego. Sama się nie poznaję i boję się, że zostanie mi to. Nigdy niczego tak nie przeżywałam, ale jak widać to kiedyś musiało nastąpić.

Jestem zbyt słaba.

Dawid.

Cholernie było mi szkoda w jaki sposób odebrałem Lenę Belli. Nie chciałem robić tego siłą i nie zaprzeczę, że słowa które wypowiedziała w mieszkaniu bardzo mnie zabolały. Miała rację. Przyznam szczerze, że jej słowa były szczere i to bardzo. A ja dalej nie potrafiłem pogodzić się z tym, że wypowiedziała je bez względu na wszystko i wszystkich.

- Moja kochana zołzo. Zjedz proszę jeszcze trochę, bo nie będziesz mieć siły na zabawę- sztuczny uśmiech Ewy aż przerażał.

- Spadaj. Okropnie gotujesz- blondynka sykła w stronę kobiety. Ta jedynie mocniej zacisnęła rękę na łyżce i zagryzła zęby, starając się nie przestawać uśmiechać.

- Okej. Ciocia już cię nie męczy- powiedziała nad wyraz spokojnie i zabrała miseczkę do ręki wchodząc do kuchni, wrzucając plastikowy pojemnik do zlewu. Mała blondynka zsunęła się z krzesła i podreptałam do okna przy, którym usiadła i zaczęła wpatrywać się za ulicę.

- To cholerstwo się wogóle nie słucha. Coś tu kurwa spłodził, he?- zła warkła w moją stronę w miarę cicho aby Lena nie usłyszała.

- Dziecko. A ty definitywnie nie masz do niej podejścia- znudzony jej narzekaniem oznajmiłem, na co prychła.

- A ty masz? A to jak ci wczoraj po rozbiała szklanki to był rodzaj gry prawda?- sarkła nieprzyjemnie na co wywróciłam oczami- Ja idę do kosmetyczki. Będę może za jakieś dwie godziny. Alicja ma przyjechać wieczorem, więc liczę, że w miarę dobrze okiełznasz to dziecko z nadprzyrodzonymi mocami. No wiesz twoja pani idealna, musi widzieć, że masz dobry kontakt z dziećmi- na koniec wybuchła ironicznym śmiechem i chwyciła swoją torebkę, zostawiając po sobie tylko stukot szpilek. Jeszcze kilka minut dłużej, a obiecuję zrobiłbym jej krzywdę.

- Hej Lena- zawołałem wesoło do blondynki. To jak bardzo była podobna do swojej mamy było niesamowite - Oglądamy coś, idziemy gdzieś czy się bawimy?- zapytałem siadając koło mnie. Przeniosła na mnie wzrok i przeskanowała moją twarz.

- Idziemy- odpowiedziała cicho na co się uśmiechłem.
- No to super. Gdzie? Do parku, kina, plac zabaw?- wymieniałem po kolei.

- Do mamy- powiedziała cicho- Chcę iść do mamy- wypowiedziała smutno i znowu wlepiła swój smutny wzrok za szybę. Przymknąłem oczy, bo do cholery już każdy jej tłumaczył, że za niedługo się z nią spotka, a ona jak uparta dalej powtarzała, że chce do Belli. Rozumiem, że jest jej ciężko ale chciała ojca prawda? Więc go ma. I zamiast korzystać z tego, stawia fochy i jest obrażona na cały świat.

Kilka tamtych dniWhere stories live. Discover now